Andrzej Piskozub: Ferdynanda Ossendowskiego przypadki

Andrzej Piskozub: Ferdynanda Ossendowskiego przypadki

Ossendowskiprof. dr hab. Andrzej Piskozub

Penetrując poniemiecką część zbiorów Biblioteki Gdańskiej PAN natrafiłem na rewelacyjną publikację zatytułowaną Ossendowski und die Wahrheit, drukowaną 90 lat temu w Lipsku przez tamtejsze wydawnictwo F.A.Brockhaus. Autorem jej był  Sven Hedin (1865-1952), sprawozdania ze swych podrózy odkrywczych na obszarze Azji Centralnej publikujący w tym wydawnictwie w niewielkich tomikach  po niemiecku, gdyż wówczas  miały one znacznie więcej czytelników  w porównaniu z drukowanymi w rodzimym szwedzkim języku ich autora. Tomik przeze mnie odnaleziony nie był jednak sprawozdaniem z kolejnej wyprawy odkrywczej Hedina, lecz relacją z ostrej polemiki jaka w roku 1924  toczyła się pomiędzy Svenem Hedinem a Ferdynandem Antonim Ossendowskim.  Przedmiotem jej była książka polskiego autora, w  amerykańskim prawydaniu z 1922 roku w Stanach Zjednoczonych nosząca tytuł Beasts, Men and Gods.

Do rąk Svena Hedina  owo amerykańskie prawydanie tej książki Ossendowskiego trafiło zgoła przypadkowo. W trzech wyprawach odkrywczych do Tybetu w piętnastoleciu 1893-1908 usunął on białą plamę terrae incognitae z mapy tego kraju. Uznanie, jakie mu to przyniosło, skłoniło go do podjęcia takiego samego programu odkrywczego w Turkiestanie Wschodnim. Dokonał tego później, w trzech kolejnych wyprawach odkrywczych w latach 1927-1935. Zamiar wcześniejszego rozpoczęcia tego programu już w roku 1923 , skończył się niepowodzeniem, ale niezamierzonym ubocznym jego wydarzeniem było przeczytanie anglojęzycznej  książki Ossendowskiego, wynikająca z tego polemika Hedina z polskim autorem i  jej podsumowanie  w publikacji  Ossendowski und die Wahrheit. W 1923 roku Hedin wyruszył  ze Szwecji do Chin statkiem przez Atlantyk, koleją przez Stany Zjednoczone i znowu statkiem przez Pacyfik. W Chinach poinformowano go, że Turkiestan Wschodni jest pogrążony w chaosie rozlicznych konfliktów zbrojnych, z powodu których władze chińskie nie są w stanie zapewnienia jego wyprawie do tej krainy należytego bezpieczeństwa. Hedin zdecydował się zatem na powrót do Europy koleją transsyberyjską. Osiadły w Mongolii jego rodak Larson dowiózł go ciężarówką  do stacji Ułan Ude, w sąsiedztwo Bajkału. W rezultacie, zamiast wyprawy odkrywczej,  Hedin odbył  w 1923 roku podróż okołoziemską.

Podczas przejazdu przez Stany Zjednoczone zainteresowała Hedina dostrzeżona w kiosku anglojęzyczna książka Ossendowskiego, z uwagi na  zauważone podczas jej przeglądania wzmianki o Tybecie. Zabrał ją zatem  jako lekturę do podróży. Przeczytał ją uważnie w pociągu transsyberyjskim  i pierwsze dotyczące tej książki uwagi polemiczne, utrwalił w tomiku Von Peking nach Moskau. W książce tej zostały postawione Ossendowskiemu zarzuty,  dokumentowane później szczegółowo w tomiku  Ossendowski und die Wahrheit a dotyczące geografii Tybetu.  Obszary tego kraju zbadane i skartografowane przez Hedina zostały  przedstawione  w książce Ossendowskiego tak odmiennie, że uzasadniały zarzut, iż polski jej autor wbrew temu co w niej twierdził, w rzeczywistości nigdy w Tybecie nie przebywał. Sprawa była poważna, gdyż kwestionowała najważniejsze do tego czasu odkrycia szwedzkiego podróżnika.    

Przy takiej stawce docenić trzeba  pojednawcze oświadczenie Hedina, że w ogóle dyskusji z Osendowskim nie podjąłby i zbył jego książkę milczeniem, gdyby z kontekstu jej wynikało, że jest to książka podróżniczo-przygodowa a nie dzieło naukowe. Ossendowski  jednakże naukowy aspekt tej książki sugerował poprzez jej motto, podawane jako cytat antycznego rzymskiego historyka: czasy i wydarzenia , jakie tylko historia może rozstrzygająco ocenić. Współcześni albo pojedyczy obserwator powinni opisywać to, co widzieli lub o czym słyszeli. Tego bowiem wymaga prawda. Pod tym podpis: Titus Livius. Po powrocie do Szwecji bezskutecznie szukał Hedin w dziełach Liwiusza tej wypowiedzi. Gdy zwrócił się o pomoc do miejscowych latynistów, odpowiedzieli mu, że jej nie znajdzie, bo w pismach tego rzymskiego historyka  po prostu jej niema.

Przez cały rok 1924 trwały kontrowersje na temat <Ossendowski w Tybecie>. Przeczyła temu jego nieznajomość geografii obszaru, jaki rzekomo tam odwiedził, wiarygodność jego książki podważało zmyślone jej motto, wreszcie kwestionowano harmonogram jego rzekomej wyprawy z Mongolii do Tybetu i z powrotem.  Od wieków  konne wyprawy karawan między Mongolią a Tybetem w obie strony zajmowały  około pół roku. Dlatego Ossendowski, opisując w książce przebieg poszczególnych odcinków swej rzekomej tybetańskiej wyprawy, świadomie  unikał wszelkiego jej datowania. Sven Hedin, mając wieloletnie doświadczenie podróżowania w takich wyprawach  po Azji Centralnej, zsumował czas potrzebny na   przeprowadzenie wszystkich odcinków tej wyprawy wymienionych w książce Ossendowskiego Ocenił go na pełne siedem miesięcy, a zatem na tyle czasu,   ile trwała prawdziwa ucieczka  Ossendowskiego przed bolszewikami:  wydostał się z Syberii  do Mongolii zimą 1921 roku a we  wrześniu tego roku był już w Tokio. Relacja o  pobycie jego w  Mongolii stanowi najbardziej rozbudowaną część książki Beasts, Men and Gods. Krytycy dokonania przez Ossendowskiego jego tybetańskiej podróży   dysponowali tym samym argumentem, jakim niedawno zakwestionowano sprawozdania grupy polskich posłów sejmowych o ich rzekomych podróżach służbowych, że możliwość  bilokalizacji nie istnieje: albo wycieczka z Mongolii do Tybetu, albo ucieczka przed bolszewikami przez Mongolię do Japonii. Tertium non datur. W listopadzie 1924 roku podsumowała tę tybetańską  kontrowersję   dyskusja z udziałem Ossendowskiego przeprowadzona w paryskiej redakcji czasopisma „Nouvelles Litteaires”, po której jej uczestnik George Montandon w artykule Ossendowski. Le menteur sans honneur, stwierdził: Pozostajemy przy tym, aby oskarżyć Ferdynanda Ossendowskiego o to iż jest kłamcą i oszustem; zmyślił większość tras podróży, których w ogóle nie odbył, a nade wszystko nigdy nie pojechał do Tybetu.           

Po takiej porażce Ossendowski – jak to określił Hedin –  zmienił temat sporu.  Wcześniej wykłócał się o Tybet, mając czelność głosić, że zwiedzoną przez niego część tego kraju zna on  lepiej od Hedina. Od opisanego upokorzenia milczał już o Tybecie, natomiast oskarżał Hedina, że ten atakuje go na polecenie  bolszewików, których jest on agentem, czego dowód upatrywał w tym że pozwolili mu oni …  powrócić z  Chin do Europy koleją transsyberyjską. Atakowanie Ossendowskiego  miało być nakazaną  przez Kreml karą za opublikowanie w Stanach Zjednoczonych w 300 tysiącach egzemplarzy jego antybolszewickiej książki. Sven Hedin uznał, że skoro podniesione przez siebie  w książce Von Peking nach Moskau zastrzeżenia na temat <Ossendowski w Tybecie> znalazły  satysfakcjonujące go potwierdzenie, to merytoryczny spór  dotyczący tego aspektu książki Beasts, Men and Gods uznaje za zamknięty a   dyskusji z Ossendowskim na temat jego  fałszywych politycznych insynuacji podejmować nie ma zamiaru.

Ogłosił to Hedin  w 1925 roku  publikacji Ossendowski und die Wahrheit. Ujawnił w niej, że w książce Beasts, Men and Gods jej część ostatnia  <Tajemnica tajemnic>, poza tym,że jej treść stanowi niesłychaną okultystyczną brednię, jest nadto plagiatem, pobranym z dzieła zmarłego w 1910 roku francuskiego okultysty Saint-Yvesa Mission de l'Inde en Europe, Mission de l'Europe en Asia, La question du Mahatma et la solution. Mowa w nim o podziemnym królestwie Agarttha znajdującym się pod Indiami, w którym przebywa Król Świata i podlegli mu wiekowi lamowie. To samo królestwo w książce Ossendowskiego nazywa się Agharti i znajduje się pod Mongolią. Poza tą różnicą, wszystko co Ossendowski ma o nim do powiedzenia, jest przepisane z książki Saint- Yvesa.  Hedin dokumentuje to, zestawiając porównawczo fragmenty  obu tych książek. Oto jego konkluzja: Po porównaniu „tajemnic” pana Ossendowskiego z książką francuskiego mistyka Saint-

Yvesa „Mission de l'Inde en Europe”, chcę raz na zawsze powiedzieć, że pan Ossendowski jest dla mnie skończony. Publiczna dyskusja z takim człowiekiem byłaby burleską i skandalem dla  każdego, kto wziąłby w niej udział.  Książka Beasts, Men and Gods  ujawniła podczas tej nad nią dyskusji,  trojaką niewiarygodność Ossendowskiego: sfałszowane motto książki, zmyślony pobyt jej autora w Tybecie, wreszcie plagiat z dzieła zmarłego wczesniej  okultysty. Hedin zainteresowany był jedynie napiętnowaniem  kłamstw dotyczących geografii Tybetu, obie  pozostałe nierzetelności tej książki wypłynęły – jak to mówią w Niemczech –  nebenbei tej dyskusji, związanej z głównym przedmiotem sporu o treść książki Ossendowskiego. W dyskusji tej  nie zajęto się  natomiast badaniem wiarygodności doniesień tego, co autor książki  pisze o swoim pobycie w Urdze, stolicy Mongolii. Nie zbadano krytycznie tych doniesień, gdyż nie miały one związku z zarzutami Hedina, dotyczącymi tybetańskich wątków książki  Beasts, Men and Gods.

Gdy jednak tamto amerykańskie wydanie ukazało się w 1923 roku,  przerobione w wydaniu polskim pod tytułem  Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów. Konno przez Azję Centralną,  w opisane w niej rzekome wyczyny Ossendowskiego w mongolskiej stolicy, bezkrytycznie uwierzono, upowszechniano je z aplauzem, jako kolejne potwierdzenie samochwalczej wiary, iż < Polak potrafi >. Kiedy  prasa zagraniczna  żywiła się  konfliktem wydawniczym wokół książki Ossendowskiego jako hitem medialnym 1924 roku, w ówczesnej Polsce świadomie ukrywano przed opinią publiczną wszelkie informacje na jego temat. Dlatego wydając wcześniej i później polskie przekłady kolejnych podróżniczych relacji książkowych Svena Hedina, pominięto Von Peking nach Moskau, gdzie Hedin ujawnił swe zastrzeżenia wobec treści książki Ossendowskiego, a zwłaszcza przekładu Ossendowski und die Wahrheit, gdzie Hedin te zarzuty udokumentował. Prawda o Osendowskim skompromitowałaby państwo, które wcześniej wykreowało go na swoją świętą krowę – znakomitego podróżnika, świetnego literata, sztandarowego pisarza antybolszewickiego i zatrudniło go jako eksperta w szkolnictwie wojskowym. Niemożliwą w tej sytuacji była krytyczna ocena tego, jak długo Ossendowski w mongolskiej stolicy przebywał i czym się tam wyróżnił.

Mongolia (a ściślej jej część północnozachodnia, nazwana Mongolią Zewnętrzną), jako odrębne państwo została stworzona w 1911 roku, po przewrocie w Pekinie, który obalił cesarstwo chińskie i uczynił Chiny republiką. Carska Rosja wykorzystała tę sytuację dla stworzenia tutaj państwa buforowego, osłaniającego Syberię od strony Chin. Skopiowano przy tym  dokładnie wcześniejsze postępowanie Wielkiej Brytanii na pograniczu indyjsko-chińskim, kiedy wykreowała ona podobne państwo buforowe z północnozachodniej części Tybetu ( sui generis „Tybetu Zachodniego”). Zwierzchnikiem tego państwa uczyniono Dalaj Lamę, będącego niekwestionowanym autorytetem religijnym tamtejszej społeczności lamaistycznej. Dokładnym jego mongolskim odpowiednikem  był dżebcundampa, „żyjący Budda”  w swym pałacu w Urdze. Ósmym z nich był Hutugt (1869-1924) po śmierci swego poprzednika uznany kolejnym wcieleniem Buddy. Intronizowany w 1875 roku w Urdze, przyjął wówczas tytuł Bogdo Chana. Ten to duchowy zwierzchnik Mongołów został po proklamowaniu niepodległości 1 grudnia 1911 roku ustanowiony głową tego państwa z tytułem Wielkiego Chana Mongolii.

Jest on pierwszą z  dwóch postaci  Urgi eksponowanych w książce Ossendowskiego. Drugą jest baron Roman von Ungern-Sternberg (1886-1921), potomek inflanckiego rodu Kawalerów Mieczowych.  W młodym wieku został on w stopniu generała-lejtnanta dowódcą Azjatyckiej Dywizji Konnej na Dalekim Wschodzie. Podczas wojny domowej po rewolucji bolszewickiej  wyłamał się z nią spod wszelkiej zwierzchności i jako samozwańczy awanturnik podjął własną wojnę wskrzeszającą cesarstwo mongolskie, którego on, Ungern, zostałby  Wielkim Chanem. Chińczycy, korzystając z rozpadu Rosji carskiej wrócili do Mongolii i  2 grudnia 1919 roku   aresztowali Bogdo Chana. Przeciwko nim skierował swe oddziały Ungern i po zajęciu Urgi 3 lutego 1921 roku  uwolnił  Bogdo Chana. Następnego dnia przywrócił go na tron, z tytułem Chana Mongolii. Natomiast  Wielkim Chanem Mongolii ogłosił sam siebie.   Symbioza ich obu –  podczas której panem życia i śmierci wszystkich w zasięgu jego władzy był Ungern, a Bogdo Chan wyłącznie jego marionetką – trwała wszystkiego pięć miesięcy 1921 roku. 6 lipca  bolszewicy rozbili oddziały Ungerna, który z niedobitkami swego wojska i skarbcem Mongolii uszedł na pustynię. Bogdo Chan pozostał w Urdze, teraz jako marionetka bolszewików aż do swej śmierci w 1924 roku. Ungern ujęty przez bolszewików w sierpniu 1921, został przez nich 15 września tegoż roku rozstrzelany. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, można pobyt Ossendowskiego w Urdze ograniczyć do tych pięciu miesięcy, w których  stolica Mongolii znajdowała się w rękach Ungerna. Zapewne znalazł się on w Urdze równocześnie z wojskiem Ungerna, może nawet w jego szeregach. Jeśli nastąpiło to nieco wcześniej, albo później niż początek lutego 1921, to nie jest to istotne. Pewne wydaje się natomiast, że musiał opuścić  Urgę równocześnie z wojskiem Ungerna, aby nie wpaść w ręce bolszewików, tak jak inni. uciekający  od nich ku wschodowi, na wybrzeża Pacyfiku opanowane przez interwentów japońskich. Przypominam, że w Tokio znalazł się on już we wrześniu 1921 roku.

W książce Beasts, Men and Gods konkretnymi ludźmi, jakich Ossendowski opisuje, są właśnie owi dwaj: „krwawy baron” Ungern i „żyjący Budda”  Bogdo Chan. Takie określanie tego ostatniego było powszechnym w kraju, w którym  Bogdo Chana czczono jako reinkarnację Buddy. Określanie Ungerna jako krwawego barona zostało upowszechnione – a może stworzone ( ? )  – w owej książce Ossendowskiego.  Nie godzi się łączenie tytułu barona, nadanego za zasługi jego przodka i z honorem dziedziczonego przez pokolenia jego potomków, z wyczynami psychopaty, który w Urdze wymordował wziętych do niewoli jeńców chińskich, tępił bolszewików, prześladował mieszkańców Urgi, zwłaszcza Żydów uznawanych przez niego za wyjętych spod prawa , oraz pozbawiał życia własnych towarzyszy broni  z byle powodu. Właściwym byłoby nazywanie takiego osobnika krwawym bandytą. To jednak nielicowałoby z opisami zażyłości, jaka rzekomo wytworzyła  się pomiędzy Ossendowskim, przelotnym  przez to miasto uciekinierem, a obydwoma tego miasta politycznymi VIP-ami. Stopień tej zażyłości został jednak  zróżnicowany proporcjonalnie do  miejsca, zajmowanego przez nich  w hierarchii władzy. Do marionetkowej pozycji Bogdo  Chana odnosi się on „ z Waszecia” , podrwiwając, jak to w swoim pałacu  uważał się za niedostępnego dla zwykłych śmiertelników, zanim mu kozacy Ungerna nie pokazali jego miejsca w szeregu. Dalej jednak wspomina, jak to sam  odwiedzał Bogdo Chana i jego bibliotekarza , dla rozmów z nimi o podziemnej krainie Agharti. Można spytać: po co, skoro w książce jest o tym tylko tyle, ile sam odpisał z książki Saint-Yvesa? Relacja z człowiekiem realnej władzy, jakim był krwawy watażka Ungern, jest dużo głębsza: to już nie zażyłość, to przyjaźń. Ossendowski staje się wręcz powiernikiem Ungerna, który – czyżby podczas wspólnej ucieczki z Urgi? –  rozmawia z nim o miejscu ukrytego na pustyni mongolskiego skarbca a przed rozstaniem udziela mu  proroctwa, że zanim Ossendowski umrze, otrzyma  od Ungerna wiadomość o zbliżającym się zgonie.

Cała ta mongolska saga, z amerykańskiego prawydania  książki Ossendowskiego przeniesiona do jej polskiego przekładu, została  bezkrytycznie zaakceptowana  w Polsce. Ostatnim jej epizodem była wiadomość, jakoby 2 stycznia 1945, dzień przed śmiercią Ossendowskiego, odwiedził go w  jego domu w Żółwinie oficer niemiecki, przedstawiający się jako członek rodu Ungern-Sternbergów i wypytywał go o miejsce ukycia skarbu mongolskiego. Miał to być ów „posłaniec śmierci”, zapowiedziany Ossendowskiemu przez krwawego barona. Czyżby ta niewiarygodna informacja została przez kogoś spreparowana i powielana aby uwiarygodniać to, co Ferdynand Ossendowski napisał o swym pobycie w Mongolii w 1921 roku? Pytanie to stawiam dlatego, że absolutnie nie wierzę we wszystkie powyższe odnoszące się do Mongolii dziwolągi, zamieszczone w książce  Ossendowskiego Beasts, Men and Gods. Dla mnie należą one  do  tej samej kategorii, co  zamieszczone w tamtej książce: zmyślone jej motto, opis wyprawy z Mongolii do Tybetu, jakiej nie było i plagiat przepisany z okultystycznej książki  Saint-Yvesa. Gdyby to wszystko z książki Beasts, Men and Gods usunąć , możnaby o książce tej wznieść okrzyk, wzorowany na jednej z baśni Andersena: Autor jest nagi ! Niestety, z polskiego przekładu tej książki usunięto jedynie jej kompromitujące motto, kłamliwie przypisane Liwiuszowi, resztę kłamstw pozostawiono.

Sven Hedin w  zakończeniu książki Ossendowski und die Wahrheit  oświadcza: Przedłożona rozprawa dotyczyla jedynie <Beasts, Men and Gods>. O drugiej książce <Men and Mystery in Asia> ani razu nie wspomniałem. Zacząłem ją czytać, ale nie trwało długo, zanim ją wyrzuciłem, Na trzecią książkę <The Shadow of the gloomy East> nie rzucę nawet okiem… Te trzy do tej pory wydane książki pokazują zatem jasno spadajacą krzywą – stają się coraz to gorsze i gorsze.

Już w tej pierwszej książce Ossendowskego ujawniła się fascynacja autora torturami, morderstwami i innymi bestialstwami,  jakie ludzie wyświadczają innym ludziom. Temat ten  dominował w jego propagandowych antybolszewickich publikacjach. Apogeum jego osiągnął wydany w 1930 roku <Lenin>. Ta książka stanowiła moje pierwsze – i zarazem ostatnie – spotkanie z twórczością Ferdynanda Ossendowskiego. Było to jesienią 1944 roku, już po upadku powstania warszawskiego, kiedy miałem niespełna 12 lat. Za Wisłą od kilku miesięcy trwała już nowa, „ludowa” rzeczywistość, o istocie której z perspektywy Tomaszowa Mazowieckiego jeszcze pod okupacją niemiecką, wiedziałem tyle, co nic. Sąsiad nasz, kiedy o tym moim problemie usłyszał, pożyczył mi jako lekturę na ten temat właśnie Lenina Ossendowskiego. Przeczytałem tę książkę i byłem dosłownie zdruzgotany nagromadzonym w niej okrucieństwem i sadyzmem. 

Wiele lat później uznano, że taka Greuelpropaganda, serwowana  młodzieży w ówczesnym moim wieku, działa na ich osobowość znacznie szkodliwiej, niż lektura prasy  pornograficznej.  Szwedzka cenzura filmowa dlatego wstrzymała kiedyś emisję odcinka przygód Kaczora Donalda, uważając, iż tenże jest zbyt brutalny wobec swoich siostrzeńców. Rzeczywistość komunistyczną poznałem przebywając 45 lat w pojałtańskim zniewoleniu, od książek Ossendowskiego trzymając się cały ten czas z daleka. Rzecz inna, że nie były to czasy łaskawe dla pamięci o Ossendowskim. Cenzura komunistyczna w odwecie za jego antybolszewickie, przede wszystkim za Lenina,  jego książki wycofała je z bibliotek publicznych, o wydawaniu ich oczywiście nie było mowy. Zarazem jednak był to czas rewidowania ocen tego idola Drugiej Rzeczypospolitej. Czesław Miłosz, który swoją Historię literatury polskiej tworzył i wydawał na Zachodzie, poza zasięgiem komunistycznej cenzury, w ogóle pomija w niej Ferdynanda Ossendowskiego – nie z racji jakichś subiektywnych do niego uprzedzeń, ale dlatego, że nie dorósł do owej górnej półki obsadzonej przez poczet twórców wielkiej literatury.

Nie znalazł się na niej również Kornel Makuszyński, gdyż jego wspaniałe książki, pisane wierszem i prozą, adresowane były do dzieci i młodzieży. Nota bene, to w tej literaturze dziecięcej,  w książeczce Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki, znajduje się,  w polskiej literaturze międzywojennej jedyne bodaj nawiązanie do osoby Ferdynanda Ossendowskiego i jego podróżniczej autoreklamy. Wędrujący pustynią zwierzęcy bohaterowie tego komiksu dostrzegają  na niej wystajacą  głowę zasypanego burzą piaskową człowieka. A wtedy:

                                   Odkopali go czym prędzej,

                                   Do murzyńskiej wiodą wioski,

                                   A tam krzyczą – Niech nam żyje

                                   Pan profesor Ossendowski !

Wcześniej pojawiły się zagraniczne do niego nawiązania Svena Hedina, najpierw w  Von Peking nach Moskau, potem w Ossendowski und die Wahrheit. Uznane za kompromitujące   kreowanego na literacką sławę Ossendowskiego, zostały one w ówczesnej Polsce przemilczane i przez to społeczeństwu nieznane. A w rzeczywistości, co tu bardziej kompromitowało Ossendowskiego: czy merytoryczny z nim spór naukowy podjęty przez Hedina, czy umieszczenie go w bajce Makuszyńskiego, zawołanego kpiarza, co w tym kontekście było ewidentną kpiną?

Upadek komunizmu w Polsce anulował cenzorskie zakazy druku i udostępniania  książek Ossendowskiego. Wskrzeszony jako  pisarz wyklęty, automatycznie wrócił do statusu świętej krowy, adorowanej bezmyślnie przez  ignorantów. Czasy jednak zmieniły się o tyle, że obecnie jesteśmy społeczeństwem otwartym na kontakty globalne a takiego niesposób odciąć od opinii światowej. Przełomowym wydarzeniem stał się tutaj polski przekład książki Hedina polemizującej z  Ossendowskim (Sven Hedin, Ossendowski a prawda, Przekład Agnieszka Polończyk, Wydawnictwo ElSet, Olsztyn 2014). Książka ta ułatwia tropienie, identyfikowanie i piętnowanie oszołomów, dotąd kreujących w internecie popyt na wznawiane w różnych wydawnictwach książki Ossendowskiego takimi jej omówieniami: Najgłośniejsze dzieło Ossendowskiego „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” ; „Znakomita książka świetnego podróżnika” ; „Świetna książka <polskiego Karola Maya>” ; „Jego książki porównywano z dziełami Kiplinga, Londona, czy Maya”. Można porównywać krasnoludka z wielkoludem, ale  porównanie takie uwypukli tylko kontrastowe pomiędzy nimi różnice. Karol May tym różni się od Ossendowskiego, że pisał świetne powieści, których akcja toczy się już-to na amerykańskim Dalekim Zachodzie, już-to na azjatyckim Bliskim Wschodzie, chociaż powszechnie było wiadomo, że do obu tych obszarów nigdy nie zawitał; Ossendowski dał całkiem błędny opis Tybetu, z którego wynikało, że nigdy tam nie był, ale upierał się że jego zmyślona wyprawa z Mongolii do Tybetu naprawdę się odbyła. Kipling był klasą sam dla siebie w przedstawianiu pozaeuropejskiej egzotyki; góruje w tym nie tylko nad Ossendowskim; tutaj nawet Sienkiewiczowi W  pustyni i puszczy daleko do poziomu Kiplinga. Z twórczości Jacka Londona, kultowej lektury mojej młodości, promieniuje radość życia, tak bardzo  kontrastująca  z krwawą makabrą książek Ossendowskiego, że gdy któryś z jego fanów dał swej internetowej wypowiedzi tytuł: „Dlaczego niema go na liście lektur obowiązkowych?” – odpowiadam: Właśnie dlatego. Tego by tylko brakowało. Ministro edukacji, strzeż nas od złego.

Komentarze

komentarze

Powrót na górę