W Polsce media podają coraz mniej informacji z walk na wschodniej Ukrainie. Więcej dowiedzieć się można o aktualnej sytuacji w Palestynie czy też Iraku. Czym jest to spowodowane? Przede wszystkim Polska stała się stroną konfliktu i wspiera bezkrytycznie Kijów, czym wyeliminowała się z rozmów pokojowych dotyczących tego obszaru. Po drugie ciągle jest odbierana przez Zachód jako państwo, którego celem jest odwet na Rosji za historyczne i bieżące zbrodnie. Nie widzi jednak, iż wspierając obecne władze na Ukrainie w rozprawie z separatystami pośrednio wzmacnia pozycję skrajnych nacjonalistów na Ukrainie, co skończy się sporymi problemami w przyszłości dla Polski.
Sytuacja gospodarcza Ukrainy dramatycznie się pogarsza, przedłużający się konflikt pokazuje, iż nacjonalistom ukraińskim (posiadają w rządzie kilku ministrów) nie chodziło o jego szybkie rozstrzygnięcie, ale o spowodowanie emigracji setek tysięcy uciekinierów (Rosjan) do Rosji. Jest to inna forma deportacji. To właśnie oni strzelali do bezbronnych cywili i w dużym stopniu bombardowali obiekty cywilne. Należy się zastanowić, czy po zakończeniu tej wojny nie nastąpi drugi etap walki na Ukrainie? Chodzi mianowicie o zapowiadaną przez Prawy Sektor rewolucję i budowę państwa tylko dla Ukraińców. Ekstremiści mają już w swoim posiadaniu tysiące sztuk broni, przełamali barierę psychologiczną strzelania do ludzi, nie będą mieli w swojej masie dla siebie pracy w czasie pokoju, ich sytuacja osobista będzie wyjątkowo skomplikowana (przez ostatnie lata żyli z zasiłków otrzymywanych za aktywność w działalności nacjonalistycznej, na Majdanie i pacyfikacji separatystycznych miast i wiosek).
Kolejną kwestią jest problem operacji zdobycia Ługańska i Doniecka przez wojska ukraińskie. Jest sprawą jasną, iż nie można wprost przenieść taktyki stosowanej w zdobywaniu Krematorska i Słowiańska. To były stosunkowo małe miejscowości w stosunku do stolic regionów i można tam było wyłączyć wodę i prąd (zrobiono to latem, a zimą nie zrobiono tego, aby zlikwidować Majdan bez pacyfikacji!), czy też ostrzeliwać przedmieścia stanowiące główną linię obrony, gdyż wycofanie się z tych pozycji stanowiłoby już nie obronę miast, ale honorową i bezsensowną śmierć obrońców. Stosowanie ostrzału artyleryjskiego na tak zurbanizowanym terenie w stosunku do własnych obywateli zakrawałoby na eksterminację. Trzeba pamiętać, iż ta wojna trwa już ponad 3 miesiące, a zginęło w niej już grubo ponad tysiąc osób. Tak więc użycie ciężkiego sprzętu i czołgów, czy też śmigłowców w takich ośrodkach stanowiłoby wyjątkowo ciężkie straty dla armii ukraińskiej (przykład Groznego z okresu I wojny czeczeńskiej, gdzie Rosjanie ponieśli wyjątkowo ciężkie straty w czołgach i transporterach opancerzonych jest dobrym ostrzeżeniem), a także ciężkie straty wśród ludności cywilnej. W takim wypadku Rosja byłaby zmuszona do interwencji pokojowej dla ochrony ludności rosyjskojęzycznej (w przeciwnym wypadku Putin utraciłby to, co zyskał w społeczeństwie zajmując Krym).
Co zrobi armia ukraińska? Z jednej strony zbliża się połowa lipca i ma maksymalnie do początku zimy trzy miesiące na uregulowanie powstania na wschodniej Ukrainie. Właśnie od października zacznie się problem dla Ukrainy, gdzie będzie zmuszona kupić gaz od Rosji, gdyż zaczną kończyć się zapasy tego paliwa. Także w okresie zimowym rozpoczną się prawdopodobnie protesty związane z sytuacją gospodarczą państwa. Nie ma widoków na wsparcie finansowe ze strony Unii Europejskiej pogrążonej coraz bardziej w kryzysie politycznym. Tak więc z jednej strony, albo zdecyduje się na szturm miast rodem z okresu II wojny światowej, kiedy np. zdobywano Wrocław, albo musi użyć dużej ilości jednostek specjalnych i zdobywać teren kwartał po kwartale. Pytanie tylko, na ile ma ona na to czasu. Zapewne separatyści przygotowali już strategię dezintegracji i odwetu na zachodniej Ukrainie, skąd pochodzą w większości ochotnicy. Należy tam się spodziewać typowych ataków na infrastrukturę państwa w formie zamachów, co przybliży wojnę do granic Polski. Kolejnym elementem będzie wykorzystanie na dużą skalę dezintegracji struktury mostowo-drogowej na obszarze lewej strony Dniepru, na terenach oznaczonych przez separatystów jako Noworosja, z czym już mamy punktowo do czynienia oraz podjecie na większa skalę działań nieregularnych w postaci likwidacji pojedynczych pododdziałów wojskowych na zapleczu frontu.
Czy zdobycie Doniecka i Ługańska jest możliwe? Z punktu widzenia wojskowego tak, ale pytanie podstawowe, czy Rosja może sobie na to pozwolić? Moim zdaniem, bez jakiejś formy porozumienia honorowego dla separatystów nie. To byłaby katastrofa polityczna dla obecnej ekipy w Moskwie. Liczne ćwiczenia w ostatnich miesiącach armii rosyjskiej miały na celu nie tylko osiągnięcie efektu demonstracji siły i prób szantażu Kijowa, ale także zgranie dużych związków taktycznych do działań operacyjnych na nie swoim terenie. Początkowo Ukraińcy obawiali się agresji Rosji i swoje działania przeciw separatystom prowadzili w sposób ograniczony. Obecnie czując wsparcie polityczne USA i niektórych państw UE postanowili przystąpić do zdecydowanych działań (dłuższe przedłużanie sytuacji w której kilkanaście tysięcy separatystów stawia skuteczny opór armii czterdziesto milionowego kraju byłoby kompromitacją).
Co zrobi Moskwa? Myślę, iż nie ma ostatecznej decyzji, czy będzie walczyć „tylko” o wschodnią i południową część obecnej Ukrainy, czy też o środkową. W drugim wariancie musi zwlekać z interwencją do czasu powstania nastrojów rewolucyjnych i antyrządowych w środkowej części kraju, w pierwszym będzie musiała wkrótce użyć armii rosyjskiej do pomocy humanitarnej mieszkańcom Donbasu, co może w konsekwencji doprowadzić do licznych dezercji w armii ukraińskiej (nie wszyscy będą walczyć ze swoimi) i przyspieszyć wybuchu powstania w innych regionach projektowanej Noworosji. Tak czy inaczej sytuacja wraz z końcem lata będzie się zbliżać do częściowego finału. Należy pamiętać, iż nie będzie tu ostatecznych zwycięzców. Rosja tak czy inaczej utraci wpływ na część państwa ukraińskiego, a Kijów, jeżeli nawet spacyfikuje Donbas, to stworzy drugi Ulster, tylko różnica będzie polegała na tym, iż problem będzie dziesięciokrotnie większy niż w Irlandii i będzie promieniował na cały kraj. W armii Ulsteru było kilkuset bojowników i Wielka Brytania przez lata nie dawała sposobie rady z tym problemem, a na obecnej wschodniej Ukrainie problem będzie zdecydowanie większy z uwagi na wielomilionowe zaplecze mniejszości rosyjskiej i ciągłe wsparcie dla takich działań płynące z Rosji.
Dla Polski, po kolejnych przegranych dyplomatycznych i gospodarczych w kwestii ukraińskiej jest jeden wniosek – Warszawa musi przestać być stroną konfliktu i przejść na pozycje neutralne. Nie jesteśmy w stanie istotnie wpłynąć na rozstrzygniecie tej wojny, a z punktu widzenia polskiej racji stanu należy dążyć metodami dyplomatycznymi do federalizacji Ukrainy, aby się ona nie rozpadła, gdyż w takim wypadku nastąpi dalsza destabilizacja sytuacji na wschód od Polski.