Artur Brzeskot
Niektórzy, a być może wielu geopolityków, historyków i analityków uważa, iż zawarcie sojuszu przez II Rzeczypospolitą z III Rzeszą w 1938 r. lub nawet w 1939 r., było jedyną alternatywą dla przetrwania Polski, czyli uniknięcia anihilacji z systemu międzynarodowego. W mojej ocenie to miałoby sens, gdyby mocarstwa w systemie zachowywały się racjonalnie. Jednak tak nie jest. Historia jest wypełniona wieloma przykładami nieracjonalności. Właściwie w 1939 r. zarówno wrogowie Polski (III Rzesza i Związek Sowiecki) oraz nasi najważniejsi sojusznicy (Francja i Wielka Brytania) zachowywali się w sposób nieracjonalny. W efekcie nasze decyzje i działania też były fałszywe.
Jeszcze inni analitycy uważają, iż zawarcie sojuszu przez II RP z III Rzeszą nie tylko pozwoliłoby nam uniknąć tragedii, ale nawet odnieść sukces w ramach nowego ładu powojennego – gdyby Niemcy wygrały wojnę w 1945 r. W tej nowej Europie Polacy byliby pierwsi po Niemcach w hierarchii znaczenia politycznego. Na rzecz tej hipotezy mówi się, iż Hitler szanował swoich sojuszników. Zapewne jest to prawdą, każdy kto prowadzi wojny z reguły docenia pomoc innych, tym bardziej kiedy zaczyna przegrywać. Niemniej, jeśli weźmiemy pod uwagę nasz teoretyczny aspekt nieracjonalności państw w systemie intelektualna konstrukcja sojuszu II RP i III Rzeszy kruszy się – zarówno w kwestii uniknięcia porażki, jak i odniesienia sukcesu u boku Hitlera.
Kiedy mocarstwa zachowują się nieracjonalnie? Wtedy, kiedy podejmują nadmiernie ryzykowną politykę lub nie podejmują jej wcale. Co oznacza ryzykowna polityka? Ryzykowna polityka lub bardziej ryzykowna strategia nie są nieracjonalne, jeśli mocarstwa znają limity swojej potęgi i wiedzą, kiedy należy spasować – III Rzesza nie wiedziała. Z drugiej strony problem oceny intencji sąsiadów oraz równowagi sił (teraźniejszej i przyszłej) są czynnikami, które bardzo utrudniają bądź nawet uniemożliwiają podjęcie ryzykownej strategii. W efekcie brak takiej strategii prowadzi do nieracjonalności, a w ostateczności do katastrofy. Zapewne II RP była świadoma zagrożenia ze strony III Rzeszy, ale z powodu pokojowych deklaracji Hitlera i błędnych kalkulacji balance of power nie podjęliśmy ryzyka. W mojej ocenie ryzykowne zachowania w polityce są racjonalne i wbrew obiegowej opinii mogą przynieść korzyść, ale należy pamiętać, iż brawurowy plan dzieli niewielki margines od lekkomyślnego planu. Przekroczenie tej delikatnej dystynkcji prowadzi do arogancji i pychy, a w konsekwencji do nieodwracalnych błędów.
Te przemyślenia filozoficzno-teoretyczne prowadzą mnie do wniosku, iż wszystkie mocarstwa w systemie zarówno broniące status quo, jak i rewizjonistyczne muszą wiedzieć, kiedy dokonać projekcji swojej mocy i jej introjekcji. Sam moment rozłożenia siły mocarstwa musi być idealnie wymierzony. Idealnie musi być też wymierzony moment jej złożenia. W przypadku III Rzeszy czas złożenia potęgi był spóźniony o 4 lata. W przypadku II RP było odwrotnie czas rozłożenia potęgi był spóźniony o co najmniej 6 lat – dlatego nasze sojusze z Francją i Wielką Brytanią oraz Rumunią nawet przy zachowaniu neutralności przez ZSRS w 1939 r. nie miały większego sensu – były one po prostu nieracjonalne.
Jakie są implikacje zjawiska nieracjonalności w polityce międzynarodowej? Widzę jedno, bardzo poważne, bo dotyczące nie tylko II RP (przeszłości), ale także III RP (przyszłości). Są teoretycy stosunków międzynarodowych, którzy uważają, iż zjawisko nieracjonalności w polityce światowej jest powszechne. Uważa tak np. Ch. Glaser. Są też i tacy teoretycy, którzy uważają, iż występuje ono raczej rzadko, a jeśli już się pojawi, to można je określić bardziej, jako anomalię teoretyczną albo błąd krytyczny. Uważa tak np. J. J. Mearsheimer. Oczywiście to nie oznacza, że każde działanie wielkiego mocarstwa było strategicznie nierozsądne. Tego problemu tutaj nie rozwiążemy. Niemniej wydaje mi się, że w historii można odnaleźć wiele przykładów błędnego zachowania państw w tym rażących przypadków takich jak imperialne Niemcy, imperialna Japonia i nazistowskie Niemcy. Wszystkie te trzy mocarstwa rozpoczęły wojny, które zakończyły się ich destrukcją. To oznacza, że takie państwa jak Polska chcące zachować status quo muszą to czynić w świecie zamieszkałym przez lekkomyślnych aktorów. Jest to całkowicie odmienna sytuacja od świata defensywnego, w którym wojny się nie opłacają, a państwa są bezpieczne.
Warto zauważyć, że geopolitycy, historycy i różnej proweniencji publicyści utrzymują, iż sojusz III Rzeszy i II RP dyktował jasną strategię, a przynajmniej zawężał zakres mądrych strategii. Na przykład tzw. junior partner, którą II RP powinna realizować. Problem polega jednak na tym, że triumwirat sanacyjny Beck, Mościcki i Śmigły-Rydz nie mogli zakładać, że staną w obliczu racjonalnego przeciwnika. Wręcz przeciwnie państwa broniące status quo jak II Rzeczypospolita (postanowień układu wersalskiego) lub jak III Rzeczypospolita (liberalnego paradygmatu) najczęściej muszą jako pierwsi stawić czoła światu, w którym lekkomyślne mocarstwa są bardzo realną możliwością. W tym kontekście twierdzenie, że II RP nie powinna wejść pierwsza do wojny w 1939 r. wygląda trochę inaczej.
W zasadzie II Rzeczypospolita stanęła w latach 30. XX w. przed trzema opcjami. O pierwszej już wspomnieliśmy to tzw. junior partner, w języku realistów bandwagoning, czyli asymetryczny sojusz z III Rzeszą – w mojej ocenie prowadzący Polaków do anihilacji, ponieważ nazistowskie Niemcy nie były racjonalne. Ponadto, mało prawdopodobne jest, aby rząd polski był w stanie odwieść Hitlera od wojny z ZSRS – wojny która była nie do wygrania nawet przy udziale zasobów państwa polskiego. Ale nawet jeśli założymy, że Hitler wygrałby II wojnę światową, jako nieracjonalny wichrzyciel najprawdopodobniej nie okazałby żadnego miłosierdzia swoim sąsiadom ze strachu przed tym, że mogą oni kiedyś przesunąć balance of power na swoją korzyść.
Wyobraźmy sobie nazistowską Europę w latach 50. i 60. XX w., w której mamy do czynienia z niezrównoważoną wielobiegunowością, powstałą w wyniku rozpadu sojuszu Państw Osi, tak jak rozpadła się Wielka Koalicja Antyfaszystowska po zakończeniu II wojny światowej – choć po rozpadzie tej ostatniej wyłonił się świat dwubiegunowy. Według mnie jest bardzo prawdopodobne, że w takich realiach jedno lub dwa mocarstwa np. Polska i Rumunia uznałyby logikę racjonalnego zachowania w systemie. Niemniej Warszawa i Bukareszt dalej żyłyby w Europie, w której pewna liczba wielkich mocarstw preferowałaby działania lekkomyślne. W efekcie ponownie pojawiłaby się konfrontacja dyplomatyczna, wyścig zbrojeń, rywalizacja, równoważenie, a w ostateczności być może III wojna światowa.
Co to oznaczałoby dla II RP we wskazanych latach 50. i 60. XX w.? Jak wpływałoby to na politykę polskiego rządu, być może dalej sanacyjnego? Zapewne wynik wzajemnego równoważenia mocarstw lądowych III Rzeszy i II RP byłby całkowicie inny od rezultatu równoważenia mocarstwa morskiego i lądowego USA i ZSRS w czasie zimnej wojny. Wystarczy wymienić tutaj takie aspekty jak niesprzyjająca dystrybucja potęgi – niezrównoważona wielobiegunowość – brak broni nuklearnej bądź supremacja nuklearna III Rzeszy, geografia, asymetria potencjału ludnościowego i przemysłowego … etc. To wszystko skazywałoby Polskę na przegraną, oczywiście dokonaną przez nazistowskie albo nawet demokratyczne Niemcy być może pod rządami nieracjonalnego Hitlera 2.0. bądź bardziej obliczalnego jakiegoś gen. von Seeckta 2.0. lub Stresemanna 2.0.
Drugą opcję przetrwania dla Polski mogą nakreślić realiści defensywni, czyli zbudowania równoważącej koalicji w przypadku pojawienia się agresywnego przeciwnika na arenie międzynarodowej. Jednak II RP w tej opcji napotkałaby na dwie główne przeszkody. Po pierwsze, trudniej jest działać odstraszająco, kiedy mamy do czynienia z potężnymi i lekkomyślnymi mocarstwami niż w przypadku państw racjonalnie kalkulujących. Z samej definicji nierozważne państwa będą czasami realizować politykę, która narusza strategiczną logikę. Oznacza to, że mogą zainicjować wojnę w okolicznościach, w których normalnie państwa nie rozpoczęłyby walki. Dzieje się tak dlatego, że wewnętrzne względy polityczne mogą skłonić niektóre rządy do realizacji strategii, które są zbyt ryzykowne. Zapewne takie mocarstwa będą miały większe kłopoty, z którymi zwykle borykają się wszystkie państwa w systemie, kiedy próbują ocenić intencje swoich sąsiadów i równowagę sił. W końcu, jak wskazaliśmy wyżej, nie są one państwami racjonalnymi. Po drugie pojawia się problem kolektywnej obrony, a więc państwa status quo też mogą zachowywać się w głupi sposób i nie udzielić pomocy swojemu sojusznikowi we właściwym czasie i miejscu. Wówczas odstraszanie i obrona nieuchronnie zawodzi.
Przejdźmy do trzeciej opcji. Istnieją powody, by sądzić, że państwa status quo takie jak II RP, Francja lub Wielka Brytania musiały w systemie dość często zachowywać się ofensywnie, a nie defensywnie, by po prostu zapewnić sobie bezpieczeństwo. Tym samym przyczyniały się one do konkurencji międzynarodowej i konfliktu. W świecie, w którym istnieje znaczny potencjał, by wielkie mocarstwa działały lekkomyślnie, państwa, które są racjonalne, mają silne bodźce nie tylko do równoważenia, ale także do podjęcia konfrontacji militarnej, aby zwiększyć swój udział w światowej potędze w celu samoobrony. W rzeczywistości państwa w tak niebezpiecznych warunkach często mają dobre powody, aby realizować ryzykowne – co nie oznacza głupie – strategie zdobywania dodatkowych przyrostów potęgi. W rezultacie agresja może być czasem mądrą strategią dla państwa status quo, które po prostu martwi się o swoje przetrwanie w świecie wypełnionym bezwzględnymi drapieżnikami.
Państwo status quo poruszające się w systemie, w którym mogą istnieć potężni i nierozważni przeciwnicy, ryzykuje że jedno lub więcej z nich może go zaatakować, być może w celu jego zniszczenia. Nawet, jeśli żadna wielka potęga nie wydaje się pasować do tego profilu, państwo nigdy nie może mieć pewności, że tak będzie zawsze. Szczególnie jeśli założymy, że lekkomyślne mocarstwa pojawiają się z pewną częstotliwością w warunkach anarchicznego systemu międzynarodowego. Zatem racjonalne państwo będzie bezustannie przygotowywać się do ewentualnego pojawienia się niebezpiecznego rywala.
Biorąc pod uwagę trudności związane z efektywnym powstrzymywaniem potencjalnego agresora w świecie, w którym może występować pewna liczba lekkomyślnych mocarstw, najlepszym sposobem, by II Rzeczypospolita utrzymała swoją suwerenność, to uzyskanie szczególnie dużej mocy. Nie jest to odkrywcze. Dążenie II RP do bycia dominującą siłą w systemie – co nie znaczy próby osiągnięcia hegemonii – wydaje się sensowną polityką. Ponadto, II RP powinna być skłonna do podejmowania ryzykownych strategii, aby uzyskać jak najwięcej potęgi nad pozostałymi państwami; powinniśmy mieć możliwość zdobycia dużej mocy. Z prostego powodu połączenie koalicji balansującej, która mogłaby zniechęcić II RP od takiego przedsięwzięcia, byłoby niezwykle trudne w świecie, w którym pewna ilość mocarstw jest skłonna działać w głupi sposób jak np. III Rzesza, ZSRS, Francja, Wielka Brytania, Rumunia … etc. Summa summarum wojna prewencyjna powinna być poważną opcją dla racjonalnego mocarstwa, czyli II Rzeczypospolitej, stojącego przed rosnącą siłą, która może pewnego dnia głupio aspirować do bycia regionalnym hegemonem, czyli III Rzeszy.
Logika jest tu prosta. Im potężniejsze jest państwo w stosunku do innych państw w systemie, tym jest mniej prawdopodobne, że lekkomyślny aktor zaatakuje go. Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że państwo podatne na głupie zachowania nie rozpocznie wojny przegranej, ale jest mniej prawdopodobne, że taką wojnę zacznie, kiedy posiada mniejszą siłę ognia. Ponadto, jeśli odstraszanie zaczyna zawodzić, a wojna nabiera rozpędu, racjonalne państwo jest dobrze przygotowane, by szybko i zdecydowanie pokonać agresora. Ostatecznie, racjonalny aktor, dominujący w systemie, jest w stanie powstrzymać nierozważnego gracza. Innymi słowy nie musi polegać na koalicji balansującej, aby wykonać brudną robotę. Wiąże się to z problemem nieefektywnego równoważenia, gdzie państwo status quo nie musi już martwić się o niewiarygodność swoich sojuszników.
Państwa racjonalne w systemie napotykają jednak na inny dość kłopotliwy dylemat. Jeśli będą działać ofensywnie, aby uchronić się przed swoimi lekkomyślnymi przeciwnikami, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nieracjonalni aktorzy poczują się bardziej zagrożeni i zareagują jeszcze bardziej agresywnie. Oczywiście, racjonalne państwo może czynić wszystko, aby nie sprowokować lekkomyślnych państw, ale ten cel będzie trudny do osiągnięcia. Główny powód to znany w studiach strategicznych dylemat bezpieczeństwa, który mówi, że środki podejmowane przez państwo w celu zwiększenia własnego bezpieczeństwa zazwyczaj zmniejszają bezpieczeństwo innych państw. Pomimo tej tendencji, a może właśnie z tego powodu, II RP powinna zaatakować Republikę Weimarską w 1933 r. lub III Rzeszę w 1934 r. próbując zdobyć przewagę kosztem swojego nieracjonalnego sąsiada, a tym samym zwiększyć swoje szanse na przeżycie.
Według wielu historyków wojna prewencyjna w 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy była brana pod uwagę przez najważniejszych decydentów politycznych II RP. Zatem przedstawiona i uzasadniona, w tej analizie, teoretyczna propozycja takiego rozwiązania nie ma wyłącznie charakteru normatywnego. Jest to logiczna, klarowna i spójna koncepcja, która wychodzi daleko poza mury akademickiego teoretyzowania, ponieważ była ona brana pod uwagę przez samego marszałka Józefa Piłsudskiego. Oczywiście nie wiemy jak taka wyprawa zakończyłaby się dla Polski. Zapewne można powiedzieć tylko tyle, że wojna w 1933 r. lub w 1934 r. byłaby dużo szybsza i łatwiejsza niż w 1936 r. lub w 1938 r. Choć nie wiemy, czy po takiej interwencji reżim nazistowski utrzymałby się u władzy? Nie wiemy, jak zachowałaby się Francja i Wielka Brytania, Mussolini i Stalin? Czy po wojnie prewencyjnej większe korzyści odnieśliby Niemcy czy Polacy? Alianci czy reżimy faszystowskie i komunistyczne? W końcu czy nowy powojenny układ w Europie nie pozostawiłyby dużego segmentu państw – nie mówiąc o Niemcach – nieprzekonanych do końca, że wojna w 1933 r. była konieczna, tym samym tworząc niespokojny powojenny świat?
Na te pytania nie należy już szukać odpowiedzi. Wydaje mi się jednak, iż pomimo wielu wątpliwości bardziej racjonalną strategią było ofensywne działanie II RP, natychmiast po dojściu Adolfa Hitlera do władzy niż iluzoryczny sojusz z III Rzeszą, który był sprzeczny z koncepcją polityczną balance of power i logiką anarchicznego systemu międzynarodowego. Zapewne lekkomyślne było też poleganie na własnej sile w 1939 r., kiedy nierównowaga potencjałów była zbyt duża, czy pokładania nadziei w niewiarygodnych, czasami nawet nieracjonalnych sojusznikach – Francja, Wielka Brytania, Rumunia – w otoczeniu nieracjonalnych wrogów – III Rzeszy i ZSRS.