Adam Danek
W ubiegłym miesiącu mieliśmy okazję śledzić istotne posunięcia rosyjskiej dyplomacji w sprawie Naddniestrza – posunięcia o charakterze, można powiedzieć, demonstracyjnym. 12 kwietnia stolicę tego „państwa nieuznawanego”, Tyraspol, odwiedził rosyjski minister obrony narodowej Anatolij Sierdiukow, a 16-17 kwietnia Dmitrij Rogozin, wicepremier mianowany niedawno specjalnym przedstawicielem prezydenta Rosji ds. Naddniestrza. Związany z konserwatywno-nacjonalistycznymi środowiskami politycznymi Rogozin, który wcześniej pełnił m.in. funkcję przedstawiciela dyplomatycznego Rosji przy NATO, wśród czynnych rosyjskich polityków i dyplomatów wyróżnia się otwartym przywoływaniem idei mocarstwowych i imperialnych, artykułowanych przezeń niekiedy ostrym językiem.
Jednocześnie strona rosyjska potwierdziła swój udział w przygotowywanych obecnie rozmowach 5 + 2 (Mołdawia i Naddniestrze plus Ukraina, Rosja, USA, OBWE, Unia Europejska), których przedmiotem ma być przyszły międzynarodowo-prawny status Naddniestrza. Mimo górnolotnych zapowiedzi, nie należy spodziewać się żadnego – jak to nazywają źródła zachodnie – „rozwiązania problemu Naddniestrza”, a przynamniej nie takiego, jakie one uznają za pożądane, tzn. inkorporacji „nieuznawanego państwa” do Mołdawii. Faktyczny status Naddniestrza nie ulegnie zmianie. Naddniestrze to terytorium o strategicznym położeniu, wobec czego Rosja nie może sobie pozwolić na utratę panowania nad nim.
Jedną z tradycyjnych zasad rosyjskiej polityki zagranicznej, sięgającą jeszcze czasów Katarzyny Wielkiej, jest utrzymanie strategicznej kontroli na Morzu Czarnym – jednym z dwóch, obok Bałtyku, morskich wyjść Rosji ku Europie. Wagę tej zasady potwierdziło traumatyczne doświadczenie utraty kontroli nad tym akwenem w wyniku przegranej wojny krymskiej (1853-1856). Rosja poniosła wówczas klęskę militarną na swoim południowym „miękkim podbrzuszu”, a narzucony jej po przegranej wojnie traktat pokojowy z Paryża przyniósł jej nie tylko ubytki terytorialne, ale również zakaz utrzymywania floty wojennej na Morzu Czarnym i budowy twierdz na jego wybrzeżach. Z rosyjskiego punktu widzenia strategiczna kontrola nad Morzem Czarnym służy zabezpieczeniu możliwości wyjścia na Morze Śródziemne przez cieśniny Bosfor i Dardanele oraz możliwości oddziaływania na konkurencyjne czarnomorskie ośrodki siły – Turcję i Gruzję. Pozostaje też istotna w kontekście ochrony portów w Noworosyjsku i Odessie, przez które przechodzi duża ilość ropy naftowej przesyłanej przez rosyjski system rurociągowy, oraz gazociągu Blue Stream, biegnącego z Rosji do Turcji po dnie Morza Czarnego. Utrzymaniu tej kontroli służy rosyjska obecność wojskowa w basenie Morza Czarnego, przede wszystkim poprzez Flotę Czarnomorską, dyslokowaną w większości na Krymie (stąd waga niedawnego porozumienia rosyjsko-ukraińskiego o przedłużeniu okresu jej stacjonowania co najmniej do 2042 r.). Elementem obecności wojskowej Rosji jest jednak również Grupa Operacyjna Wojsk Rosyjskich stacjonująca w Naddniestrzu.
Kto kontroluje militarnie Naddniestrze, kontroluje żeglugę po jednej z ważnych (obok Dunaju czy Dniepru) arterii rzecznych południowo-wschodniej Europy. Może wówczas „ryglować” ujście Dniestru, stanowiące z jednej strony wyjście na Morze Czarne, z drugiej strony – drogę wodną z Morza Czarnego na Ukrainę, Mołdawię i pośrednio Rumunię.
Wojskowa obecność w Naddniestrzu to ogniwo kontroli graniczącej z nim na wschodzie Ukrainy – niegdyś szczególnie wrażliwej i problematycznej części rosyjskiego imperium, a później szczególnie wrażliwego i problematycznego sąsiada Rosji. Z drugiej strony, to nacisk na Mołdawię i możliwość względnie łatwego dokonania projekcji siły drogą lądową (zwł. dolinami przecinającymi Wyżynę Mołdawską) przez terytorium tego niewielkiego państwa dalej na zachód, do Rumunii, kolejnego problematycznego w XX wieku czarnomorskiego sąsiada Rosji. W tym kontekście, artykułowanych przez wicepremiera Rogozina propozycji, by połączyć Naddniestrze z Mołdawią węzłem konfederacji lub nawet federacji przy jednoczesnym utrzymaniu tam rosyjskiej obecności wojskowej, nie sposób odczytać inaczej, niż jako projektów bezpośredniego wbudowania Mołdawii w strukturę strefy wpływów Rosji.
W świetle powyższych faktów uwidacznia się sens polityki prowadzonej niegdyś przez Józefa Piłsudskiego, ukierunkowanej na obudowanie Morza Czarnego systemem bezpieczeństwa nieopartym o Rosję. Ta myśl przyświecała takim inicjowanym przezeń działaniom, jak: szybkie nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Ukrainą Naddnieprzańską i państwami Kaukazu oraz wysłanie do tych ostatnich polskiej misji wojskowej (1919), dyplomatyczna próba uzyskania dla Polski protektoratu nad Krymem (1920), zawarcie sojuszu wojskowego z Rumunią (1921), zacieśnianie bilateralnej współpracy z Turcją (a także z Węgrami, po 1926 r.). Dzisiaj, w zmienionym układzie geopolitycznym, Polska nie może już sobie pozwolić na podobną politykę na południowym wschodzie. Nie ma po temu sił i środków. W regionie również nie widać obecnie podmiotów, zainteresowanych tworzeniem struktury równoważącej rosyjskie wpływy. Skromne nadzieje budzi w tej kwestii projekt regionalnej integracji państw tureckich, ale przyszłość tej inicjatywy pozostaje jak dotąd niepewna.
Polska polityka zagraniczna powinna natomiast rozwinąć aktywność na północy, w basenie Morza Bałtyckiego, gdzie wciąż jeszcze ma coś do zrobienia i gdzie coraz intensywniejsza kooperacja niemiecko-rosyjska domaga się przynajmniej częściowego zbalansowania.
Najpilniejszymi zadaniami dla Polski są tutaj:
– rozwinięcie wszechstronnej współpracy (docelowo integracja) z państwami skandynawskimi i „republikami bałtyckimi”;
– normalizacja stosunków z Białorusią i strategiczne partnerstwo z tym państwem;
– rozwój floty, w pierwszej kolejności odtworzenie i rozbudowa polskiej Marynarki Wojennej.
Całokształt tych i powiązanych z nimi zadań winien być ujęty w szerszą geopolityczną koncepcję Związku (lub Bloku) Północnego.