Andrzej Piskozub: Świat i Europa XXI wieku

Andrzej Piskozub: Świat i Europa XXI wieku
prof. dr hab. Andrzej Piskozub
 
Niewiele lat upłynęło od owej sylwestrowej nocy, podczas której nastąpiła nie tylko zmiana wieku XX na XXI ale i drugiego millenium nowej ery na trzecie. Ile czasu upłynęło, zanim w świadomości poszczególnych z nas utrwaliło się, że wiek miniony to przecież wiek XX a nie wiek XIX? Dla nas, którzy jak ja, przyszli na świat, gdy upłynęła dopiero pierwsza tercja XX wieku, był on naszym wiekiem, nieomal do przejścia na obligatoryjną uniwersytecką emeryturę. A przecież i nam, w jesieni życia, przyszło przystosować się do faktu, że oto żyjemy nie tylko w nowym stuleciu, ale i w nowym tysiącleciu. Czy otwierają one nową epokę dziejową, czy też są kontynuacją tego, co było przed tą kalendarzową zmianą daty, zmianą wirtualną, skoro ów kalendarz jest tylko umowną rachubą czasu, dziedziczoną po naszych przodkach, rachubą do tego tak odmienną w poszczególnych cywilizacjach?
           
Wypadło mi z pamięci nazwisko polskiego autora wydanej w PRL książki W poszukiwaniu sensu epoki. Nie o nazwisko jego tu chodzi, tylko o ów tytuł, gdyż w szkicu tym przedstawiam, jak postrzegam sens epoki, w której od lat kilku żyjemy. Co nowego przynosi ona w skali globalnej, czyli dla świata a co dla naszej wspólnoty cywilizacyjnej, czyli dla Europy? W tej kolejności przystępuję do odpowiedzi na powyższe pytania, tak istotne dla przyszłości mieszkańców zarówno świata, jak i naszej mniejszej ojczyzny – Europy.
           
Gdyby w tej sprawie przeprowadzić sondaż wsród ogromnej liczby respondentów, można z góry założyć miażdżącą przewagę głosów za tym, że współcześnie dla świata najważniejszym zjawiskiem jest globalizacja a dla Europy integracja. Taki sam wynik byłby w przypadku sondażu ograniczonego do szczupłej grupy fachowców. Przy sondażu w skali masowej zakładać należy przewagę ignorantów, którzy o tych procesach mają wiedzę mizerną, albo wręcz żadną, a pomimo tego zabierają co do nich głos za lub przeciw: jedni deklarują się jako globaliści, inni jako antyglobaliści (o alterglobalistach też nie zapominajmy); podobnie jak w drugiej kwestii: jedni opowiadają się za integracją Europy, jako euroentuzjaści, inni przeciwko, jako eurosceptycy (a i tutaj mamy też opcję pośrednią eurorealistów). Bowiem zarówno globalizacja w skali światowej, jak i integracja w skali europejskiej, to na progu XXI wieku kwestie palące, rozbudzające emocje, w następstwie czego każdy, czy to merytorycznie do zabierania w tych sprawach głosu przygotowany, czy też zupełnie do tego nieprzygotowany, wypowiada o nich “swoje zdanie”. Rezultatem tego jest szum informacyjny, wypaczający to, co w odniesieniu zarówno do globalizacji jak integracji jest najważniejsze i deformujący istotę obu tych procesów. Narastają w odniesieniu do nich uprzedzenia, nieporozumienia i mity. Polemice z nimi poświęcony jest ten esej.
           
Mitem niezwykle upowszechnionym i głęboko zakorzenionym jest wyobrażenie, że globalizacja to proces jaki pojawił się dopiero w minionym półwieczu, zrodzony po drugiej wojnie światowej i w embronialnym stadium jego rozwoju przekazany do kontynuowania, jako spadek po XX wieku, obecnemu stuleciu, czy wręcz kolejnemu millenium, jakie się wraz z tym nowym stuleciem rozpoczęło. W myśl takiego rozumowania globalizacja to proces, który zaledwie się rozpoczął, czasy pełnego rozwoju mający dopiero przed sobą. Paradoksalnie, rzeczywistość jest tu dokładnie odwrotna: proces globalizacji rozpoczął się nie w XX wieku, ale pięć wieków wcześniej, kiedy cywilizacja zachodnia przechodziła od swego średniowiecza do swych dziejów nowożytnych. Pogłębiana w trzech kolejnych fazach jej rozwoju, globalizacja ta na progu XXI wieku jest już procesem spełnionym, procesem, którego rozwój w naszym pokoleniu się kończy a nie zaczyna.
           
Jean-Paul Roux jest autorem niezwykle w tym kontekście interesującej monografii, w jej przekładzie polskim zatytułowanej Średniowiecze szuka drogi w świat [1]. Moim zdaniem lepszym byłby tu tytuł Europa szuka drogi w świat a najlepszym Cywilizacja zachodnia szuka drogi w świat, bo o tym właśnie przywołana książka traktuje. Drogi w świat, czyli ekspansji poza klatkę zachodniego krańca Eurazji, jaka do końca wieków średnich była domem ojczystym tej cywilizacji, znanej pod trzema równoważnymi nazwami cywilizacji łacińskiej, cywilizacji europejskiej, cywilizacji zachodniej. Klatka ta, do czasu podjęcia globalnej ekspansji przez cywilizację zachodnią zajmowała stacjonarny fragment globu, kurczący się, bądź poszerzający, pod wpływem różnych czynników zewnętrznych lub wewnętrznych, w strefie jej obrzeża. Jak tego dowodziłem w mym tekście Granice Europy [2], jeśli wykreślimy na mapie trójkąt, którego jeden narożnik stanowi Cypr (najdalsza ku wschodowi wyspa śródziemnomorska, geograficznie zaliczana do Azji), drugi, hiszpańskie Wyspy Kanaryjskie (przyległe do wybrzeży marokańskich, geograficznie zaliczane do Afryki) a trzeci, położony w Arktyce norweski archipelag Svalbard – to obszarem wpisanym w obręb tego trójkąta będzie obszar cywilizacji zachodniej zarówno w jej zasięgu sprzed globalnej ekspansji oceanicznej tej cywilizacji jak i w tym współczesnym cywilizacji tej zasięgu, jaki obecnie integruje się w granicach Unii Europejskiej.
           
Przed podjęciem oceanicznej ekspansji przez cywilizację zachodnią a zatem przed początkiem ery nowożytnej, umownie w przybliżeniu datowanym na rok 1500, również pozostałe kręgi cywilizacyjne posiadały podobny zasięg stacjonarny: cywilizacja muzułmańska w granicach kalifatu arabskiego od Maroka po Azję Środkową i pogranicze Indii, cywilizacja hinduska w Indiach, cywilizacja dalekowschodnia w Chinach – by wymienić chociaż te trzy największe. Kupcy i podróżnicy średniowiecznej Europy już to legalnie, już to nielegalnie przenikali na ich obszary, dostarczając cywilizacji zachodniej wiadomości o nich. Jednakże o jakiejkolwiek ekspansji cywilizacji zachodniej na ich obszary – nie mówiąc już o dominacji europejskiej nad nimi – nie można było nawet marzyć, zanim cywilizacja zachodnia nie stworzyła w XV wieku żeglugi oceanicznej, zdatnej do przekraczania Atlantyku a z niego i pozostałych oceanów Ziemi. Żegluga ta potwierdziła swe możliwości w ostatnich latach XV wieku w zaatlantyckich wyprawach Krzysztofa Kolumba do środkowoamerykańskiego basenu karaibskiego i w wyprawie Vasco da Gamy do Indii, drogą morską wokół Afryki. Odtąd dawna równowaga stacjonarnych kręgów cywilizacyjnych uległa błyskawicznie postępującemu zachwianiu, na korzyść tylko jednej z nich- cywilizacji zachodniej, której statkami kolejno docierali do pozostałych cywilizacji: żeglarze, penetrujący prowadzące ku nim szlaki morskie; kupcy, nawiązujący z nimi wymianę handlową; misjonarze, propagujący religię Zachodu a wraz z nią również wartości cywilizacji zachodniej; wreszcie żołnierze, na zasadzie “ostatniego argumentu władców”, narzucający zaoceanicznym społecznościom polityczne podporządkowanie Europie.
           
Tę wielką zmianę najwcześniej dostrzegły i uwypukliły podręczniki historii i geografii cywilizacji, traktujące datę 1500 roku, jako pierwszą o takim znaczeniu w nowej erze cezurę “między dawnymi a nowymi laty”. W.H. McNeill, autor dzieła The Rise of the West. A History of the Human Community (Chicago 1963) datą tą rozdziela odrębne części tej książki. Jeszcze dalej idzie inny amerykański autor, L.S.Stavrianos, dzielący dzieje cywilizacji między dwie następujące książki: The World to 1500. A Global History oraz  The World from 1500. A Global History ( obie Englewood Cliffs, N.J. 1970).
           
Wraz z ową penetracją cywilizacji europejskiej poprzez oceany, rozpoczęła się pierwsza epoka dziejów globalizacji trwająca trzy wieki (1500-1800), w literaturze anglosaskiej określona terminem: The Opening of the World. O tym, że nie ma w nim jakiejkolwiek przesady, wymownie świadczą zestawienia dokonane przez niemieckiego geografa A.Oppela. W swym studium Terra Incognita (Bremen 1891) podaje on, że podczas gdy na początku XV wieku, przed rozpoczęciem europejskich wypraw oceanicznych, cywilizacja zachodnia znała tylko 10% powierzchni Ziemi a 90% stanowiła owa terra incognita, to w roku 1800 proporcje te uległy odwróceniu: do tego czasu poznano 89% powierzchni globu, zaś terra incognita skurczyła się do zaledwie 11%. [3]
           
Pierwszy etap globalizacji to zatem poznanie globu przez żeglarzy europejskich w wiekach XVI-XVIII. Poznanie to odnosiło się przede wszystkim do Wszechoceanu (czyli wód oceanów i mórz) oraz do wysp i wybrzeży tegoż Wszechoceanu, z wyjątkiem tych polarnych okolic, do których dostęp statkami żaglowymi był niemożliwy. Badania Międzynarodowej Unii Geograficznej ustaliły, że do roku 1800 poznano 96% powierzchni Wszechoceanu (348 mln km2) a zaledwie 4% jego obszaru (16 mln km2) pozostawało wówczas jeszcze nieznane. Dla kontrastu, do tej daty poznano tylko 51% powierzchni lądowych świata a druga ich połowa, obejmująca wnętrza pozaeuropejskich części świata, stanowiła wtedy jeszcze białe plamy terrae incognitae[4]. Dokończenie poznania wnętrz kontynentów trwało do połowy XX wieku a niepośledni w tym udział miały wynalezione do tego czasu środki transportu zmechanizowanego: koleje, samochody i samoloty.
           
Około roku 1800 ludzkość wkroczyła w drugi etap globalizacji, którego nośnikiem stała się nowożytna rewolucja przemysłowa, drugi w dziejach ludzkości wielki przełom techniczny, po tym który w neolicie przetworzył pierwotne społeczności o gospodarce zbieracko-łowieckiej w społeczeństwa cywilizowane. Ten nowożytny przewrót był następnym osiągnięciem cywilizacji zachodniej a jego kolebką była Wielka Brytania schyłku XVIII wieku. Z niej, na przełomie XVIII i XIX wieku, nowe technologie maszynowe zaczęły się rozprzestrzeniać najpierw na oba obrzeża Atlantyku, europejskie i północnoamerykańskie a następnie sukcesywnie na cały ziemski glob. Dla całej ludzkości ta nowożytna rewolucja przemysłowa stanowiła klasyczną propozycję nie do odrzucenia. Nieskorzystanie z możliwości rozwojowych, jakie ona oferowała, oznaczało nowe rozwarstwienie ludzkości na dwie zasadniczo odmienne kategorie – jak wtedy w neolicie, gdy lwia jej większość wybrała cywilizacyjne drogi rozwoju a tylko nieznaczne, peryferyjne społeczności ludzkie, z możliwości tych nie skorzystały, pozostając reliktami zbieracko-łowieckimi.
           
Na tej drodze, w ciągu półtora wieku pomiędzy wielką rewolucją francuską a końcem drugiej wojny światowej dokonała się, przyjmowana przez jednych z entuzjazmem a przez innych tylko z rozsądku, westernizacja globu ziemskiego. Nieprecyzyjna nazwa rewolucji przemysłowej w rzeczywistości oznaczała przewrót we wszystkich dziedzinach gospodarowania. W transporcie koleje, samochody i samoloty a w łączności telegraf, telefon i radio skutecznie w tej epoce przełamywały wcześniejsze bariery odległości pomiędzy odległymi rejonami Ziemi, stanowiąc istotne osiągnięcie na drodze do wieszczonej przez Mac Luhana planetarnej wioski,[5] wjaką nasz glob szybko zaczął się przekształcać po drugiej wojnie światowej, w procesie rewolucji informatycznej, stanowiącej trzeci etap procesu globalizacji.
           
Gdy w latach 60. XX wieku nastała moda na futurologię, jej czołowy przedstawiciel, Jean Fourastie zakładał, że epoka nowożytnej rewolucji przemysłowej także będzie trwała trzy stulecia, podobnie jak poprzedzająca ją epoka penetracji globu przez żeglugę europejską. W znanym schemacie wyznaczał jej czas na lata 1800-2100 a półmetek na połowę XX wieku.[6] Od tego półmetka proces tego wielkiego przewrotu technicznego miał nabrać zupełnie nowego charakteru. Rosnący przez poprzednie półtora wieku udział zatrudnionych w przemyśle miał odtąd się zmniejszać, aby ostatecznie stać się równie niewielkim, jak udział zatrudnionych w rolnictwie. Dominującym odtąd miał być udział zatrudnionych w sektorze usług, który stale rosnąc miał ostatecznie dojść do 80% ogółu zatrudnionych.
             
Fourastie w swoich późniejszych pracach zrezygnował z prognozowania tak późnej daty zakończenia procesu nowożytnej rewolucji przemysłowej a inni futurolodzy przytoczonego przez niego datowania nie podchwycili. Czy można bowiem mówić o dalszym ciągu rewolucji przemysłowej, w sytuacji stałego zmniejszania się udziału zatrudnionych w przemyśle, docelowo aż do poziomu sprzed rozpoczęcia owej rewolucji przemysłowej? Stawało się jasne, że proces przemian po drugiej wojnie światowej szybko podążał w jakościowo zgoła odmiennym kierunku, dla którego z czasem pojawiło się określenie rewolucji informatycznej. W tym czasie wynalazki końcowego okresu rewolucji przemysłowej udoskonalano dla lepszego ich służenia postępowi globalizacji. Samoloty odrzutowe, stworzone podczas tamtej wojny dla zadań militarnych, zaadaptowało lotnictwo cywilne co owocowało ogromnym skróceniem czasu podróży międzykontynentalnych. Próbowano następnego kroku, adaptując dla potrzeb lotnictwa cywilnego samoloty nadźwiękowe – ale to okazało się ekonomicznie nieudane: koszty dalszego skracania czasu podróży na tych najodleglejszych trasach nie kreowały popytu na tak szybkie podróże. Nowożytna rewolucja przemysłowa  – podobnie jak w odległej przeszłości jej neolityczna poprzedniczka – dobiegła naturalnego kresu (albo, używając modnego dziś, zwłaszcza w politologii określenia: wyczerpała swe możliwości), kiedy koszty krańcowe jej innowacji technicznych przewyższać zaczęły uzysk krańcowy z nich.
           
Telewizja była jednym z ostatnich wielkich wynalazków ostatniego okresu epoki nowożytnej rewolucji przemysłowej. Po drugiej wojnie światowej stała się jednym z najważniejszych środków masowego przekazu, przejmując propagandową rolę radia z okresu międzywojennego. Ogromnego udoskonalenia doczekała się po wejściu ludzkości w erę kosmiczną,dzięki przekazywaniu jej programów przez łącza satelitarne, stając się odtąd klamrą pomiędzy osiągnięciami wygasającej rewolucji przemysłowej i rodzącej się rewolucji informatycznej, – trzeciego etapu globalizacji świata współczesnego.
           
Komputer stanowi podstawowy wynalazek tego trzeciego etapu. Bez niego nie byłyby możliwe największe innowacje techniczne dokonane po drugiej wojnie światowej z eksploracją Kosmosu na pierwszym miejscu. Dokonujące się szybko ulepszenia komputerów rychło doprowadziły do powstania internetu – owej wspaniałej sieci informatycznej, umożliwiającej ostateczną transformację naszego globu w zintegrowaną planetarną wioskę.
           
I w takim stanie procesów globalizacyjnych wkroczyliśmy w wiek XXI. W świetle dotychczasowych wywodów staje się jasne, że globalizacja spraw ludzkości ma za sobą długą i złożoną przeszłość, że zapoczątkowano ją ponad pięć wieków temu a w niedalekiej przyszłości oczekiwać możemy zakończenia transformacji, globalizację tą sukcesywnie pogłębiających. Jeżeli potwierdzi się przyspieszenie, sprawiające że każdy z trzech etapów tej globalizacji jest o połowę krótszy od poprzedzającego go: żeglugowa penetracja globu 1500-1800, nowożytna rewolucja przemysłowa 1800-1950, rewolucja informatyczna1950-2025 – to za lat kilkanaście, za życia naszego pokolenia, doczekamy się końca tego przełomowego w dziejach ludzkości procesu globalizacyjnego.
           
Procesu nieodwracalnego, dla którego alternatywą może być tylko samobójcza zagłada ludzkości, jeżeli wybierze ona powrót do świata zatomizowanego, skłóconego i toczącego ze zobą wojny przy użyciu najnowszych, śmiercionośnych technologii. Dlatego antyglobalizm to prowadząca do nikąd ideologia nonsensu; jak owych brytyjskich robotników z początku XIX wieku, uważających, że niszczeniem maszyn fabrycznych spowodują poprawę swego bytu; jak Don Kichota, będącego karykaturą średniowiecznego rycerza, którego zachowania w realiach pośredniowiecznego świata czyniły zeń wariata w oczach otoczenia.
           
Cywilizacji zachodniej zawdzięcza ludzkość przeprowadzenie jej przez kolejne, opisane wyżej, etapy globalizacyjne. Europejscy żeglarze otworzyli drogi kontaktów tej cywilizacji z wszystkimi odłamami ludzkości. Z Europy promieniowały do nich wszystkich osiągnięcia nowożytnej rewolucji przemysłowej, dające naszej cywilizacji dominującą nad nimi pozycję, doskonale oddaną tytułem książki wydanej przed ćwierćwieczem: Imperium europejskie? Ekspansja Europy a powstanie gospodarki światowej. [7] Tą europejską dominacją potężnie zachwiała pierwsza a ostatecznie położyła jej kres druga wojna światowa – dwa bratobójcze a w konsekwencji samobójcze konflikty zbrojne państw europejskich pomiędzy sobą. Po pierwszej z nich w laury zwycięzcy stroiła się mocno przez nią wykrwawiona Ententa, po drugiej już takich złudzeń nie było, bo w istocie wszyscy w Europie znaleźli się w sytuacji przegranych. Dominującą pozycję w świecie przejęły teraz Stany Zjednoczone, wyemancypowany od Europy zaatlantycki przeszczep cywilizacji zachodniej. One to, a nie Europa, przodowały w trzecim etapie globalizacji – w rewolucji informatycznej i one u schyłku XX wieku uzyskały pozycję jedynego na kuli ziemskiej supermocarstwa.
           
Jaką jest zatem pozycja Europy współczesnej, na progu XXI wieku? Od końca drugiej wojny światowej kołem ratunkowym dla niej stała się jej integracja, powrót do takiej jedności cywilizacyjnej, jaką wobec świata zewnętrznego stanowiła ona do schyłku wieków średnich. Paradoksem cywilizacji zachodniej było bowiem to, że gdy u progu czasów nowożytnych podjęła ona swą globalną ekspansję, prowadziła ją nie jako Europa, lecz jako poszczególne jej państwa, działające na własny rachunek, z reguły w sposób nieskoordynowany a często w uwikłaniu we wzajemne między tymi państwami konflikty interesów. Skoro, pomimo tej dezintegracji, ekspansja cywilizacji zachodniej odniosła w minionych pięciu wiekach tak imponujące sukcesy, to świadczy to o atrakcyjności wzorców cywilizacyjnych, jakie Europa w tym czasie miała do zaoferowania innym cywilizacjom.
           
Sama Europa przechodziła w tych wiekach swą dezintegracyjną drogę przez mękę kolejno dzieląc się na państwa wyznaniowe, państwa dynastyczne i państwa narodowe.Utraciła swą średniowieczną rzymskokatolicką jedność religijną już w początkach XVI wieku na rzecz różnego rodzaju państw wyznaniowych. Wojny wyznaniowe w Europie osiągnęły swe apogeum a zarazem przesilenie podczas wojny trzydziestoletniej 1618-1648. Wówczas to zwyciężył pogląd, że państwo wyznaniowe jest czynnikiem społecznie destrukcyjnym, krępującym wolność sumienia poddanych. Zostało zatem zastąpione przez świeckie państwo dynastyczne,  pozostawiające poddanym wybór wyznania a obligującym ich do służenia królowi i ojczyźnie, czyli w praktyce władzy “miłościwie im panującej”.
           
Przez półtora wieku, pomiędzy wojną trzydziestoletnią a wielką rewolucją francuską, owe państwa dynastyczne stanowiły niewątpliwy postęp w porównaniu z państwami wyznaniowymi. Prowadziły skuteczną ekspansję zaoceaniczną – osadniczą, kolonialną i handlową, promowały rozwój naukowy, przygotowujący podstawy dla nowożytnej rewolucji przemysłowej, przeprowadzały reformy wewnętrzne w myśl doktryny absolutyzmu oświeconego. Z czasem jednak i one stawały się czynnikiem destrukcyjnym i zachowawczym, uniemożliwiającym zmiany, przekształcające poddanych w obywateli, wprowadzające rządy parlamentarne i konstytucję zapewniającą niezależne relacje między władzami ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą oraz stojącą na straży praw człowieka i obywatela.
           
Konflikty na tym tle między panującymi a poddanymi doprowadziły do wybuchu wielkiej rewolucji francuskiej, podjętej pod hasłem wojny ludów z królami.Owe enigmatyczne “ludy” to po prostu poszczególne wspólnoty etniczne, czyli narody, a państwa według zasad tej rewolucji tworzone było państwami narodowymi. Zwycięstwa Napoleona Bonapartego nad królami rozniosły ideę państwa narodowego po całej Europie, lecz pokonanie Bonapartego przez koalicję monarchów przyniosło powrót na kongresie wiedeńskim 1815 roku do dynastycznego status quo ante. Odtąd przez ponad pół wieku trwała w Europie uporczywa walka “ludów” na rzecz postępowego państwa narodowego a przeciwko reakcyjnemu państwu dynastycznemu. To, co nazwano zjednoczeniem Niemiec oraz zjednoczeniem Włoch, oznaczało powstanie w centrum Europy dwóch wielkich państw narodowych, w miejsce istniejących tam wcześniej licznych państewek dynastycznych. Inne dynastyczne państwa europejskie przekształciły się w konstytucyjno-parlamentarne państwa narodowe i tylko naddunajskie cesarstwo Habsburgów dotrwało jako relikt państwa dynastycznego do XX wieku; ale i ono nie przetrwało pierwszej wojny światowej, rozpadając się w jej wyniku na poszczególne państwa narodowe.
           
Zmierzch i upadek światowego znaczenia Europy w następstwie obu wojen światowych doprowadził do zrozumienia, po zakończeniu drugiej z nich, że tylko powrót do utraconej przed wiekami cywilizacyjnej jedności Europy może przynieść wzrost jej znaczenia w świecie. Nie na miarę pozycji Europy sprzed wojen światowych, kiedy to na mapie świata przeważały posiadłości kolonialne państw europejskich, uzupełniane niepodległymi państwami obu Ameryk, wyrosłymi z zaatlantyckiego osadnictwa europejskiego. Najwcześniejsze XX-wieczne koncepcje integracji europejskiej powstały na obszarze mocarstw centralnych podczas i po pierwszej wojnie światowej, jako Mitteleuropa Fritza Naumanna (1915) i jako Paneuropa Richarda Coudenhove-Kalergiego (1923). Ta druga była już koncepcją zintegrowania wszystkich kontynentalnych państw Europy, położonych na zachód od Rosji i od Turcji w jedno państwo – Paneuropę. Poza nią miała pozostać Wielka Brytania z wszystkimi jej zamorskimi posiadłościami, nie tylko dystansująca się wówczas od własnego udziału w tym przedsięwzięciu integracyjnym, ale wtedy wręcz wroga idei integracji kontynentalnej Europy. Natomiast państwa europejskie sfederowane w Paneuropę, miały wejść do niej wraz ze swymi koloniami, traktowanymi jako zaplecze surowcowe zintegrowanej Europy [8].
 
W takich realiach koncepcja Paneuropy różniła się istotnie od obecnej Unii Europejskiej, która rozciąga się także na Wielką Brytanię, a której państwa członkowskie w następstwie procesu dekolonizacji utraciły gros swych zamorskich posiadłości. Europa odnalazła i odzyskała swą utraconą przed wiekami jedność i tożsamość, kiedy skurczyła się do obszaru swej cywilizacyjnej kolebki wewnątrz trójkąta europejskiego, realizując w ten sposób wizję polskiego publicysty emigracyjnego, piszącego pół wieku temu: Wierzę najgłębiej, że do zjednoczenia Europy dojdzie, bo dojść musi. Nie obejmuje ona w żadnym wypadku mocarstw pozaeuropejskich, Rosji, Turcji, Arabów, bo wówczas żadnej Europy by nie było [9].
           
Europa dojrzała do takiej integracji dopiero po doświadczeniach drugiej wojny światowej. W warunkach międzywojennych wszechobecnego nacjonalizmu koncepcja Paneuropy okazała się jedynie szlachetną utopią. Poparli ją tacy mężowie stanu jak Aristide Briand we Francji, czy Gustav Stresemann w Niemczech, ale i oni okazali się w swych państwach bezsilnymi, wobec zmasowanego oporu przeciwko integracji europejskiej ze strony ich tamtejszego zaplecza politycznego. Egoistyczne interesy państw narodowych wzięły górę i zamiast wynegocjonowanej integracji europejskiej doczekały się drugiej wojny światowej, z wymuszoną integracją kontynentu w postaci Nowego Ładu Europejskiego, narzucanego jako cel wojenny przez Trzecią Rzeszę.
           
Europa wyszła z tej wojny zniszczona i ubezwłasnowolniona, podzielona żelazną kurtyną na dwie części: jedną, oddaną Związkowi Sowieckiemu jako jego protektoraty i drugą, którą od opanowania także jej przez Sowiety, ochronił parasol nuklearny supermocarstwa amerykańskiego. Dopiero wtedy mądrzy po szkodzie przywódcy państw wolnej części Europy wystąpili w roli Ojców Europy i zaczęli na serio negocjować tworzenie zintegrowanej Europy – procesu, który doprowadził do powstania Unii Europejskiej, u schyłku XX wieku łączącej 15 państw członkowskich a obecnie poszerzonej do liczby 27 państw.
           
Supermocarstwo amerykańskie zdominowała polityka globalna, chronioną militarnie przez to supermocarstwo Europę – polityka regionalna, integrowania subkontynentu, stanowiącego kolebkę cywilizacji zachodniej. Ten dzisiejszy stan rzeczy jest powtórzeniem sytuacji z czasów antycznych, kiedy to zasymilowane przez cywilizację helleńską miasto Rzym tworzyło imperium uniwersalne, podporząkowujące sobie cały świat cywilizacji helleńskiej, szczególnymi względami darząc Helladę, która cywilizacyjnie była tego Rzymu nauczycielką. Podbita Hellada ujarzmiła srogiego zdobywcę i wniosła sztuki do chłopskiego Lacjum – pisał o tym Horacy. Podobnie Stany Zjednoczone genetycznie uformowane zostały przez przeniesioną tam z Europy cywilizację zachodnią. Po szczegóły tej analogii dziejowej odsyłam do znakomitego studium niemieckiego historyka Petera Bendera Ameryka-Nowy Rzym. Historia równoległa dwóch imperiów [10].
           
Antyczna Hellada nie wykorzystała tej szansy, jaka staje dziś przed integrujacą się Europą. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie udziela Arnold Toynbee w zdaniach, którymi kończy swą syntezę cywilizacji antycznej Hellenizm. Dzieje cywilizacji. Dlatego, że integracji Hellady stanęło na przeszkodzie jej nieprzezwyciężalne partykularne rozbicie na konglomerat suwerennych miast-państw. I na tle tego Toynbee ostrzega dzisiejszą integrującą się Europę: W dziedzinie polityki, odrodzenie helleńskiego kultu ubóstwianych państw lokalnych jest dzisiaj religią panującą Zachodu i gwałtownie westernizującego się świata… Tragiczna historia świata helleńskiego ukazuje, że helleńska forma bałwochwalstwa jest upiorem hellenizmu, którego przygarniamy na własne nieszczęście. Świat współczesny musi egzorcyzmować tego demona zdecydowanie, jeżeli ma się on ocalić od doznania losu jego helleńskiego poprzednika [11].
           
Tym upiorem vel demonem, o którego egzorcyzmowanie z integrującej się Europy apeluje Toynbee jest państwo narodowe.  Państwa narodowe w cywilizacji zachodniej – podobnie jak poprzedzające je państwa dynastyczne – były z początku instytucjami konstruktywnymi, odgrywającymi niezwykle pożyteczną rolę dziejową, by z czasem stać się czynnikiem destrukcyjnym, zawalidrogą w dalszym procesie rozwojowym. W epoce napoleońskiej państwa narodowe idealizowane były jako wyzwolicielki ludów z więzów dynastycznego ancien regime. W połowie XIX wieku, w walce z ponapoleońską recydywą państw dynastycznych, wzbudziły w Europie środkowej wolnościowy zryw Wiosny Ludów. Później powstawały one na Bałkanach, wyzwalających się spod despotyzmu ottomańskiego a podczas pierwszej wojny światowej w następstwie rozbijania carskiego więzienia narodów.
           
Wkrótce potem, w międzywojennej Europie, państwa narodowe szybko przemieniały się w siłę negatywną. Przerost nacjonalizmu prowadził z jednej strony do wewnętrznych konfliktów z mniejszościami narodowymi, czyli obcymi, traktowanymi nie jako współobywatele, lecz jako niepożądani intruzi w granicach państwa narodowego; a z drugiej strony do zewnętrznych konfliktów z rodzącą się ideą integracji Europy, zagrażającą ubóstwianej suwerenności każdego z tych państw narodowych – czyli do upierania się przy tym samym obłędzie, jaki niegdyś doprowadził do smutnego końca rozdrobnioną na suwerenne miasta-państwa antyczną Helladę.  
 
Te przerosty międzywojennego nacjonalizmu prowadziły do ciągłego pomnażania w ówczesnej Europie, państw autorytarnych, czyli dyktatur, w miejsce ustroju demokratyczno-parlamentarnego. Takimi pod koniec okresu międzywojennego były od Grecji po Finlandię – z wyjątkiem jednej tylko Czechosłowacji – wszystkie państwa środkowowschodniej Europy oraz oba państwa Półwyspu Iberyjskiego. A najbardziej skrajne,  najwyższe stadium nacjonalizmu, przyjęły faszystowskie Włochy i narodowo-socjalistyczne Niemcy, wprowadzając ustrój, scharakteryzowany jako Państwo stanu wyjątkowego [12]. Te właśnie Niemcy podczas drugiej wojny światowej podjęły program integracji Europy par force, poprzez podbój, lub zwasalizowanie przez własne państwo narodowe, pozostałych europejskich państw narodowych.
           
W konsekwencji tego w powojennej Europie państwo narodowe utraciło swą poprzednią charyzmę, traktowane przez rzeczników dogłębnej integracji Europy, jeżeli nie jako ośrodek czynnego oporu, to conamniej jako potencjalna przeszkoda wobec kolejnych inicjatyw integracyjnych. Dzieje XX-wiecznej integracji Europy są tego wymownym dowodem: czy broniąc swego prawa veta, czy opierając się przyjęciu konstytucji europejskiej,wspólnej waluty europejskiej, wspólnej polityki zagranicznej, obronnej, energetycznej itp. itd. – coraz to któreś z członkowskich państw narodowych Unii Europejskiej zgłaszało swój w danej sprawie sprzeciw. Dlatego dla doprowadzenia w XXI wieku dzieła integracji europejskiej do końca nieodzowne jest postawienie przez Unię Europejską na alternatywę w stosunku do jej członkowskich państw narodowych.
           
Alternatywa taka istnieje, rzecz tylko w tym, aby z niej odważnie skorzystać: alternatywą tą są małe ojczyzny – historyczne regiony Europy. Zapewnić im szeroką autonomię, finansować w dotacjach unijnych bezpośrednio owe małe ojczyzny, zamiast narodowych państw członkowskich Unii- a nieprzyjazna i wyboista dotąd droga integracji europejskiej zamieni się w przyjazny i gładki trakt, wiodący europejską wspólnotę cywilizacyjną do pełnej a nie tylko ograniczonej integracji. Postawienie na te regiony, zamiast na państwa narodowe radykalnie usunie podstawowe przeszkody dotąd blokujące lub utrudniające proces dogłębnej integracji Europy. W owych małych ojczyznach znikną definitywnie ostatnie relikty nacjonalistyczne, według których unitarne członkowskie państwa narodowe Unii Europejskiej rozróżniają swoich od dyskryminowanych najrozmaitszymi szykanami obcych. Ostatecznie trafi na śmietnik historii godna pogardy XX -wieczna epoka, zamykająca narody Europy w jednonarodowych klatkach państwowych, szczycąca się eliminacją z nich mniejszości narodowych, jeśli nie wręcz przez ich eksterminację, to przynajmniej poprzez ich wypędzanie poza granice państwowe. Wieloetniczne struktury i wielokulturowe tradycje historycznych regionów Europy znów odzyskają swój blask sprzed wieków.
           
Nakazem rozpoczętego stulecia jest zdecydowanie, w co chcemy przekształcić   naszą integrowaną wspólnotę cywilizacyjną: czy ma to być Europa państw czy państwo europejskie? [13] Unia Europejska, jako federacja regionów, uwolniona zostanie od zmory konfliktów międzypaństwowych o to, iloma głosami przy podejmowaniu decyzji unijnych winno dysponować poszczególne państwo członkowskie: w Europie Regionów stanie się to bezprzedmiotowe. Małe ojczyzny zintegrowanej Europy nie będą też wykłócać się o posiadanie odrębnej od Unii Europejskiej waluty, o prowadzenie własnej polityki zagranicznej, obronnej, energetycznej, czy jeszcze innej. Również przyjęcie konstytucji europejskiej nie będzie wywoływało tych gorszących sporów, lokalnych ambicji i emocji – widowiska, zafundowanego nam przez państwa członkowskie Unii Europejskiej.
           
Ze Szwajcarii – państwa, dotąd jeszcze pozostającego poza Unią Europejską, ale posiadającego wielowiekową tradycję regionalnego, kantonalnego federalizmu – wystosowany został w 1970 roku List otwarty do Europejczyków, postulujący taką właśnie Europę Regionów, jako docelowe zadanie dla integrującej się Europy. Tytuły głównych rozdziałów tej publikacji jednoznacznie określają ten cel: Federalistyczna z ducha krytyka nacjonalizmu; Dekompozycja i odrzucenie modelu Państwa Narodowego; Granice wymazane, regiony wyzwolone; Od regionów do federacji; Region nie jest miniaturą Państwa Narodowego; O federalistyczną formułę państwa; Od Europy narodowych mitów do Europy rzeczywistej [14]. Zwróćmy tu uwagę na jeden tylko z siedmiu wymienionych rozdziałów: Granice wymazane, regiony wyzwolone.  Kiedy określona forma państwowości – obojętnie,czy chodzi o państwo dynastyczne czy o państwo narodowe – przestaje być rozwojową, konstruktywną a staje się przestarzałą, destrukcyjną, wówczas rozmaite Święte Przymierza chcą zachować ład pokojowy przestrzeganiem zasady nienaruszalności granic państwowych, czyli utrwaleniem status quo ante, zabezpieczającego każdemu państwu zachowanie jego wcześniejszych łupów terytorialnych.
           
Czy w zintegrowanej Europie granice państw narodowych powinny pozostawać bez zmian, czy też dopuszczalne powinno być ich racjonalne korygowanie? Ani jedno, ani drugie. Granice te w pewnym momencie powinny zostać wymazane z map. Kiedy zostanie doprowadzona do końca podstawowa zasada integracji, zakładająca swobodny przepływ ludzi, towarów i kapitałów na obszarze całej Unii Europejskiej, dawne granice państw narodowych pozostaną tylko nic nie znaczącymi oznaczeniami w atlasach. Wymazanie ich stamtąd stanie się wówczas zwykłą formalnością – a to wymazanie granic państwowych będzie równocześnie wyzwoleniem historycznych regionów Europy. Obecnie kilkadziesiąt miast europejskich jest podzielonych granicami państwowymi. Jeszcze większą jest liczba podzielonych w ten sposób powiatów o długiej historycznej metryce, sięgającej czasów średniowiecza. Najdotkliwsze jednak jest poćwiartowanie granicami państwowymi historycznych prowincji Europy. Gdy dojrzeją warunki do ponownego zintegrowania każdego z tych regionów, odbudowana zostanie ich dziejowa tożsamość i tradycje, stanowiące kulturowe dziedzictwo cywilizacji zachodniej.
           
Państwo narodowe stało się przeżytkiem w integrującej się europejskiej kolebce cywilizacji zachodniej. To stwierdzenie odnosi się tutaj tylko do tego europejskiego obszaru. Nieuprawnione byłoby jego odnoszenie do państw, powstałych w następstwie zaoceanicznej ekspansji Europy, takich jak latynoskie państwa amerykańskie, czy byłe białe  dominia brytyjskie. W innych kręgach cywilizacyjnych wyłanianie się dopiero teraz państw narodowych jest oznaką dokonującego się tam postępu społecznego. W warunkach utrzymywania się w XXI wieku wyznaniowych państw muzułmańskich, nawet państwa dynastyczne, takie jak Maroko czy Jordania są tam, w zestawieniu z nimi, oznakami postępu. Należy jednak pamiętać, że w patronujących globalnemu jednoczeniu się świata Stanach Zjednoczonych, pojawiają się opinie, że państwo narodowe to przeszkoda również dla procesu globalizacji[15]. De Rougemont tak kończy swój List otwarty: Jeżeli teraz mówią mi, że wyjście poza Państwa Narodowe jest utopią, odpowiem, że przeciwnie: jest to wielkie zadanie polityczne naszej epoki. Albowiem tylko za tę cenę zbudujemy Europę, a zbudujemy ją dla całej ludzkości – jesteśmy to jej winni. Będzie to Europa niekoniecznie najpotężniejsza, czy najbogatsza; ale będzie to ta cząstka planety, niezbędna jutrzejszemu światu, gdzie ludzie wszystkich ras będą mogli znaleźć może nie więcej szczęścia, ale więcej smaku życia, więcej jego sensu.                                                                                                                                      




[1]    J. P. Roux, Średniowiecze szuka drogi w świat, Warszawa 1960.

[2]    A. Piskozub, Granice Europy, (w:) “Tożsamość Starego Kontynentu i przyszłość projektu europejskiego”, Warszawa 2007..

[3]    A. Oppel, Terra incognita, Bremen 1891, s.33.

[4]    J. Staszewski, Historia nauki o Ziemi w zarysie, Warszawa 1966, s. 196.

[5]    M. McLuhan, War and Peace in the Global Village, Toronto 1968.

[6]    J. Fourastie, Myśli przewodnie, Warszawa 1972.

[7]    A. Lubbe, Imperium europejskie? Ekspansja Europy a powstanie gospodarki światowej, Warszawa 1982.

[8]    R. Coudenhove-Kalergi, Naród europejski, Toruń 1997, s. 121.

[9]    W. A. Zbyszewski, Zagubieni romantycy i inni, Paryż 1992, s.87.

[10] P. Bender, Ameryka-Nowy Rzym. Historia równoległa dwóch imperiów, Warszawa 2004.

[11] A. J. Toynbee, Hellenizm. Dzieje cywilizacji, Toruń 2002, s. 248.

[12] F. Ryszka, Państwo stanu wyjątkowego Rzecz o systemie państwa i prawa Trzeciej Rzeszy, Wrocław 1985.

[13] M. Baczewska, Europa państw czy państwo europejskie? Toruń2004.

[14] D. de Rougemont, List otwarty do Europejczyków, Warszawa 1995, s. 118-169.

[15] I. L. Horowitz, Globalization as cultural metaphor for the struggle between the nation state and world-economy, (w:) “Social Philosophy and Policy”, vol. 23, Winter 2006, s. 266-281.
 
 
 
 
 
 
 

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę