prof. dr hab. Andrzej Piskozub
Dorobkiem edytorskim roku 1987 gdańskiego Wydawnictwa Morskiego był polski przekład obszernego dzieła, zatytułowanego Morskie dzieje Portugalczyków. Dwudziestotysięczny nakład tej książki z pewnością szybko zniknie z półek księgarskich z uwagi na renomę wydawnictwa, piękną, barwną obwolutę tej książki z fragmentem wybrzeża Portugalii przeniesionym z XVI-wiecznej mapy, twardej oprawie, coraz rzadziej ostatnio spotykanej w krajowych publikacjach, wreszcie umieszczenie tej książki w cenionej serii wydawniczej Historia morska.
Wszystko to przysparza takiej książce atrakcyjności i pomnaża liczbę jej czytelników. W jaki jednak stopniu jej treść wpłynie na wiedzę owych czytelników? I czy Wydawnictwo Morskie nie będzie ex post żałowało wydania przekładu tej książki i umieszczenia jej we wspomnianej serii wydawniczej?
Jose Gentil da Silva, autor tej książki, kończy swoją do niej przedmowę słowami: Niniejsza książka pragnie być apologią Historii. To zuchwała zapowiedź, w duchu naszych rodzimych apologetów „polityki historycznej” . Historia jest nauką i dlatego należy ją rzetelnie przedstawiać, zamiast fałszować subiektywnymi „poprawkami historycznymi”. A taką metodą postępuje w tej książce da Silva. To co w niej przedstawia, w gwarze młodzieżowej nazywane jest wciskaniem ciemnoty. Nazwanie ignorancją tego, co dzieło jego prezentuje, byłoby uprzejmością. Rozliczne podstawowe fakty, zarówno historyczne, jak i geograficzne zostały przez niego przedstawione w sposób, stanowiący jawną kpinę z ustaleń powszechnie w nauce przyjętych.
Liczące tylko osiem wieków dzieje państwa portugalskiego są krótsze o dwa wieki od dziejów Polski. Autor omawianej książki cofa się jednak w zamierzchłą przeszłość, zaczynając od pojawienia się pierwszych ludzi na Półwyspie Iberyjskim. Już tym wczesnodziejowym Iberom przypisuje niezwykłe wyczyny morskie, przewyższające najlepszych żeglarzy antyku – Fenicjan i Hellenów. I tak da Silva zmyśla ich atlantyckie podróże, szczególnie te, które wiodły na morza Północy i Bałtyk, gdzie udawali się na połów waleni i po bursztyn. To tylko szczegół z morskich wyczynów owych dzielnych Iberów, którzy przemierzają Atlantyk we wszystkich kierunkach.
Nadchodzą czasy kartagińskie. Fakty dziejowe konkretyzują się i wydawać by się mogło, że coraz trudniej jest fantazjować. Wprawdzie nawet dziecko szkolne wie dziś, dokąd skierowały się dwie najsłynniejsze atlantyckie wyprawy kartagińskie, poprowadzone poza Cieśninę Gibraltarską: Hannona, który wzdłuż wybrzeży Afryki Zachodniej popłynął w kierunku dzisiejszej Gwinei, oraz Himilkona, który wzdłuż wybrzeży Europy Zachodniej udał się w stronę bogatych wówczas w cynę Wysp Brytyjskich.. Da Silva ma jednak o tych wyprawach własne rewelacje: Pewnego razu, wyruszywszy na Morze Czerwone Kartagińczycy, wrócili przez Ocean Zachodni przedostając się na Morze Śródziemne między Słupami Heraklesa, a więc po okrążeniu Afryki. Jakby tego było mało, osobliwy nasz autor w innym miejscu książki „wynarodawia” owych Kartagińczyków, pisząc: Zapomniano o Hannonie i innych Grekach.
Równie osobliwą u da Silvy jest wyprawa Himilka, który zwiedził Thule: ziemię ultima, extrema, brumosa. Baje bez żenady, kierując Himilkona w to pobliże północnego koła podbiegunowego, dokąd w starożytności dotarł jedynie żeglarz helleński, Pyteasz z Massalii (dzisiejszej Marsylii).
Wyprawa Pyteasza była współczesna czasom Aleksandra Wielkiego, który stworzył macedońskie imperium, sięgające od Morza Egejskiego aż poza Indus. Według da Silvy i w tym jego Iberowie mieli swój udział: Iberowie przyłączają się do Aleksandra! Kłania się w tym miejscu nasz Wincenty Kadłubek, który w swej kronice podobnie bajał o dawnych Polakach, każąc im współtworzyć historię z Aleksandrem Wielkim i Juliuszem Cezarem; tyle, że Kadłubek pisał takie brednie na początku XIII wieku, a Jose Gentil da Silva pod koniec XX stulecia.
Przeskoczmy zatem w czasy wspomnianego Kadłubka. Nad Morzem Śródziemnym tworzą się wówczas podwaliny pod bliską już oceaniczną ekspansję Europy; upowszechnia się kompas, a około 1300 roku powstaną na tym obszarze najstarsze żeglarskie mapy kompasowe – portolany, stanowiące przełom w kartografii europejskiej. U da Silvy oczywiście wszystko inaczej. Według niego znacznie wcześniej portolany rozpowszechniły się na obszarze północnoeuropejskim: Tak więc upłynęły dwa lub trzy wieki, zanim potrzebę portolanów odczuli także żeglarze śródziemnomorscy. Według tych fantazji także nasz Bałtyk wyprzedził Morze Śródziemne, gdyż żeglarze bałtyccy przynajmniej od XIII wieku posługiwali się portolanami.
Nie popadajmy z tego powodu w przedwczesną dumę, gdyż jest to informacja tyle warta, co inne rewelacje autora o ówczesnej Europie Północnej. Na Rusi na przykład wymienia wielki port Twer (obecnie Kalinin). Najwyraźniej tutaj się nieszczęśnikowi poplątał nadwołżański Kalinin z bałtyckim portem morskim (od niedawna) Kaliningradem; ten jednak, jako Królewiec, nigdy do Rusi nie należał. Bezpośrednio po tym następują zadziwiające wiadomości o ziemiach polskich, z leżącą w głębi Polonii jej stolicą Leo bądź Leopol, założoną około 1259 roku. Skąd da Silvie przyszło do głowy, iż Lwów był stolicą Polski? Czyżby dlatego, że w zaborze austriackim był stolicą Galicji, krainy o nazwie swojskiej, identycznej z sąsiadującą z Portugalią od północy Galicją hiszpańską?
Przy tymże „stołecznym” Lwowie, poloników ciąg dalszy: Tu docierali Dniestrem kupcy, wiozący korzenie, kierowane Wisłą ku Gotlandii i Niderlandom, czyli do Brugii. Kiedy w XIV wieku ekspansja turecka zablokowała szlaki handlowe, którymi korzenie wschodnie dowożono do portów śródziemnomorskich, funkcję tę przejęły porty czarnomorskie, przez które dostarczano je do Mołdawii. Stamtąd przejmowało je Królestwo Polskie, które po inkorporacji Rusi Czerwonej przez Kazimierza Wielkiego, rozciągnięte od Kamieńca Podolskiego do Wałcza, tworzyło międzymorski pomost handlowy, przekazujący korzenie wschodnie do portów hanzeatyckich. Z tym że tych drogocennych ładunków na tym pomoście nie powierzano żegludze śródlądowej, w szczególności Dniestrowi, który nigdy żeglownym nie był.
Portugalia w XV wieku stała się pionierem europejskiej żeglugi oceanicznej. Pierwszym autentycznym odkryciem Portugalczyków był archipelag Azorów. Dopiero od tego miejsca książka da Silvy rozpoczyna temat morskich dziejów Portugalczyków. Datuje on to odkrycie na rok 1427, podczas gdy większość różnojęzycznych historii morskich odkryć podaje tu datę 1431 roku, o cztery lata późniejszą. Ta późniejsza dotyczyć ma pierwszego odkrycia Azorów, podczas gdy ta wcześniejsza – wtórnego ich odkrycia, gdyż pierwszego, zdaniem da Silvy, dokonali antyczni Kartagińczycy. Da Silva odbiera zatam Portugalczykom rzeczywiste ich atlantyckie osiągnięcie, rekompensując to fantazjami na temat ich rzekomych przedkolumbijskich wypraw transatlantyckich ku wybrzeżom Nowego Świata.
Rekord kpin z prawdy historycznej i zarazem geograficznej, osiąga informacja następująca: Lecz dopiero w 1660 roku niderlandzki statek, pilotowany przez Portugalczyka Dawida Melgueiro pokonuje północną drogę, ale w odwrotnym kierunku i z przeciwnej strony, to znaczy z Japonii do Grenlandii przez Spitsbergen, a więc z Azji do Europy. Zatem nie Nordenskjöld w 1869 roku, nie Amundsen w 1906 roku byli pionierami w przepłynięciu nawskroś Arktyki. Dokonał tego znacznie wcześniej, bo w XVII wieku Portugalczyk Melgueiro ! Zaraz potem następny popis erudycji: Oczywiście już w 1643 roku portugalski kartograf Joao Teixeira sygnalizował cieśninę wiodącą z Pacyfiku na Morze Arktyczne, zwaną odtąd Cieśniną Beringa. Odtąd, znaczy tutaj, blisko wiek przed odkryciem tej cieśniny przez Vitusa Beringa !
Curiosum tej niby-naukowej księgi stanowi zamieszczona przy jej końcu gigantyczna bibliografia, której spis obejmuje 84 strony tekstu. Zgromadzono w niej ponad dwa tysiące rozmaitych publikacji. Po co, skoro ta osobliwa książka nie zawiera ani jednego przypisu, czy też odesłania do tej gargantuicznej bibliografii?
Wydanie takiej książki w prestiżowej serii Historia morska jest ewidentnym skandalem. Międzynarodowym przedsięwzięciem stało się zaplanowanie cyklu tomów poświęconych pięciu państwom nadatlantyckiej Europy, które dzięki swej transoceanicznej ekspansji przekształciły się w „zrodzone z morza imperia”. W porządku chronologicznym były to: Portugalia, Hiszpania, Holandia, Francja i Wielka Brytania. Realizowano ich prezentację w kolejności następującej. Najpierw ukazał się tom The Dutch Seaborne Empire, którego autorem był Ch. R. Boxer (1965). Piętnaście lat później Wydawnictwo Morskie opublikowało jego przekład pod tytułem: Morskie imperium Holandii (1980). Drugim w kolejności było The Spanish Seaborne Empire, autorem jego był J. H. Parry (1966). Siedemnaście lat później Wydawnictwo Morskie opublikowało jego przekład pod tytułem Morskie imperium Hiszpanii (1983). Oba te przekłady umieszczono w serii Historia morska i spełniały swoją rolę jako podręczniki na poziomie uniwersyteckim. Z niecierpliwością czekano na kolejne tomy tego cyklu.
Tom trzeci, autorstwa ponownie Ch. R. Boxera pod tytułem The Portuguese Seaborne Empire ukazał się w roku 1969. Osiemnaście lat później w Wydawnictwie Morskim ukazał się przekład … nie, nie tego dzieła. W 1987 roku zamiast Morskiego imperium Portugalii wstawiono do serii Historia morska – „produkt zastępczy” w postaci owych Morskich dziejów Portugalczyków, odstający od tamtych poziomem skomentowany w tym eseju niebywały gniot da Silvy. Czy tak powinna wyglądać polityka wydawnicza? Wszystkie historyczne i geograficzne nonsensy autora pozostawiono w polskim przekładzie bez komentarza lub poprawienia w przypisie. Tak, jak gdyby wszystko tam było w najlepszym porządku. Tylko później się nie oburzajmy, kiedy w Kabarecie Olgi Lipińskiej słyszymy słowa piosenki: historyk pisze hi–hi–hi–historię.
Szkoda tak spapranej i okaleczonej serii Historia morska. Żal Wydawnictwa Morskiego z racji wdepnięcia w taką publikację. Ironią losu natomiast z poziomem książki da Silvy kojarzy się podane w stopce wydawniczej miejsce jej produkcji. Jest to gdańska uliczka o nazwie …Trzy Lipy.
Pierwodruk: „Przegląd Tygodniowy”, nr 11/1978.