Andrzej Zapałowski: Ukraińcy wybrali pragmatyka

Andrzej Zapałowski: Ukraińcy wybrali pragmatyka

Petro_Poroszenko

Z dr. Andrzejem Zapałowskim, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Jak ocenia Pan wybory prezydenckie na Ukrainie? Czy ich wynik wprawdzie jeszcze nieoficjalny jest zaskoczeniem?

– Ukraińcy chcą przede wszystkim spokoju i stabilizacji. Nie chcą rozprzestrzeniania się konfliktu na kolejne obwody, nie chcą wojny domowej. Problemem na dziś jest kwestia postępującej pauperyzacji społeczeństwa. Także coraz więcej Ukraińców uświadamia sobie, że droga ich kraju do Unii Europejskiej będzie trwała co najmniej dwie dekady. Do młodych Ukraińców coraz częściej dochodzą głosy, iż tak naprawdę Europa na nich wcale nie czeka, nie czeka na ich zrujnowany gospodarczo kraj. To jest prawdziwa tragedia tego społeczeństwa. Z jednej strony nie są w UE, a z drugiej prowadzą nieformalną wojnę z Rosją. Znaleźli się w szarej strefie. To, co mają w nadmiarze, to deklaracje pomocy, która i tak się zmniejsza. Dzisiejsze głosowanie to demonstracja chęci powrotu do normalności, Ukraińcy chcą mieć prezydenta, a kto nim będzie, to nie było dla nich najważniejsze. Głosowali na tego, kto według sondaży miał największe szanse na wygraną. Julia Tymoszenko jest ciągle kojarzona ze zmarnowanymi szansami sprzed dziesięciu lat. Z kolei kandydaci Swobody i Prawego Sektora byli utożsamiani z zaostrzeniem konfliktu, który mógł się przekształcić w wojnę, dlatego też ponieśli klęskę. 

Przed rokiem Petro Poroszenko nie chciał startować w wyborach na mera Kijowa, obawiając się porażki. Skąd zatem tak nagły wzrost jego popularności?

– Ukraina nie ma elit politycznych, za to długa jest kolejka tych, którzy chcą rządzić. Petro Poroszenko to osoba bogata, oligarcha, który poparł Majdan w Kijowie, a wcześniej „pomarańczową rewolucję”. Ma pieniądze, a ludzie nie chcą na najwyższym urzędzie w państwie kolejnego biedaka, który będzie się dorabiał ich kosztem. Chcą osoby, która dogada się zarówno z Brukselą, jak i Moskwą, osobę, która powróci do polityki wielosektorowej, która będzie reprezentowała wschód i zachód kraju. W końcu chcą osoby, którą zaakceptuje Waszyngton i Moskwa. Ponadto trzeba zauważyć, że Poroszenkę wskazał przywódca UDAR-u Witalij Kliczko, kojarzony z Niemcami.

Poroszenko jest rzeczywiście zwolennikiem kompromisu z Rosją?

– Poroszenko jest przede wszystkim pragmatykiem. W Rosji ma jedną z fabryk swojego koncernu. Zdaje sobie sprawę z tego, iż Ukraina przy słabnącym poparciu Europy Zachodniej i Stanach Zjednoczonych leżących kilka tysięcy kilometrów od Kijowa jest skazana na współpracę z Rosją. Wie także, iż jeżeli chce utrzymać Ukrainę w obecnych granicach (oczywiście bez Krymu), musi zgodzić się na regionalizację kraju. Pytanie tylko, jak głęboko ta regionalizacja będzie sięgać. Myślę, iż te kwestie są już nieoficjalnie negocjowane, w innym wypadku mielibyśmy do czynienia z bardziej agresywnym scenariuszem zrywania wyborów na znacznie większym obszarze kraju, niż to miało miejsce dzisiaj. To, że Donbas nie głosuje, jest elementem zabezpieczenia się Moskwy na wypadek zmiany frontu przez Poroszenkę.

Mimo wszystko nie były to spokojne wybory. Separatystom udało się zastraszyć społeczeństwo popierające władze w Kijowie?

– Dla części mieszkańców tego regionu była to forma zastraszenia, ale wydaje mi się, iż dla większości nieuczestniczenie w głosowaniu było ich suwerenną decyzją. Sprawa jest bardzo skomplikowana, przecież od soboty mamy według deklaracji działaczy separatystycznych nowe państwo – Noworosję. To, że głosy w tak licznym ludnościowo Donbasie przeciw Poroszence mogły doprowadzić do konieczności drugiej tury wyborów, tak naprawdę nie mają istotnego znaczenia. Mamy zatem do czynienia z faktami dokonanymi. Separatyści nie mogli pozwolić na głosowanie, bo w ten sposób zaprzeczyliby swoim dotychczasowym dokonaniom. W mojej opinii, zwycięzca tych wyborów albo zaakceptuje nowy region autonomiczny z bardzo dużymi kompetencjami w zakresie finansów, samorządności, a nawet posiadania własnych sił samoobrony, albo będziemy mieli do czynienia z dalszym marszem separatyzmu w kolejnych regionach Ukrainy.

Logika Putina i tych, którzy na Ukrainie wykonują jego rozkazy, wydaje się prosta: nie ma prezydenta, nie ma też z kim rozmawiać…

– Nie tak do końca. Dla Rosji legalnym prezydentem był Janukowicz, Moskwa zdawała sobie sprawę, że taka sytuacja nie może być utrzymana na dłuższą metę. Przecież Ławrow spotykał się z ukraińskimi dyplomatami. Teraz przyszedł czas na kolejne działania, albo Rosja uzyska to, co chciała, a mianowicie federalizację kraju, albo będzie nadal wspierała działania separatystów. Prezydent elekt Poroszenko jest w wyjątkowo trudnej sytuacji. Jeżeli będzie kontynuował działania zbrojne na wschodzie, przegra na starcie państwo w obecnych granicach i utrwali konflikt, który finalnie za kilka miesięcy, jeszcze przed zimą, może zakończyć się rewolucją socjalną na Ukrainie i prawdziwym chaosem. Według takiego scenariusza, Rosja może sięgnąć po centralną Ukrainę, oczywiście nie wprost, ale poprzez jakąś nową siłę, którą będzie próbowała wykreować na Ukrainie.

Z drugiej jednak strony mamy deklarację prezydenta Rosji, który jeszcze przed wyborami powiedział, że uzna ich wynik i będzie współpracował z nowymi władzami w Kijowie. Na ile jest to szczera deklaracja?

– Moskwa na obecnym etapie składa deklaracje bardziej wobec światowej opinii niż wobec Ukrainy. Swoją drogą musi ona uznać wynik wyborów, w innym wypadku uniemożliwiłoby to Rosji w przyszłości walkę o rząd dusz na Ukrainie. Proszę pamiętać, iż uświadomionych Ukraińców jest mniej w tym kraju. Ludzie chcą spokoju, chcą mieć za co żyć. Jak tego nie dostaną, to pójdą za tym, kto im to obieca.

Co może im zaoferować Rosja?

– Rosja może dać im tani gaz, pomoc gospodarczą, a także rynki zbytu dla produktów, którego Ukraina nie ma na zachodzie, tym bardziej w Stanach Zjednoczonych. Tak czy inaczej to nie jest koniec gry Rosji o Ukrainę, to chwilowy przystanek.

Tak dużą frekwencję można odczytać jako poparcie dla obecnych władz?

– Absolutnie nie. Proszę pamiętać, że nikt z obecnych władz nie startował w tych wyborach. Należy zobaczyć, jakie poparcie uzyskał kandydat nacjonalistycznej Swobody, a ta partia ma w rządzie kilku ministrów i wicepremiera. Ludzie głosowali za zmianą, co prawda oddali głosy na oligarchę, ale trzeba pamiętać, iż tak naprawdę co najmniej od dekady to właśnie oligarchowie i ich interesy gwarantowały niepodległość temu państwu. Więc niby dlaczego mieliby to tak radykalnie zmieniać. 

Ukraina ma dziś prawdziwego lidera czy liderów jak to było podczas „pomarańczowej rewolucji”?

– Ukraina od czasu uzyskania niepodległości tak naprawdę nie miała prawdziwych liderów politycznych, którzy patrzyliby głównie przez pryzmat państwa, a nie własnych interesów. Nie ma ich także teraz. Owszem są liderzy partyjni, których celem jest zdobycie władzy. To, że na Ukrainie nie ma liderów, wynika poniekąd ze specyfiki systemu politycznego w tym państwie. Bez pieniędzy nie było polityki, a jak ktoś brał w „łapę”, to miał zobowiązania. Z takiego układu nie można wygenerować liderów narodu. Obecna sytuacja na Ukrainie nie sprzyja także ich wyłanianiu. Wydaje się, iż w szybkim tempie tacy liderzy mogliby się pojawić w wypadku zaostrzeniu konfliktu na Ukrainie, który przekształciłby się w wojnę domową. Tego jednak temu państwu i sobie nie życzę. Tak czy inaczej czeka nas jeszcze dosyć długi proces wyłaniania elity państwowej u naszego wschodniego sąsiada.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Nasz Dziennik

Fot. Wikimedia Commons

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę