Adam Kowalczyk: Możliwe scenariusze szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie

Adam Kowalczyk: Możliwe scenariusze szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie

EPAdam Kowalczyk

Do opisywanego w poprzednim tekście listopadowego Szczytu PW w Wilnie pozostał nieco ponad miesiąc. Wydaje się, że jego rezultaty mogą w niemałym stopniu określić polityczną oraz gospodarczą drogę rozwoju Ukrainy, Mołdawii oraz Gruzji (niestety, perspektywy Armenii są najprawdopodobniej przesądzone). Z niemałą dozą prawdopodobieństwa możemy ekstrapolować, że niepodpisanie przez Ukrainę i nieparafowanie przez Gruzję i Mołdawię Umów Stowarzyszeniowych z UE, wraz z ich bardzo ważną częścią obejmującą wolny i pogłębiony handel, otworzyłoby szansę na powolne wepchnięcie je w orbitę wpływów rosyjskich.

W przypadku spełnienia takiego scenariusza kluczowa dla dalszych losów Kijowa, Kiszyniowa oraz Tbilisi będzie postawa Brukseli. Pierwszy poważny zgrzyt polega na tym, że UE jako instytucja nie ma opracowanego jakiegokolwiek planu alternatywnego. Najważniejsi europejscy politycy pytani „Co dalej?” oficjalnie nie zakładają możliwości porażki wileńskiego spotkania. Nieoficjalnie zaś rozkładają ręce, przyznając bezradnie, że nie został dotychczas wypracowany żaden sensowny plan awaryjny. Błąd taki ma charakter fundamentalny. Pokazuje nadmierną, pozbawioną podstaw unijną pewność oraz brak zdolności do strategicznego myślenia i konstruowania planów alternatywnych. Znając ociężałość machin unijnej biurokracji, „przemielenie” porażki oraz wypracowanie jakiegokolwiek alternatywnego scenariusza nie będzie procesem krótkim. Pozostawi to na dłuższy czas  powyższe kraje w swoistym „zawieszeniu”. Możemy być pewni, że odbudowująca swoje wpływy na obszarze postradzieckim Rosja, zrobi wszystko, aby ową lukęwypełnić. Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz w którym Kreml cynicznie wykorzystuje niepodpisanie Umowy Stowarzyszeniowej np. z Kijowem grając wówczas kartą „jedynych, prawdziwych przyjaciół” Ukrainy oraz „zdradzieckiej i nie rozumiejącej wspólnych tysiącletnich korzeni Małej i Wielkiej Rusi” Unii Europejskiej. Janukowycz, jeśli powyższy scenariusz się spełni, osłabi swą pozycję na arenie krajowej (co warto rozpatrywać w kontekście wyborów prezydenckich w tym kraju w 2015 roku). Czy można być pewnym, że nie zechce on w poszukiwaniu zastępczego sukcesu np. znaczącej obniżki ceny rosyjskiego gazu, dokonać politycznej, prorosyjskiej wolty?

Rozważając tak negatywny scenariusz musimy pamiętać, że w przypadku porażki listopadowego szczytu Bruksela może najzwyczajniej stracić chęć i ochotę realnego działania, mającego przybliżyć zainteresowane państwa w swoją strefę wpływów. Wszak dziś już jest nieco zmęczona permanentnym „przeciąganiem liny” w kwestii strukturalnych reform na Ukrainie czy też sytuacją uwięzionej nadal J. Tymoszenko. Jawnie wykazuje oznaki zniecierpliwienia postawą ukraińskich elit. Co gorsza, swoich frustracji i wątpliwości w tej sprawie nie kryje już nawet sam Berlin. Pamiętajmy ponadto, że nie wszystkie państwa UE są zainteresowane zbliżaniem państw Europy Wschodniej czy Zakaukazia ku „Zachodowi”. Hiszpania czy Francja mają swoje żywotne interesy na Południu – wektor wschodni EPS jest z ich perspektywy niechcianą konkurencją. Unijni politycy są również zaniepokojeni rozwojem sytuacji wewnętrznej w Gruzji, wobec której wyrażają coraz więcej wątpliwości. Nawet tak przychylnie nastawiony do projektu PW polityk jak prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves, jednoznacznie stwierdził, że Europa patrzy dziś na wydarzenia w Gruzji i wyciąga z tego bardzo niekorzystne dla B. Iwaniszwilego wnioski. Finalnie zaś skonstatował: „Najwyraźniej władze Gruzji mają nas za głupców, ale proszę wierzyć, że głupcami nie jesteśmy”.

Ostre słowa pod adresem obecnego rządu gruzińskiego kierowali też inni akolici Partnerstwa Wschodniego, chociażby szef polskiego MSZ R. Sikorski. Gotowość do wspierania prodemokratycznych reform w tym państwie także nie będzie bezwarunkowa. Stosowana przez Brukselę zasada „more for more, less for less” pozwala sądzić, że w przypadku regresu demokracji w tym państwie, unijni decydenci nie będą za wszelką wspierać rządzących Gruzją polityków. Mołdawia zaś nie jest w percepcji Brukseli nadzwyczajistotna z geopolitycznego czy geostrategicznego punktu widzenia. Jeśli Kiszyniów nie parafuje US żaden ze znaczących polityków unijnych nie wykona z tego powodu raczej rozpaczliwego gestu Rejtana. Tym bardziej, że proeuropejska koalicja w tym kraju, co pokazały ostatnie miesiące, jest nadzwyczaj krucha. Zaś komunistyczna, nastawiona antyunijnie opozycja, cierpliwie czeka na przejęcie władzy, przebierając nogami aby wykonać polityczny pivot na Wschód.

Nie bez znaczenia dla opisywanego kreślonego scenariusza jest również szerszy kontekst międzynarodowy. Cały świat – a wraz z nim Bruksela – skupia swą uwagę na palących problemach Bliskiego Wschodu. Trudno przypuszczać, aby w sytuacji ogarniętej wojną domową Syrii czy targanym poważnymi zawirowaniami wewnętrznymi Egipcie, Barroso, Ashton, Merkel czy Hollande priorytetowo traktowali w najbliższym czasie wschodnich sąsiadów Unii. Nie można abstrahować też od zaangażowaniu UE na Bałkanach. Wspiera tam ona bowiem dialog serbsko-kosowski. Wysiłek jej jest tym większy, że najpóźniej  w styczniu 2014 r. Belgrad oficjalnie rozpocznie negocjacje akcesyjne. To także nie pomaga perspektywom mocnego zaangażowania brukselskich oficjeli na Wschodzie. Wreszcie, Unia Europejska od dawna zajęta jest swoim własnym kryzysem gospodarczo-instytucjonalnym. Ostatnie miesiące, a może nawet lata, udowodniły raczej, że skupia ogromną część swoich mocy przerobowych na rozwiązywaniu problemów, które sama stworzyła. Na nieszczęście, nic nie zapowiada rychłego rozwiązania wewnętrzunijnych problemów.

Drugim fundamentalnym czynnikiem w opisywanym scenariuszu jest zachowanie Kremla. Nie ulega wątpliwości, iż podejmie odpowiedniedziałania, by zapełnić powstałą lukę. Co więcej, dysponuje ku temu odpowiednimi środkami. W przypadku kluczowej z naszego punktu widzenia Ukrainy, bardzo wyraźnie na korzyść Kremla działać będą spodziewane już w 2013 r. problemy ze zbilansowaniem ukraińskiego budżetu i utrzymaniem dotychczasowego poziomu systemu zabezpieczeń społecznych i socjalnych. Uprzednie doświadczenia pokazały, że FR, w przeciwieństwie do pogłębionej w kryzysie UE, nie ma w podobnych sytuacjach najmniejszych problemów do udzielania sowitych pożyczek państwom trzecim.

Nie trzeba dodawać, że w zamian za to muszą one udzielać daleko idących koncesji, stając się politycznie i gospodarczo coraz bardziej uzależnione od rosyjskiego pożyczkodawcy. Innym pożytecznym narzędziem, wpisującym się w metodę „marchewki”, może być obniżka drastycznie wysokich dziś cen gazu dostarczanego przez rosyjskie firmy na Ukrainę – co zresztą ostatnio miało miejsce. Paleta potencjalnych zachęt Moskwy, których może użyć wobec Kijowa jest zresztą niemal nieograniczona: nowe, wspólne rosyjsko-ukraińskie kontrakty biznesowe, pomoc przy unowocześnianiu tamtejszej infrastruktury energetycznej, zniesienie barier celnych etc. Wpłynie to zapewne na wyobraźnię ukraińskich polityków i oligarchów. Tym bardziej, że idea PW od początku była traktowana tam, również przez dużą część społeczeństwa, jako krok w tył w procesie integracji ze Wspólnotami Europejskimi.

Również wprzypadku Gruzji oraz Mołdawii Kreml również dysponuje pewnym instrumentarium, które zostanie zapewnie wykorzystane aby wepchnąć te państwa w strefę wpływów Rosji jeśli nie uda im się wykonać w listopadzie kroku ku UE. Jednym z najważniejszych środków oddziaływania są oczywiście blokady importu istotnych z punktu widzenia Tbilisi i Kiszyniowa produktów. Perspektywa otwarcia chłonnego rynku zbytu w postaci Unii Celnej, przy jednoczesnym zamknięciu rynku europejskiego z pewnością okaże się kusząca dla borykających się z problemami gospodarek gruzińskiej oraz mołdawskiej. Jeśli UE da w listopadzie B. Iwaniszwilemu i I. Leancy potężnego prztyczka w nos, dużo trudniej będzie im odmówić Putinowi szczerze zachęcającemu ich do wstąpienia do wielkiej, eurazjatyckiej rodziny. Rodziny, rzecz jasna kierowanej przez Rosję. Tym bardziej, że krótkookresowo wiązać się z tym będąniemałe korzyści gospodarcze. Osobnej analizy wymagałoby przedstawienie możliwości umiejętnego rozgrywania przez Kreml problemów z integralności terytorialną państw trzecich, co także ma znaczny wpływ na ich sytuację wewnętrzną. I jak pokazały doświadczenia z przeszłości, zarówno w przypadku Gruzji jak i Mołdawii, nie zawaha się przed podobnymi krokami.

Istnieje realne zagrożenie, iż w przypadku fiaska Szczytu PW w Wilnie, „windows of opportunity”, o którym mówił w kontekście Ukrainy unijny Komisarz ds. Rozszerzenia i Polityki Sąsiedztwa S. Füle, zgodnie z jego słowami na dłuższy czas się zamknie. Dotyczyć to może również Gruzji i Mołdawii. Unia Europejska znajdzie zapewne tysiąc powodów dla których państwa te nie powinny stanowić pierwszoplanowej agendy. Brak alternatywnej strategii w przypadku jesiennego niepowodzenia, niesprzyjający kontekst międzynarodowy, zmęczenie sąsiadami na Wschodzie, kryzys gospodarczy w samej Unii i zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego połączone z targami dotyczącymi wyboru nowej Komisji Europejskiej – wszystkie te czynniki nie będą sprzyjać zaangażowaniu Brukseli w wektorze wschodnim. Z drugiej strony tej układanki występuje prąca wszystkimi siłami do restauracji ZSRR w postaci Unii Celnej Rosja.

Możemy być pewni, że jeśli któremuś z państw mających szansę na zbliżenie z UE podwinie się noga, Kreml zrobi wszystko aby to wykorzystać. Będzie miał ku temu odpowiedni potencjał gospodarczy, polityczny oraz kulturowy. Sprzyjać mu będzie również zapewne opisana powyżej sytuacja międzynarodowa połączona ze słabością unijnego softpower. Na ile możliwy jest scenariusz totalnej klęski listopadowego Szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie – trudno powiedzieć, z pewnością nie najbardziej prawdopodobny. Nie sposób jednak głośno nie zastanawiać się, jak w przypadku takiego scenariusza mogą zachować się przywódcy w Kijowie, Tbilisi oraz Kiszyniowie. I być jak najlepiej na to przygotowanym.

Some rights reserved by PolandMFA

Komentarze

komentarze

Powrót na górę