- przez admin
Z dr. Andrzejem Zapałowskim, prawnikiem, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki.
Patrząc na postawę Francji, która ponad głowami innych państw porozumiewa się z Moskwą w sprawie wznowienia dostaw chociażby wieprzowiny, można jeszcze mówić o solidarności unijnej?
– Solidarność unijna obowiązuje w zakresie interesów największych państw Wspólnoty. Jeżeli w grę wchodzą elementy wyłącznie interesów mniejszych państw członkowskich, to życie pokazało, iż w takiej sytuacji Unia weryfikuje cele swoich polityk. Obecnie trwa proces właśnie podważenia niektórych zapisów traktatów unijnych, zwłaszcza w kwestiach socjalnych i polityk spójności. To pokazuje zmierzanie najbogatszych państw UE do powstania Europy dwóch prędkości.
Kto dyktuje warunki na scenie politycznej: Zachód czy Putin?
– W kwestii Ukrainy warunki dyktuje Waszyngton, który rozgrywa znacznie większą partię na scenie eurazjatyckiej. Ukraina jest tylko elementem tej gry, a nie jej podmiotem. Putin gra o swoją strefę wpływów, a Obama o zawładnięcie nowym obszarem wpływów kosztem Rosji. To, co myślą i czują Ukraińcy, jest sprawą wtórną.
O położenie kresu starciom w południowo-wschodniej Ukrainie i dialog między stronami konfliktu zaapelował wczoraj Ojciec Święty Franciszek. Na razie głos opinii międzynarodowej w sprawie zaprzestania działań wojennych jest jednak lekceważony…
– Nikt poprzez deklaracje polityczne czy też odezwy światowych autorytetów nie jest w stanie wstrzymać walki, która przybiera element wojny międzycywilizacyjnej i jednocześnie etnicznej. Ojciec Święty jest autorytetem dla grekokatolików, ale przez prawosławnych jest tylko szanowany. Jego prośby i apele są ważne, ale bez decyzji dotyczących statusu Ukrainy nie ma co marzyć o tym, że ten głos zostanie usłyszany. Jeżeli chodzi o Baracka Obamę, jest on stroną konfliktu, którego zresztą separatyści oskarżają o to, że był on inspiratorem Majdanu. Tak więc, jego rola w mediacji jest na poziome strony konfliktu.
Ostatnio, w związku z wypowiedzią ministra Grzegorza Schetyny, w rosyjskich mediach pojawiły się zarzuty o obrażanie czerwonoarmistów. Również rosyjska dyplomacja zaapelowała do szefa polskiego MSZ, aby przestał „drwić z historii”. Mamy do czynienia z wpadką Schetyny czy bardziej z cyniczną rosyjską próbą wykorzystywania każdej sytuacji do podsycania nastrojów?
– Trzeba się trzymać realiów historycznych. To, że w Armii Czerwonej służyli Ukraińcy, jest rzeczą oczywistą. Należy pamiętać, iż to Rosja jest prawnym spadkobiercą Związku Sowieckiego. To, że obecne władze na Ukrainie odwołują się do tradycji Bandery i UPA, świadczy o tym, iż odcinają się od tradycji Wojny Ojczyźnianej, czyli od Armii Czerwonej. Banderowcy walczyli po stronie Niemiec i u ich boku. Dlatego jak można mówić o wyzwalaniu Oświęcimia przez Ukraińców, nie dopowiadając, o jakich chodzi – banderowskich czy sowieckich.
W Polsce co rusz podnoszone są kwestie związane z naszym zaangażowaniem w konflikt ukraińsko-rosyjski. Konflikt, mimo iż ma miejsce za naszą wschodnią granicą, nie powinien być rozpatrywany na płaszczyźnie UE i NATO?
– To jest konflikt UE, NATO z jednej strony, a Rosja z drugiej. Polska jest elementem gry bloku zachodniego, która wykazuje się wyjątkową nadgorliwością, szkodząc jednocześnie naszym interesom politycznym i gospodarczym. Nie bierze się pod uwagę, iż stosunek Polaków do zaangażowania Polski w tym konflikcie jest porównywalny w procentach za i przeciw. W takiej sytuacji stawiamy wszystko na jedną szalę. Co się stanie, jeśli Zachód dogada się z Rosją i z separatystami? Zostaniemy w uścisku przyjaźni z banderowską częścią Ukrainy, która jest roszczeniowa w stosunku do Polski, a dodatkowo jest prowincją gospodarczą ukraińskiego państwa. Taka polityka jest nieodpowiedzialna.
Angażując się w pomoc Ukrainie, inwestujemy we własne bezpieczeństwo?
– Nasze bezpieczeństwo nie zależy bezpośrednio od zaangażowania na Ukrainie, ale od własnych zdolności obronnych wspartych przez sojusze. Na dzisiaj Rosja nie chce już wpływów w całej Ukrainie. Czy Ukraina będzie miała sześćset tysięcy kilometrów kwadratowych, czy trzysta, to będzie i tak buforem. Jeżeli sami Ukraińcy nie mają determinacji do obrony własnego terytorium, to niby dlaczego mają ją mieć Polacy. Należy przypomnieć, iż nie bronili Krymu! Nie umierajmy, nawet politycznie, za państwo, które tylko czeka, aż ktoś z zewnątrz je obroni. Nawet dzisiaj, kiedy pod rządami Kijowa jest ponad 35 milionów obywateli, Ukrainę atakują oddziały z zapleczem demograficznym kilku milionów osób wspartych przez ochotników i instruktorów rosyjskich. Nie wolno nam tego nie zauważać.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: "Nasz Dziennik".
Tytuł od redakcji Geopolityka.net
Fot. praviy-vibor.livejournal.com