- przez admin
płk rez. Jan Stec
Ostatnio dowiedzieliśmy się, że Instytut Pamięci Narodowej planuje w najbliższym czasie rozpoczęcie wielkiej wojny propagandowej i informacyjnej z Rosją pod hasłem „Wyzwolenie czy zniewolenie”. To nie może dziwić. Lustracja praktycznie się skończyła, ekshumacji jest coraz mniej, coraz rzadziej udaje się doprowadzić na salę sądową jakiegoś staruszka pod zarzutem zbrodni komunistycznych. Ponadto temat katastrofy smoleńskiej wydaje się być wyeksploatowany. A przecież liczny i dobrze opłacany personel musi zaznaczać swoją działalność, a tu trafia się taka okazja. To jest trochę tak, jak rozmowa ze znanym działaczem społecznym i politycznym, mającym aspiracje kandydowania na prezydenta RP, pikietującym z gronem znajomych ambasadę FR, co jest ostatnio bardzo częstym zjawiskiem. Zapytany, po co to robi, stwierdził z rozbrajającą szczerością: „tutaj teraz wszyscy przychodzą”. Jak w tym starym kawale: „…i babcia też”.
Wracając do rzeczy, nietrudno wytypować problemy, które będą eksponowane w tej kampanii IPN, a mianowicie:
- Sprawa represji ogólnie określanych jako stalinowskie wobec Polaków w latach 1940–1941, o czym już wspominałem w tym artykule.
- Powstanie Armii Polskiej w ZSRR zwanej potocznie Armią Berlinga w kontekście negacji jej dorobku. Tutaj należałoby przypomnieć krytykom, że owa armia powstała wyłącznie na bazie Polaków przesiedlonych przymusowo, więźniów łagrów i różnego rodzaju obozów pracy przymusowej. Zasługą Związku Patriotów Polskich i osobiście gen. Berlinga było przyprowadzenie do kraju prawie 200 tys. ludzi, żołnierzy i cywilów z terenu ZSRR. Ponadto ZPP w miarę możliwości realizował pomoc socjalną dla rodaków, którzy nadal do kraju wrócić nie mogli.
- Fakt, że po powstaniu również II Armii WP mieliśmy pod koniec wojny na frontach ponad 200 tys. ludzi – wliczając Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie – liczył się bardzo. Polacy byli czwartą siłą koalicji antyhitlerowskiej w Europie, przed Francją mającą przecież mocarstwowe ambicje. Granice Polski przed Poczdamem nie były dokładnie określone. Można sobie wyobrazić, co by było gdybyśmy, tracąc rozległe tereny na wschodzie, nie uzyskali wystarczającej rekompensaty kosztem Niemiec. Byłoby to coś w rodzaju Księstwa Warszawskiego. Trzeba o tym pamiętać. I jeszcze taka uwaga. Mamy do czynienia z generalną negacją czynu zbrojnego oddziałów WP tworzonych na wschodzie. Doszło do tego, że jeden z byłych sterników MON, publicznie chwalił się w Internecie, że jego ojciec był dezerterem, bo po co miał służyć w takim wojsku.
- Represje radzieckie wobec polskiego ruchu oporu na obszarach wschodniej Polski i Powstanie Warszawskie. Opracowany przez KGAK i zatwierdzony przez Sztab Naczelnego Wodza plan powstania powszechnego „BURZA” zakładał szerokie działania powstańcze w momencie załamania się Niemiec. Finałem miało być opanowanie stolicy. Był on w miarę realny, ale w 1944 roku sytuacja była znacznie zmieniona. Stosunki dyplomatyczne z ZSRR były zerwane, a Niemcy nie zdradzali oznak załamania. W tej sytuacji występowanie oddziałów AK w roli gospodarza terenu (próby organizacji administracji itp.), zwłaszcza na terenach zabużańskich było kardynalnym błędem. Z reguły było to tak, że współdziałanie z oddziałami frontowymi Armii Radzieckiej było dobre, a potem zaczynały się tragedie, często zakończone internowaniem. Tak było miedzy innymi w czasie operacji „Ostra Brama” w Wilnie w lipcu 1944 r. Dodać trzeba, że żołnierze AK otrzymywali propozycje wstąpienia do Armii Berlinga, z czego część skorzystała.
Co się tyczy Powstania Warszawskiego, to napisano na ten temat setki rozpraw i komentarzy. Dziś nie ulega wątpliwości, że był to niepotrzebny akt rozpaczy okupiony ogromnymi ofiarami, głównie ludności cywilnej oraz totalnym zniszczeniem stolicy. Sam termin rozpoczęcia powstania został wybrany źle, co wynikało z błędnej oceny sytuacji strategicznej na odcinku środkowej Wisły. Wojska radzieckie nie były w stanie forsować Wisły na tym odcinku. Taka sytuacja zaistniała dopiero w połowie września. Powstanie miałoby szansę tylko w przypadku porozumienia i ścisłego współdziałania z odpowiednimi sztabami radzieckimi. Warunkiem byłoby zdobycie i utrzymanie przez powstańców jednego lub dwóch mostów na Wiśle. Czy taki rozwój wypadków był możliwy, to trudne pytanie. Tak czy owak takich prób nie uczyniono. Podjęte pod koniec września próby forsowania Wisły w Warszawie przez oddziały polskie były już tylko gestem moralnym, okupionym daniną krwi (ponad 3000 poległych). Wspomnieć przy tym należy o bezsensownych rozkazach KG AK, nakazujących terenowym oddziałom AK maszerowanie na pomoc Warszawie. Znaczna część dowódców oddziałów, mimo wewnętrznych oporów, usiłowała te rozkazy wykonać. Front wówczas ustabilizował się na Wiśle. Żadna walcząca armia świata nie pozwala sobie na przemieszczanie się niepodporządkowanych jej grup zbrojnych po bezpośrednim zapleczu frontu. Efekt był do przewidzenia. Oddziały maszerujące po lewej stronie Wisły zostały zniszczone bądź rozproszone przez Niemców, zaś te na prawym brzegu rozbrojone i częściowo internowane. Po raz kolejny wystąpiono z pozycji przysłowiowej „żaby wystawiającej łapę u kowala”.
Powyższe zjawiska nie zdejmują odpowiedzialności z Rosjan za bierność i nieudzielenie pomocy, głównie materiałowej (w szczególności broni), a także nie zmuszenie Niemców do zaprzestania ataków lotniczych itp. Było to jak najbardziej realne, ale jak odpowiedział Stalin gen. Berlingowi „W politikie niet sientimientow Zigmunt Michajłowicz”.
Sprawa być może najważniejsza – „wyzwolenie czy zniewolenie”. Punktem wyjścia powinny tu być stanowiska dwóch sąsiadujących z nami mocarstw w kwestii polskiej. Otóż rząd ZSRR po podpisaniu układu z Niemcami z sierpnia 1939 r., w następstwie czego dokonany został podział ziem II Rzeczypospolitej, wyczekiwał na polityczne posunięcia swego ówczesnego sojusznika, czyli III Rzeszy. Stąd też między innymi, mimo represji 1940 r. w ZSRR przebywała grupa wojskowych (gen Anders, gen Boruta-Spiechowicz, płk Kopański i inni), a także cywilni działacze (ks. Radziwiłł, były premier Leon Kozłowski czy też Andrzej Witos, brat Wincentego). Spośród nielicznych ocalałych po pogromie lat 1937/1938 działaczy lewicowych, osobą najważniejszą była Wanda Wasilewska, bądź co bądź znana literatka, córka osobistego przyjaciela J. Piłsudskiego, byłego ministra spraw zagranicznych Polski. Spośród tych ludzi miała być powołana jakaś polska reprezentacja polityczna, na wypadek gdyby Niemcy na terenie Generalnej Guberni utworzyli takową. Tymczasem Niemcy od samego początku zrezygnowali z tworzenia jakiejkolwiek formy kolaboracyjnej władzy na terenach polskich, choć takie możliwości były.
Był to okres tworzenia strategicznych zasad postępowania w stosunku do narodów podbitych na wschodzie tzw. „Generalplan Ost”. Istnienie tego planu przez długi czas negowano, nie mniej jednak był on faktem. Zawarta w nim ocena Polaków jako narodu była jednoznaczna: jest to naród o charakterze buntowniczym, nienadający się do współpracy. Stąd wynikały propozycje działania w trzech kierunkach: – zniemczenie; – wytworzenie klasy niewolników; – likwidacja głównie warstwy kierowniczej oraz najbardziej aktywnych elementów. Miało to być dokonane w okresie nie dłuższym niż 30 lat. Po ujawnieniu tego planu u wielu badaczy zrodziła się niewiara, co do możliwości takich rozwiązań. A jednak praktyczne działania, w tym również tzw. „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” udowodniły, że nie było to tylko rozwiązanie teoretyczne. Wyrazem tego były między innymi:
– niespotykana w innych krajach surowość i represyjność reżimu okupacyjnego;
– konsekwentne niszczenie inteligencji, szkolnictwa, dziedzictwa kulturalnego;
– polityka w zakresie wyżywienia i opieki zdrowotnej;
– powszechna germanizacja, szczególnie na terenach wcielonych do Rzeszy.
Eksperymentem o charakterze niejako doświadczalnym była próba stworzenia niemieckiej strefy osiedleńczej na Zamojszczyźnie w 1942/1943 roku. Wysiedlono wówczas 120 tys. ludności, którą skierowano głównie do obozów lub ośrodków pracy przymusowej. Na to miejsce osiedlano Niemców, głownie z Bałkanów. Zbrodnią niespotykaną nigdzie w Europie było wydzielenie ok. 30 tysięcy dzieci, wśród których prowadzono badania naukowe, w wyniku których część z nich przewieziono do Rzeszy, gdzie uległy zniemczeniu. Pozostałe dzieci porzucono na pastwę losu na bocznicach kolejowych. Tylko część z nich udało się uratować. Eksperyment przerwano głównie z powodu pogorszenia się sytuacji na froncie wschodnim. Rzecz charakterystyczna, do dziś nie ma chętnych w instytucjach odpowiedzialnych na podjęcie dochodzenia w tej sprawie. Chodzi tu nie o wskazanie winnych (ci są znani i dawno nie żyją), ale o pokazanie Europie i światu do czego zdolny jest faszyzm.
Konsekwencją takiej oceny narodu polskiego było między innymi to, że Niemcy nawet nie usiłowali tworzyć żadnych polskich jednostek kolaboracyjnych. Jako swoisty ewenement pozostaje tylko policja granatowa. Był pewien jedyny epizod pod koniec wojny, kiedy to ciesząca się ponurą sławą tzw. Świętokrzyska Brygada NSZ odeszła razem z Niemcami, a niektórzy jej żołnierze po przeszkoleniu byli przerzucani na zaplecze frontu jako dywersanci.
Tymczasem po drugiej stronie frontu miały miejsce kolejne ważne wydarzenia, które miały zaważyć na powojennej historii Polski. Spróbujmy je wymienić:
– Zawarcie układu polsko-radzieckiego (sierpień 1941), polska formalnie staje się sojusznikiem ZSRR.
– Utworzenie Armii Andersa i jej odejście na Bliski Wschód.
– Reaktywowanie działalności partii komunistycznej na terenie Polski.
– Kontrowersje po ujawnieniu zbrodni katyńskiej i zerwanie przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z polskim rządem emigracyjnym.
– Powstanie Związku Patriotów Polskich i początek tworzenia armii polskiej walczącej u boku ZSRR.
– Kolejna ofensywa radziecka rozpoczyna wyzwalanie ziem polskich i powstanie przy pomocy ZSRR Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego przekształconego później w Rząd Tymczasowy, a następnie w czerwcu 1945 r. w Rząd Jedności Narodowej z udziałem członków rządu emigracyjnego w Londynie.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że przyszłościowym zamiarem rządu radzieckiego było uzależnienie krajów Europy Środkowo-Wschodniej i włączenie ich do powojennej strefy wpływów zarysowanej ogólnie w porozumieniach jałtańskich (luty 1945), a ostatecznie potwierdzonej w Poczdamie (VII–VIII 1945). Jednocześnie sam Stalin zdecydowanie odrzucał wariant utworzenia na terenie Polski kolejnej republiki radzieckiej. Być może decydowały tu doświadczenia okresu rewolucji i wojny 1920 roku, a także i późniejszych lat, kiedy był on odpowiedzialny za politykę narodowościową w partii bolszewickiej. Być może były to echa poglądów i prac Lenina, który uważał, ze spośród narodów imperium carskiego szczególnie dwa zasługują na niepodległość: Polacy i Finowie.
Na zakończenie tego wątku podkreślić należy pozytywny stosunek delegacji radzieckiej do postulatów Polski zgłaszanych na Konferencji Poczdamskiej (linia Nysy Łużyckiej, Szczecin, obowiązkowe wysiedlenia Niemców itp.). wynikało to zresztą ze strategicznej koncepcji, odepchnięcia Niemiec jak najdalej na Zachód.
Reaktywowane dosłownie z gruzów i ruin powojenne państwo polskie było państwem suwerennym, uznanym przez wszystkie państwa świata zrzeszone w ONZ. Zwrócono nam przedwojenne zapasy złota i skarby Funduszu Obrony Narodowej. Nie oznacza to oczywiście, że nie podlegaliśmy kurateli ZSRR. Dotyczyło to głównie resortów siłowych i po części samej partii. Zmiany nastąpiły dopiero w latach 1956/1957, kiedy to większość tak zwanych specjalistów radzieckich opuściła Polskę, został zawarty układ o zasadach stacjonowania wojsk radzieckich itp. Niemniej zasada tzw. ograniczonej suwerenności, później zwana „doktryną Breżniewa” nie została całkowicie zniesiona. W Europie Środkowo-Wschodniej praktyczne działania w ramach tak zwanej „braterskiej pomocy” zastosowano dwukrotnie: w 1956 r. na Węgrzech i 1968 w Czechosłowacji. Również w Polsce dwukrotnie mogło dojść do interwencji radzieckiej: w 1956 i 1981 roku. Na szczęście do tego nie doszło, głównie w wyniku rozważnej, ale i odważnej postawy kierownictwa państwa, a także kadry kierowniczej Wojska Polskiego, również tej wykształconej w radzieckich uczelniach. Warto o tym pamiętać.
Pojęcie „ograniczonej suwerenności” funkcjonowało zresztą nie tylko w krajach Układu Warszawskiego. A oto konkretny przykład. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku stratedzy amerykańscy zastanawiali się jak zrównoważyć dużą przewagę sił konwencjonalnych Układu Warszawskiego na środkowo-europejskim teatrze działań wojennych. Ówczesne powiedzenie niektórych radzieckich wojskowych „dwie niedieli i my budiem w Biskajach” nie było całkiem pustym frazesem. W efekcie powstał i został zrealizowany plan wybudowania na terenie RFN około 100 komór, w których byłyby rozmieszczone ładunki jądrowe. Ich detonacja spowodowałaby powstanie rozległych stref zniszczeń i skażeń, gdzie ofensywa Układu Warszawskiego byłaby powstrzymana. Władze niemieckie, poza znajomością lokalizacji, nie miały absolutnie żadnego wpływu na użycie tych ładunków. Decydował dowódca wojsk USA na tym teatrze działań wojennych, oczywiście w uzgodnieniu z Waszyngtonem. Dodać należy, że owe ładunki lokowane były głównie w rejonach węzłów komunikacyjnych, przeważnie na terenach gęsto zaludnionych (Westfalia, Nadrenia). Powstaje pytanie, czy dziś ktoś w RFN mówi czy pisze na ten temat. Było, minęło. A przecież w Polsce nikt min jądrowych lokować nie zamierzał.
Fot. epiotrkow.pl