Andrzej Zapałowski: Handlowanie Ukrainą

Ukraina_wojna1Z dr. Andrzejem Zapałowskim, prawnikiem, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Prezydent Putin zapowiedział wycofanie rosyjskich wojsk znad granicy z Ukrainą. Czy oznacza to zmianę stanowiska Rosji, czy może to kolejna gra Putina?

 – Putin już raz, w maju, zapowiadał wycofanie wojsk i nic takiego nie miało miejsca. Dlatego ta deklaracja ma bardziej polityczny niż rzeczywisty wymiar. Zresztą dzisiaj, kiedy sytuacja w Dombasie jest w miarę stabilna, gdzie separatyści prorosyjscy kontrolują opanowany obszar, stacjonowanie wojsk rosyjskich, które byłyby potrzebne do natychmiastowego użycia, nie jest aż tak niezbędne.

Ponadto, jeżeli zaszłaby konieczność, to Rosja jest w stanie w ciągu kilkunastu godzin przerzucić jednostki mobilne na tereny opanowane przez separatystów. Stąd z operacyjnego punktu widzenia wycofanie rosyjskich jednostek nie ma większego znaczenia. Zapowiedź Putina, jeżeli doszłoby do rzeczywistego wycofania tych jednostek, mogłaby świadczyć o tym, że Rosjanie oddalają w czasie konfrontację z Ukrainą na większą skalę.     

Z drugiej strony Rosja wciąż wspiera separatystów w ukraińskich obwodach ługańskim i donieckim…

– Oczywiście. Na terenie tych obwodów zapewne znajduje się wielu rosyjskich instruktorów i oficerów sztabowych i prawdopodobnie Rosjanie ocenili, że zarówno potencjał, który jest w rękach separatystów, jak i forma zorganizowania tych jednostek są wystarczające do utrzymania tych obwodów. Tym bardziej że rozbita i jak niektórzy twierdzą częściowo zdemoralizowana armia ukraińska nie jest w stanie podjąć działań, które groziłyby utratą zajętych przez separatystów terytoriów.    

Podczas szczytu Azja – Europa w Mediolanie ma dojść do spotkania Putin – Poroszenko. Czy możemy spodziewać się jakiegoś przełomu we wzajemnych relacjach Rosja – Ukraina?

– Warto pamiętać, że szczyt w Mediolanie zbiega się z bliską datą wyborów na Ukrainie, dlatego z jednej strony Rosja chce pokazać światu, że tak naprawdę to nie ona doprowadziła do tej sytuacji na Ukrainie, która przeżywa coraz trudniejsze kłopoty gospodarcze.

Ponadto Putin chce pokazać, że sankcje są tak naprawdę krzywdzące dla Rosji, bo zostały nałożone na kraj, który tylko udziela pomocy humanitarnej i wspiera ludność rosyjską na obszarze, na którym jest mordowana i krzywdzona. To jest retoryka, z którą Putin się przebija do  Europy Zachodniej.

Czy dojdzie do jakiegoś przesilenia i porozumienia trudno powiedzieć. Moim zdaniem Poroszenko będzie chciał wykorzystać nadarzającą się szansę, bo zorientował się, że Europa Zachodnia powoli robi zwrot i kraje Europy Środkowej, z którymi dotychczas Ukraina współpracowała: Słowacja, Czechy, Węgry wycofują się z pewnych zobowiązań np. co do rewersu gazu.

Tak czy inaczej w Europie Zachodniej, w poszczególnych państwach, są coraz większe naciski lobby gospodarczego, żeby zakończyć zabawę z sankcjami. Poroszenko ma także świadomość, że Stany Zjednoczone, które są zajęte problemem z Państwem Islamskim w Syrii i w Iraku, potrzebują Rosji na tamtym obszarze, dlatego wycofują jednoznaczne poparcie dla „jastrzębi” na Ukrainie. Stąd prezydent Ukrainy będzie za wszelką cenę  szukał porozumienia, tym bardziej że Międzynarodowy Fundusz Walutowy zawiesił do wiosny pożyczki dla Ukrainy, która nie ma z czego zapłacić zaległości za gaz, nie wspominając już o przedpłatach, tymczasem za miesiąc skończą się ukraińskie rezerwy tego surowca.

Również węgiel, który jest sprowadzany na Ukrainę przez Odessę z Afryki nie dość, że bardzo drogi, to jest czasochłonny pod względem transportu, a 60 procent ukraińskich zasobów tego surowca jest ulokowane na terenie Donbasu. Ukrainie, która jest de facto w sytuacji katastrofalnej, grozi bankructwo, dlatego Poroszenko nie mając wyjścia, będzie też dążył do porozumienia z Putinem. Być może uświadomił sobie to, co od dawna rozumiał, że bez współpracy z Rosją nie ma możliwości rozwiązania problemów na wschodzie i południu Ukrainy.

Wspomniał Pan o kampanii wyborczej na Ukrainie przed zbliżającymi się wyborami do Rady Najwyższej, które zaplanowano na 26 października. Jakie ugrupowania mają szanse zdominować ukraińską scenę polityczną na najbliższe lata?

– Przede wszystkim ugrupowanie prezydenckie Blok Petra Poroszenki, bo tak naprawdę Ukraińcy nie mają na kogo głosować. Niepokojące jest natomiast to, że na drugie miejsce z kilkunastoprocentowym poparciem wysuwa się populistyczna Partia Radykalna posła Ołeha Laszko, który można powiedzieć jest „Robespierrem” rewolucji ukraińskiej żądającym szafotu dla separatystów i wszystkich zdrajców Ukrainy. Można powiedzieć, że w swojej retoryce przebił nawet partię Swoboda i Prawy Sektor.

Biorąc pod uwagę to, że kilka milionów ludzi zamieszkuje tereny opanowane przez separatystów, 2 miliony żyje na Krymie, do miliona osób uciekło do Rosji, Partia Regionów ogłosiła bojkot wyborów, Komunistyczna Partia Ukrainy jest zdelegalizowana, obawiam się, że przy niskiej frekwencji ugrupowania narodowe i nacjonalistyczne mogą zdobyć nawet do 30 proc. głosów. W atmosferze wojny i zastraszenia na Ukrainie w większości komisji wyborczych może zabraknąć przedstawicieli z ramienia opozycji: komunistów czy Partii Regionów, w związku z tym może dojść do wielu poważnych fałszerstw na korzyść nacjonalistów. Bardzo prawdopodobne, że nowy ukraiński parlament, który wyłoni się pod koniec października będzie przesiąknięty bardzo radykalnym nacjonalizmem, a władzę przejmą środowiska dążące do prowadzenia dalszej wojny i konfrontacji z Rosją o wschodnią Ukrainę. To wszystko brzmi bardzo niebezpiecznie.

Do tego dochodzi sytuacja na Ukrainie, gdzie społeczeństwo jest kompletnie rozczarowane tym, co się stało, a przypomnijmy, że wkrótce listopad, a więc rocznica wybuchu Majdanu. Ludzie coraz częściej zadają sobie pytanie, po co był ten Majdan: utracili część terytorium państwa, gospodarka w stanie rozkładu, tysiące ludzi straciło życie, to rozgoryczenie także może przełożyć się na absencję wyborczą.

A co z perspektywą wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej?    

– Ratyfikacja umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską jest iluzoryczna i ma wymiar propagandowy. Przypomnę tylko, że najważniejszy punkt tej umowy dotyczący strefy wolnego handlu został zawieszony w realizacji do 2016 r. W tej sytuacji namacalnych elementów, które mogłyby korzystnie wpłynąć na ukraińską gospodarkę umowa stowarzyszeniowa nie zawiera i nic istotnego w tej kwestii nie wnosi.  

Jak odbiera pan zapowiedź nowego otwarcia w polityce wobec Ukrainy, co zapowiedziała w swoim exposé premier Ewa Kopacz?

– Mamy do czynienia przynajmniej z wizerunkową zmianą dotychczasowej, kompletnie błędnej polityki Polski wobec Ukrainy. Został zmieniony, w sposób dyplomatyczny „drogą awansu” przesunięty na fotel marszałka Sejmu dotychczasowy szef polskiej dyplomacji minister Sikorski, który był zagorzałym zwolennikiem bezwzględnego popierania rządu w Kijowie w walce z Rosją, i który słynął z retoryki antyrosyjskiej. Premier Kopacz widzi, że Słowacja, Czechy, Węgry idą na współpracę z Rosją, w Niemczech czy we Francji lobby przemysłowe naciska i to jednoznacznie, aby coś zrobić z sankcjami, które przynoszą im ogromne straty i w tej atmosferze Polska zostaje sama, mając jedynie poparcie Stanów Zjednoczonych, które jak się okazuje nie uczestniczą w jakichkolwiek negocjacjach pokojowych w sprawie sytuacji na Ukrainie.

Przypomnijmy, że w Mińsku nie było przedstawiciela administracji amerykańskiej nawet w randze ambasadora, podobna sytuacja miała miejsce w Berlinie.

Co to oznacza?

To pokazuje, że Amerykanie rozgrywają swoją własną politykę na Ukrainie i jako podmiot nie uczestniczą w dialogu politycznym. Widać rząd Ewy Kopacz – przynajmniej w deklaracjach – zorientował się, że tak naprawdę jest napuszczany przez Stany Zjednoczone do wychylania się przed szereg polityki państw unijnych, z czego mamy tylko same kłopoty w postaci restrykcji i to nie tylko ze strony Rosji. Warto bowiem przypomnieć, że embargo na polskie mięso ze strony Ukrainy nadal obowiązuje. Tak naprawdę nie widać szans poprawy na lepsze, na czym tracą rolnicy, hodowcy bydła i cała nasza gospodarka. W mojej ocenie to dobrze, że rząd chce schłodzić czy też wyhamować tę antyrosyjską retorykę i ślepe wspieranie rządu kijowskiego niezależnie od błędów, które popełnia.  

Jest to także przyznanie się do błędów polityki Sikorskiego, za którą jak Pan wspomniał płacimy wszyscy?

– Można to tak określić, tyle tylko, że odbywa się to nie wprost, ale w wysublimowanej formie przy okazji roszady w ławach rządowych w związku z odejściem Donalda Tuska do Brukseli. Przypomnę tylko, że to Radosław Sikorski, jeszcze parę miesięcy temu, jeździł po stolicach europejskich państw i wzywał do finansowej zrzutki na Ukrainę. Tymczasem okazało się, że nawet Stany Zjednoczone nie chcą się dołożyć do wsparcia Ukrainy.

Prezydent Poroszenko, który we wrześniu gościł w Waszyngtonie otrzymał deklarację pomocy Ukrainie w wysokości 50 milionów dolarów, to jest tyle, ile on sam może wyłożyć z własnej kieszeni, bowiem jego majątek Forbes w ubiegłym roku wycenił na ok. 1,5 miliarda dolarów. To pokazuje, że wielkość kwot pomocy dla Ukrainy ze strony Zachodu jest żenująca, tym bardziej w kontekście wojny z Państwem Islamskim, która na przestrzeni zaledwie kilku tygodni kosztowała Amerykanów ok. miliarda dolarów.

Tak czy inaczej Ukraina coraz bardziej zostaje pozostawiona sama ze swoimi problemami. Oczywiście Stany Zjednoczone i państwa  Europy Zachodniej zrobią wszystko, żeby utrzymać jak największe wpływy na Ukrainie, z kolei Rosjanie będą dążyć do odzyskania wpływów. W ten sposób konflikt ukraiński, może nie w formie militarnej, ale politycznej jako demonstracja siły z obu stron, będzie trwał jeszcze wiele miesięcy.

Jak ten pełzający konflikt może wpłynąć na wewnętrzną sytuację na Ukrainie?

– Jak już wspomniałem sytuacja zwłaszcza ekonomiczna na Ukrainie jest bardzo zła, ludziom żyje się coraz gorzej, co na przestrzeni kilku najbliższych miesięcy może zaowocować wybuchem społecznym przeciwko obecnej władzy. Ponadto, w mojej ocenie, z czasem na Ukrainie może pojawić się drugie pole konfliktu, jeżeli 80 proc. ukraińskiego PKB jest kontrolowane przez ok. sto rodzin oligarchicznych, to nacjonaliści będą dążyli do starcia z tą zamożną grupą, przez którą do tej pory byli finansowani.

Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba powiedzieć, że Ukraina jest wyjątkowo niestabilnym krajem i obawiam się, że jeżeli nie będzie porozumienia między Stanami Zjednoczonymi i Rosją w sprawie przyszłości i podziału stref wpływów na Ukrainie, to jeszcze na wiele lat kraj ten pozostanie niestabilny.

Jakie to może mieć przełożenie dla Polski?

– Za kilka miesięcy może dojść na środkowej Ukrainie do powstania socjalnego przeciwko biedzie i polityce obecnych władz i w tym momencie, jeżeli ten konflikt przeistoczyłby się w konflikt zbrojny – co nie jest wykluczone, bo na Ukrainie jest wielu ludzi pod bronią (głównie nacjonaliści) poza kontrolą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Ministerstwa Obrony, to możemy mieć do czynienia z dużą falą uchodźców, jaka będzie napływać ze środkowej Ukrainy do Polski.

Warto też wziąć pod uwagę zapowiedzianą na Ukrainie od początku przyszłego roku decentralizację kraju, która jest niczym innym jak umacnianiem regionalizmów, które już i tak istnieją. W perspektywie kilku lat, jeżeli na Ukrainie nastąpi totalna zapaść, zawierucha i ta destabilizacja utrzyma się przez kilka lat, to może dojść do sytuacji, gdzie zachodnia Ukraina coraz bardziej będzie wybijała się w kierunku niezależności i wyodrębnienia z obszaru państwa chaosu. Niewykluczone, że za jakiś czas będziemy mieć za naszą wschodnią granicą nowe państwo –  Ukrainę Zachodnią.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Nasz Dziennik

Fot. politica-ua.com

Komentarze

komentarze

Powrót na górę