- przez admin
dr Michał Siudak
Szerokim echem odbiła się w Polsce ustawa Rady Najwyższej Ukrainy nadająca uprawnienia kombatanckie członkom Ukraińskiej Armii Powstańczej. W przestrzeni internetowej z niezadowoleniem, a wręcz oburzeniem, przyjęto fakt obnoszenia się prezydenta Ukrainy P. Poroszenki w czasie uroczystości zakończenie II wojny światowej na Westerplatte z rozetką w czerwono – czarnych barwach.
Według części polskich środowisk, wydarzenia te świadczą o skrytym antypolonizmie elit rządzących Ukrainą. Według mnie jest znacznie gorzej – zaplecze intelektualne ukraińskiej klasy politycznej, to zbieranina partaczy na miarę samego Egona Olsena. Gdyby ktoś rzeczywiście i na poważnie doradzał P. Poroszence w sprawach międzynarodowych i myślał konstruktywnie o przyszłości Ukrainy, nigdy by nie doszło do takich sytuacji. Przecież do kraju, który deklaruje sympatię do państwa znad Dniepru, idiotyzmem jest strojenie się w barwy, które znacznej części Polaków kojarzą się z Ludobójstwem Wołyńskim, a na świecie są utożsamiane z hitlerowskim faszyzmem. W Kijowie, albo nie zdają sobie sprawy z konsekwencji politycznych lansowania tradycji OUN-B, lub jakiś ktoś wkręca Ukraińców w „banderyzm”. Tę drugą możliwość uważam za wielce prawdopodobną.
Co to jest „banderyzm”?
Część polskich intelektualistów i dziennikarzy uważa, że na Ukrainie, po tzw. Rewolucji Godności, doszło do lawinowego wzrostu nastrojów nacjonalistycznych. Śledząc uważnie przestrzeń ukrnetu oraz to co się dzieje na tamtejszej scenie politycznej, dochodzę do wniosku, że na Ukrainie przed Majdanem było tyle samo nacjonalistów, co po. Z jedną różnicą – nacjonalizm stał się dzisiaj urzędowy, i co warto podkreślić, w przyszłości może być (aczkolwiek nie musi) bardzo niebezpieczny dla stosunków polsko – ukraińskich oraz polskiej ludności zamieszkującej Ukrainę.
Te całe marsze ku czci Bandery są spontanicznie urządzane jedynie w zachodniej Ukrainie (ale przecież przed Majdanem też były organizowane), natomiast w innych częściach tego kraju są one tak spontaniczne, jak warszawskie obchody pierwszomajowe Anno Domini 1985.
Czym zatem jest „banderyzm”? Z punktu widzenia nauki nie istnieje żadne zwarte środowisko polityczne, które można by nazwać „banderowszczyzną”. Za „banderowski” uważa się w Polsce tzw. „Prawy Sektor”, utożsamiany jednoznacznie z prawicą, chociaż słowo „prawyj” oznacza w języku ukraińskim również słowo „uczciwy”. Członkowie tej militarnej organizacji, to większości osoby o poglądach umiarkowanie centro – prawicowych, w opinii wielu ekspertów w większości Żydzi w podwójnym ukraińsko – izraelskim obywatelstwem, szkoleni przed armię Izraela, mający pilnować interesów izraelskich firm sektora zbrojeniowego na Ukrainie.
Drugą organizacją „banderowską” jest „Swoboda” Ołeha Tiahnyboka, której lider bardzo chętnie opowiada swoim wyborcom o polskiej okupacji Lwowa i Ukrainy Zachodniej. Warto zauważyć niejako sarkastycznie i kabaretowo, że to właśnie z tej części Ukrainy rekrutują się najczęściej studenci polskich uczelni, robotnicy budowlani, pomoc domowa i personel medyczny – o wysoko wykwalifikowanych specjalistach nie wspomnę. Zarabiają u nas na chleb, podczas gdy kierownictwo partyjne zajmuje się doskonaleniem słynnego również u nas partnerstwa publiczno – prywatnego.
Do St. Bandery, który przed wojną był zapewne pilotowany przez niemieckie służby specjalne, po wojnie przez brytyjski MI6, BND oraz cieszył się wsparciem CIA, odwołuje się zupełnie marginalny, choć sponsorowany z Kanady i USA Kongres Ukraińskich Nacjonalistów, partia UNA – UNSO oraz wiele innych ugrupowań mających czysto internetowy charakter. Warto podkreślić, że St. Bandera byłby dzisiaj zapewne jednym z wielu zapomnianych ukraińskich przywódców politycznych, gdyby nie jego śmierć z ręki Ukraińca B. Staszyńskiego. Zabójstwo dokonane przez agenta sowieckich służb specjalnych uczyniło przywódcę OUN – B legendą. W rzeczywistości był doktrynerem i pieniaczem politycznym – gdy dokończył żywota B. Osadczuk i J. Gieroyc zastanawiali się, czy wódz nieprzejednanych nacjonalistów nie zginął czasem w wyniku porachunków wewnątrz – partyjnych.
Warto podkreślić, że organizacje nazywane dzisiaj w Polsce „banderowskimi” powołują się bardzo chętnie na spuściznę intelektualną socjalisty Symona Pelury, galicyjskiego konserwatysty Jewhena Konowalca, proniemieckiego Lwa Rebeta oraz dorobek intelektualny D. Doncowa. Istnieją środowiska (najczęściej internetowe, np. www.kmisto.info) nawiązujące do symboliki i filozofii przedwojennego niemieckiego hitleryzmu i słowiańskiego neopogaństwa.
Jednym słowem, ukraiński ruch narodowy i nacjonalistyczny znajduje się w bardzo głębokim kryzysie intelektualnym i kadrowym, porównywalnym z niemocą polskiej myśli narodowej.
Z całą odpowiedzialnością za słowa twierdzę, że tzw. „banderyzm” jest zjawiskiem sztucznie pompowanym przez polityków i media, mającym na celu ostateczne skompromitowanie idei państwa narodowego, które jest głównym hamulcowym w procesie globalizacji.
Gdy tylko wychyli się geopolityczna i medialna wajcha, ukraiński prezydent P. Poroszenko stanie do raportu za przypięcie sobie do garnituru czerwono – czarnej rozetki OUN – UPA, odpowiedzialnej za śmierć tysięcy Żydów, a być może zostanie nawet wrogiem demokracji, czy jakoś tak…
W świat pójdzie przekaz, że cały ten region świata jest jedną nacjonalistyczną beczką prochu zagrażającą ładowi geopolitycznemu na świecie. Wyciągnie się wtedy postulaty węgierskich, polskich i rumuńskich „kresowiaków” chcących „podpalić Europę”… Byleby tylko odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców tego zamieszania, tzn. tych którzy wywołali II wojnę światową i spowodowali jej konsekwencje – Niemców, Rosjan, no i oczywiście międzynarodowych koncernów.
Gorzkie konsekwencje
Polska władza, polscy intelektualiści, młodzież, robotnicy i chłop.., oj chyba się zagalopowałem, popierają ukraińskie zmiany. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego – przecież trudno życzyć sąsiedniemu bratniemu narodowi czegoś złego, choćby z punktu widzenia zwykłego pragmatyzmu – bogata Ukraina i bogate społeczeństwo ukraińskie oznacza niezły interes i rozwój gospodarczy dla obu sąsiednich nacji.
Zamykanie oczu na „urzędowy banderyzm” lansowany dzisiaj na Ukrainie, zamiatanie pod dywan zaliczania do panteonu bohaterów Ukrainy członków frakcji banderowskiej OUN i to jeszcze w dniu wizyty polskiego prezydenta w Kijowie, uspakajające artykuły w polskiej prasie, że wicie – rozumiecie, panowie nic się nie stało, to nie tylko policzek wymierzony w majestat Rzeczpospolitej, wrażliwość historyczną środowisk kresowych, ale znacznie coś więcej. To grzech niewybaczalny w polityce, który zwie się głupotą.
Polska klasa polityczna, która uważa się za przyjaciela Ukrainy, powinna natychmiast – jeżeli nie wywrzeć presji na Ukrainie, bo nie łudźmy się, presję to może wywierać ktoś silny w łapach – ale choćby kanałami dyplomatycznymi tłumaczyć, że lansowanie się prezydenta Ukrainy z czarno – czerwoną rozetką na Westerplatte, to pocałunek śmierci dla samych Ukraińców, z których większość nie utożsamia się z ideologią tzw. „banderyzmu”.
Cała ta intryga z graniem na ukraińskiej nucie narodowej ma dwa cele polityczne i, twierdzę z cała mocą oraz odpowiedzialnością za słowa, jest starannie wyreżyserowana, i to bynajmniej nie przez władzę kijowską. Po pierwsze primo, „banderyzm” ma mobilizować do walki na Wschodzie Ukrainy najbardziej patriotyczny element ukraińskiego społeczeństwa, który zostanie tam spożytkowany na mięso armatnie, więc w przyszłości nie będzie się buntował przeciwko rządowi cwaniaków i międzynarodowej kanalii na Ukrainie, który od tzw. Rewolucji Godności ani drgnął, a na odwrót, nawet się umocnił. Po drugie primo – gdy wojna na Wschodzie ucichnie (to znaczy, mówiąc szczerze, oligarchowie zarobią na dostawach dla wojska, producenci broni na sprzęcie wojskowym, a „międzynarodowe organizacje finansowe” na wpuszczeniu Ukraińców w pułapkę finansową) nastąpi pedagogizacja miejscowej ludności „banderowskiej” na okoliczność odradzającego się nacjonalizmu, ksenofobii, homofobii oraz oczywiście antysemityzmu. Wyciągnie się wtedy naszym sąsiadom słynne „noce Petlury” oraz pogromy żydowskie, jak będzie trzeba nawet od czasów św. Włodzimierza, choć dokonania B. Chmielnickiego, który jest uważany w środowiskach żydowskich za sprawcę pierwszego Shoah, wystarczyłyby zupełnie, aby zrobić z Ukraińców „organicznych antysemitów”. Nie będzie trzeba tutaj odkrywać prochu, gdyż w powszechnej świadomości żydowskiej Ukraińcy, obok coraz bardziej modnych ostatnio Polaków, robią za dyżurnych antysemitów – wystarczy wziąć do ręki któregoś z przedstawicieli literatury żydowskiej (Stryjowski), aby się przekonać, że to co piszę jest najprawdziwszą prawdą.
Już dzisiaj organizacje żydowskie ze Stanów Zjednoczonych protestują przeciwko odradzaniu się ukraińskiego nacjonalizmu i antysemityzmu. A mają w tym względzie znacznie doświadczenia. Gdy za czasów prezydentury W. Juszczenki Ukraińcy zaczęli porównywać Wielki Głód (zginęło według różnych danych w przeciągu 3 miesięcy ok. 3 – do 10 mln. ludzi) do Holokaustu, to sam prezes Ligi Antydefamacyjnej Abe Foxman wyruszył do Kijowa, aby powiedzieć Ukraińcom swoje zdecydowane „niet”, co zostało nawet utrwalone w znakomitym filmie w reżyserii Yoava Shamira pt. „Zniesławienie, czyli prawda o antysemityzmie”.
Gdy ucichną armaty, Ukraińcy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za popieranie „banderyzmu”, o którym przynajmniej ci z Ukrainy centralnej i wschodniej maja dość blade pojęcie i z hasłami którego się nie utożsamiają. Rykoszetem zostaną uderzeni także Polacy, którzy poparli antysemitów i się od nich jednoznacznie nie odcięli.
Gra poważnych chłopców
W całej tej misterniej grze ukraińskiej chodzi o coś więcej niż mityczne „prawa człowieka i demokrację”, pełniące we współczesnym świecie rolę ersatz – relikwii na miarę sienkiewiczowskiego „palca świętego Rocha”. Gra toczy się o Syberię i jej bogactwa naturalne. Prawda jest taka: kto posiada niewykorzystane do dzisiaj bogactwa Syberii, będzie rządził całym światem. Nikt inny nie nadaje się do antyrosyjskiej dywersji niż najbardziej antyrosyjskie narody Europy, które ze względu na liczebność liczą się w rozgrywce o 8 kontynent świata: Polacy i Ukraińcy.
Wielu powie, że to zbyt śmiała i fantastyczna teza. Jeszcze inni, że to rusofilia lub też głoszenie kremlowskiej narracji geopolitycznej.
Ale to przecież ukraiński nacjonalizm postulował „zamknięcie Rosji w jej przestrzeni etnograficznej”. Wystarczy poczytać St. Banderę i prześledzić wypowiedzi jednego z najbardziej znanych ukraińskich jastrzębi, zwolennika OUN – B, przywódcę Antybolszewickiego Bloku Narodów, finansowanego przez CIA, J. Stećkę.
Gdy uwzględnimy dorobek intelektualny polskich prometeistów z Wł. Bączkowskim na czele, który proponował utworzenie Stanów Zjednoczonych Syberii (podobne tezy głosił w XIX w. w Rosji M. Bakunin), obraz toczącej się gry będzie pełny. Polacy i Ukraińcy mają doświadczenie w rozbijaniu Rosji pod każdą postacią – przesiedlani przez cara na Syberię wszczynali tam powstania społeczne i narodowe.
Popieranie ukraińskiego nacjonalizmu ma jeszcze jeden cel geopolityczny – wszyscy teoretycy myśli narodowej przesuwali ziemie ukraińskie maksymalnie w kierunku Kaukazu, realizując tzw. „czarnomorski wektor polityki ukraińskiej”, a zatem szli na kurs kolizyjny z Rosją.
W polskich mediach i w wielu kręgach intelektualnych panuje na ten temat grobowa cisza. Wicie – rozumicie, towarzy.., oj przepraszam, obywatele, walczymy o wolność, demokrację na Ukrainie.
A prawda jest taka, że bijemy się o rozbicie Federacji Rosyjskiej i wykorzystywanie jej bogactw naturalnych przez międzynarodowe koncerny. O tym, że nasi ukraińscy bracia utracili bezpowrotnie Krym i Donbas, pogrążają się w nędzy, biedzie i oligarchii – nikt nawet nie myśli.
Obawiam się tylko, że Ukraińcy kiedyś nam to wypomną. Za czarną robotę na froncie walki z reżimem Putina płacimy słono polsko – ukraińską wspólnotą losów na zmywaku w Londynie.
Fot. korrespondent.net