Andrzej Piskozub: Krajoznawstwo jako stymulator rozwoju turystyki kwalifikowanej

Andrzej Piskozub: Krajoznawstwo jako stymulator rozwoju turystyki kwalifikowanej

Rajd_21-03-2010_3prof. dr hab. Andrzej Piskozub

Artykuł podkreśla niezwykle doniosłą rolę krajoznawstwa, czyli wiedzy o regionach historycznych, dla turystyki kwalifikowanej i jej poziomu. Omawia relacje pomiędzy regionami historycznymi a regionami administracyjnymi, wskazując na negatywne następstwa ignorowania i niszczenia przez państwa regionów historycznych znajdujących się w ich granicach. Dokonuje przeglądu doświadczeń cywilizacji zachodniej w tym zakresie, na przykładach Francji, Polski i Niemiec. Formułuje zadania turystyki kwalifikowanej, wyszkolonej w dziedzinie krajoznawstwa, we wspomaganiu tworzenia Europy Regionów, jako docelowego modelu  integracji europejskiej.

Trzy kierunki badań regionalnych

Region ( łac.regio  = obszar,okolica ) to termin odnoszący się do dowolnie wykrojonego terytorium. Z tej przyczyny regionalizm, czy też studia regionalne, to terminy absolutnie nieprecyzyjne, z uwagi na nader szerokie zakresy takich pojęć. Przystępując zatem do jakichkolwiek badań regionalnych musimy zatem a priori określić o jaki rodzaj badań regionalnych nam chodzi.

            A są tych badań trzy zasadniczo odmienne rodzaje:

–      badania regionów naturalnych, tworzonych przez przyrodę – tymi zajmuje się geografia fizyczna,

–      badania regionów historycznych, tworzonych przez osadnictwo ludzkie – tymi zajmuje się geografia historyczna,

–      badania regionów administracyjnych, tworzonych przez państwa – tymi zajmuje się geografia polityczna.

Oto cała troista struktura badań regionalnych. Quartum non datur. Każdy z nich to zasadniczo odmienny typ badań regionalnych, wymagający specjalisty o zupełnie innym przygotowaniu naukowym. Ignorowanie tej podstawowej przesłanki wyjściowej to przyczyna nieporozumień, zamieszania i horrendalnych błędów, w obfitości obserwowanych w literaturze spod znaku regionalistyki.

Głównymi winowajcami tego stanu rzeczy byli przedstawiciele geografii fizycznej ze szkoły – Eugeniusz Romer jest jej najwybitniejszym w Polsce przedstawicielem – “jednej geografii”. Odsądzali oni od czci i wiary geografię historyczną z jej regionami historycznymi, widząc w tych ostatnich twory sztuczne i przypadkowe w odróżnieniu od wyróżnianych przez geografię fizyczną krajobrazów naturalnych: gór i nizin, podgórzy i płaskowyży, pojezierzy i depresji, dorzeczy i zlewisk – i tak dalej. Wystarczy wspomnieć pogardę, z jaką Romer traktował wielkiego Strabona z Apamei, antycznego pioniera z przełomu starej i nowej ery w badaniu i opisywaniu regionów historycznych. A naprawdę, to właśnie te regiony historyczne są stabilnymi przez wieki a nawet tysiąclecia – przykłady tego podaję niżej – są rzeczywistością obiektywną, podczas, gdy owe regiony naturalne, częstokroć są tylko rzeczywistością wirtualną, wydumaną przez poszczególnych, nie zgadzających się w tym między sobą, przedstawicieli “jednej geografii”. Stąd potrzeba było co pewien czas zwoływać konferencje środowiska geografii fizycznej, dla uzgodnienia nazw i zasięgu terytorialnego każdego z takich, odmiennych u różnych ich projektodawców, regionów geograficznych. Najgłośniejsza z tych konferencji obradowała w 1946 roku, przygotowując masowe “chrzciny” nazw regionów geograficznych tych terytoriów, które dopiero w roku poprzednim włączono w granice państwa polskiego.

Regiony historyczne to kraje, regiony geograficzne to krajobrazy. Takie rozróżnienie obu tych typów regionalnych ma dawne umocowanie w języku niemieckim – tam, gdzie od tysiąca z górą lat państwo było federacją samorządnych regionów historycznych. Land to po niemiecku kraj, Landschaft to po niemiecku krajobraz. Geografia fizyczna ma do czynienia z krajobrazami, geografia historyczna z krajami. Próbował to do języka polskiego przeszczepić Lech Bądkowski, czołowy regionalista pomorski, w swoim słynnym tekście z 1990[1] roku O krajowości, postulującym decentralizację państwa i oparcie go na “samorządach krajowych”. Wcześniej, w epoce międzywojennej,  w tym samym duchu wypowiadał się Władysław Studnicki, swój Projekt konstytucji decentralistycznej z 1929 roku otwierając zdaniem: Polska dzieli się na siedem krajów, posiadających autonomię gospodarczą i kulturalną, określoną przez Konstytucję Państwa Polskiego. 1)

Coś z tej terminologii przeniknęło przecież do mentalności polskiej. Gdy w 1991 roku, będąc członkiem funkcjonującego przy Urzędzie Rady Ministrów zespołu do opracowania koncepcji zmian w organizacji terytorialnej państwa, przedstawiłem swój autorski projekt podziału Polski na dziewięć dużych województw, o zasięgu możliwie zbliżonym do istniejących tam przed rozbiorami historycznych regionów – jego przeciwnicy, “propaństwowcy” spod znaku scentralizowanego, unitarnego państwa, złośliwie określali takie województwa  Pol-Landami.

I w tym miejscu dochodzimy do relacji między regionami historycznymi a regionami administracyjnymi. Może istnieć pomiędzy nimi drastyczna różnica, ale może też panować daleko posunięta symbioza: wszystko zależy tutaj od koncepcji państwa. Jeżeli jest to państwo autorytarne, wrogie wszelkiej lokalnej samorządności i autonomii – to  wówczas między takim państwem a wcielonymi w jego granice historycznymi krajami istnieje przepaść nie do zasypania.

Państwo takie traktuje historyczne kraje, znajdujące się w jego granicach, jako istotną przeszkodę dla jego unitarnych i centralistycznych zapędów. Jeżeli zachowuje wchłonięty w swe granice region historyczny w jego tradycyjnych granicach, zamieniając go w region administracyjny, to ów dawny region egzystuje już tylko jako ciało bez duszy; można powiedzieć o nim to, co historyk rosyjski Karamzin o republice nowogrodzkiej, po jej wchłonięciu przez Wielkie Księstwo Moskiewskie: Dusza uleciała, trup pozostał. W swej polityce ekspansjonistycznej, kiedy nie jest w stanie anektować w całości kolejnego pożądanego regionu historycznego, rozrywa go na części, wcielając w swe granice tyle,ile zdoła. Z historycznego regionu posiada wtedy tylko kikut, którego inne szczątki pozostawia poza swymi granicami. Region historyczny zajmuje często dorzecze, którego rzeka główna jest jego osią, kręgosłupem region ów spajającym. Po rozszarpaniu takiego regionu pomiędzy państwa ościenne, rzeka ta często stanowi wygodną do wyznaczenia granicę międzypaństwową. Przykłady tego znamy i na wschodzie i na zachodzie naszego państwa, gdzie rozbiory Rzeczpospolitej Obojga Narodów ustanowiły granice państwowe na Niemnie i na Bugu, rzekach, które wcześniej nigdy rzekami granicznymi nie były. Wojny światowe XX wieku ten nieszczęsny proceder kontynuowały. Układ Ribbentrop-Mołotow wytyczył granicę państwową na Sanie, który historycznie był osią rozłożonej po obu jego stronach ziemi przemyskiej a kończące drugą wojnę światową porozumienia zwycięzców wytyczyły granicę międzypaństwową na Odrze i Nysie Łużyckiej – rzekach, które także nigdy w przeszłości w takiej funkcji nie występowały.

Regiony administracyjne tworzone są dla potrzeb pragmatycznych i doraźnych polityki państwowej: czasem, aby stanowić jednostki terytorialne o podobnej liczbie mieszkańców, co czyni z nich wygodne regiony administracji wojskowej w procesach mobilizacyjnych; czasem, aby “rozmyć” obszar, na jakim przeważa obca etnicznie ludność, wcielając go do jednostki terytorialnej w której większość mają “swoi”; czasem w myśl programów zwycięskich partii politycznych, preferujących już to scalanie w większe jednostki, już to rozdrobnianie na mniejsze dotychczasowych regionów administracyjnych; i tak dalej, gdyż przyczyn sprawczych zmian istniejącego podziału administracyjnego można wskazywać dużo więcej.

Jeżeli krajobrazy, wyodrębniane przez geografię fizyczną, zasługują na nazywanie ich regionami wirtualnymi, to podziały administracyjne, z uwagi na ich częste zmiany, można nazwać regionami sezonowymi. Przykładem ich są pięciokrotne  w ciągu osiemdziesięciu  z górą lat, jakie upłynęły od zakończenia pierwszej wojny światowej, zmiany podziału administracyjnego Polski.      

Odbudowane z zaborów państwo polskie podzielono na 16 województw. Dziewięć z nich wykrojono z zaboru rosyjskiego, cztery a austriackiego, dwa z pruskiego. Szesnaste złożono z przyznanych Polsce fragmentów Śląska górnego i cieszyńskiego; jedyne, jakie nie powstało z ziem porozbiorowych, gdyż obszary te już od XIV wieku pozostawały poza granicami państwa polskiego.       W podziale tym zachowano wszystkie granice państw zaborczych, które utrzymywały się nadal, jako granice międzywojewódzkie. Zatarcie tych granic i pomnożenie liczby województw były celami licznych międzywojennych projektów zmiany podziału administracyjnego państwa. Rezultaty były mizerne. Reforma ze schyłku lat 30. pozostawiła liczbę województw bez zmian; przesunięto jedynie kilka granic międzywojewódzkich, w tym najważniejsze było zatarcie dawnej granicy rosyjsko-pruskiej jako granicy międzywojewódzkiej.

Pomniejszone po drugiej wojnie światowej terytorium państwa polskiego podzielono na czternaście województw, lecz rychło zaczęto projektować powołanie kilkunastu kolejnych. Ograniczono się do utworzenia w 1950 roku tylko trzech dalszych i w tej strukturze siedemnastu województw podział administracyjny Polski na siedemnaście województw ustabilizował się na następne ćwierćwiecze – aż do zasadniczej jego reformy w połowie lat 70. ubiegłego stulecia.

Reforma z 1975 roku zmieniła gruntownie mapę administracyjną Polski. W miejsce dotychczasowych siedemnastu województw, powstało ich czterdzieści dziewięć. Przy tak pomniejszonych rozmiarach województw za zbędne uznano dalsze istnienie powiatów i zlikwidowano tę tradycyjną instancję podziału administracyjnego Polski,istniejącą tutaj od średniowiecza.

Ten kolejny podział administracyjny przetrwał także blisko ćwierć wieku, do schyłku minionego wieku, aczkolwiek zaraz po przełomie politycznym 1989 roku podnoszono potrzebę kolejnej jego reformy, ustanawiającej niewielką tylko liczbę dużych województw i przywracającą powiaty. Nowy podział,obowiązujący od 1999 roku, przywrócił niemal wszystkie powiaty istniejące do 1975 roku – i niemal wszystkie istniejące wtedy województwa. Targi o ich przywrócenie sprawiły, że z idei niewielu dużych województw nic nie pozostało. Wykłócono się o podział Polski na szesnaście województw. Z dawnych siedemnastu zabrakło tylko jednego – koszalińskiego vel środkowopomorskiego – lecz i o jego restytucję aż dotąd trwają targi.

Ten przegląd powtarzających się permanentnie zmian podziału administracyjnego Polski uzasadnia aż nadto nazywanie jednostek tego podziału regionami sezonowymi. Charakterystyczne jest tu także przysłowiowe “gonienie w piętkę”: co kolejna wersja podziału administracyjnego odmieni, to następująca po niej przywraca do stanu wcześniejszego – a żeby było śmieszniej,każda z tych zmian, nazywana jest “reformą”. Skwitować to można jedynie słowami Stanisława Wyspiańskiego: Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy. Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi. [2]

Krajoznawstwo a turystyka kwalifikowana

Na podstawie dotychczasowych rozważań, można już jednoznacznie zdefiniować termin krajoznawstwo: jest to wiedza o krajach, czyli o regionach historycznych. Uzgodnijmy jeszcze rozumienie drugiego terminu, znajdującego się w podtytule obecnej części referatu. Co rozumiemy pod określeniem: turystyka kwalifikowana? Turystyka kwalifikowana różni się od turystyki pozbawionej tego dodatkowego przymiotnika podobnie jak kultura – ta “z wyższej półki” – różni się od kultury masowej: poziomem wykształcenia oraz preferencjami osoby zainteresowanej czy to kulturą, czy też turystyką. Turystyka, traktowana jako sfera kultury masowej, interesuje i angażuje gapia, czyli osobnika, który lekarstwa na trawiącą go nudę, bądź nadmiar wolnego czasu, poszukuje w bezmyślnym podróżowaniu – a to na południowe plaże, pełne słońca i pięknych kobiet, a to do miejsc, gwarantujących niewybredne a masowe rozrywki – jak oglądanie skoków Małysza w Harrachowie, emocji związanych z bykami goniącymi przechodniów w Pampelunie, uczestnictwa w tłumie, zgromadzonym na berlińskiej Paradzie Miłości albo opijającym się piwem podczas bawarskiego Oktoberfestu.

Turysta kwalifikowany, to osoba wykształcona i przygotowana do partycypowania w “wyższej kulturze”. Wie, dlaczego jedzie do interesującego go miejsca, czym pragnie się tam duchowo czy fizycznie wzbogacić, co pragnie tam zwiedzić czy obejrzeć, co w następstwie tego poznać, czego się nauczyć. Może to być równie dobrze poszukiwanie inspiracji artystycznej poprzez poznawanie egzotycznego folkloru, jak zdobycie praktycznej wiedzy w zakresie tajników tamtejszej sztuki kulinarnej; uzupełnianie swej wiedzy w tamtejszych muzeach czy bibliotekach, jak doskonalenie swej kondycji fizycznej w tamtejszych ośrodkach i obiektach sportowych; i tak dalej. Uczelnia, kształcąca studentów do pracy zawodowej w branży turystycznej, powinna zarazem kształtować w nich osobowość turysty kwalifikowanego, jak i przygotowywać ich do tego, by sami, w swej późniejszej działalności zawodowej, budzili zainteresowanie turystyką kwalifikowaną u innych.

W referacie swym koncentruję się na roli krajoznawstwa, czyli wiedzy o regionach historycznych, w kształtowaniu tej właśnie osobowości turysty kwalifikowanego. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to tylko jeden z aspektów znacznie szerszego procesu, że dróg służących upowszechnianiu turystyki kwalifikowanej jest więcej – ja jednak interesuję się szczególnie właśnie tą, a wynika to z moich doświadczeń wykładowcy przedmiotu geografii historycznej. Student, przygotowujący pracę licencjacką czy magisterską o atrakcyjności turystycznej wybranego regionu historycznego, musi zapoznać się z czasoprzestrzenią tego regionu, zarówno z jego usytuowaniem geograficznym jak i z jego przeszłością dziejową – krótko mówiąc, musi być “za pan brat” z geografią historyczną  przedstawianego przez niego regionu.

Rozwój w czasie i rozmieszczenie w przestrzeni – dwa aspekty całości, jaką nazywam czasoprzestrzenią – to zasadnicze quantum wiedzy, jaką każdy człowiek wykształcony, obojętnie w jakiej specjalności, winien posiadać o dziedzinie, jaką się zajmuje: lekarz o historii i geografii medycyny, inżynier o historii i geografii techniki, absolwent uczelni takiej jak nasza, o historii i geografii turystyki i hotelarstwa. Dla człowieka po studiach wyższych – jeżeli pragnie on być wykształconym a nie tylko posiadaczem dyplomu – niema ucieczki ani od historii, ani od geografii, niezależnie od tego, ile odrazy do tych przedmiotów wyrobiło w nim fatalne obu tych dziedzin nauczanie go w jego latach szkolnych.

Geografia historyczna to symbioza obu tych dziedzin; obcą jest ona specjalistom jednostronnym: historykowi, niedokształconemu w geografii, geografowi, niedokształconemu w historii. Oni także, aby zasłużyć na miano ludzi wykształconych, nie mogą uchylać się od  wymogu analizowania badanych przez nich zjawisk w aspekcie czasoprzestrzeni. Obrazowo i bez ogródek przedstawił to w latach międzywojennych geograf, Stanisław Nowakowski:

Zapewne jednak nikt nie scharakteryzował tego związku w tak dosadny i barwny sposób, jak John Smith, ojciec historii amerykańskiej, w swym dziele o historii stanu Virginia, wydanym w roku 1621. >Geografia – powiada on – wydaje mi się bez historii ciałem bez życia i ruchu. Również i historia bez geografii może być porównana do tułacza bez dachu i ojczyzny. Ten, kto studiuje jedną z tych nauk bez drugiej, nie może zrozumieć czegokolwiek z nich. Ten zaś, kto pomiata obydwiema, upodabnia się do kreta, stale przebywającego w krainie mroku.<  [3] 

Znajomość geografii historycznej zalecana jest wszystkim seminarzystom, mającym regiony za przedmiot prac licencjackich i magisterskich, ale nieodzowna jest dla tych, którzy zajmują się regionami historycznymi. Trzyletnie doświadczenie uczy mnie, że moi seminarzyści w racjonalny sposób wybierają tematy swych prac z wszystkich trzech grup regionów. Obok prac zatem dotyczących regionów historycznych, pojawiają się też, aczkolwiek w mniejszej od tamtych liczbie, prace poświęcone regionom geograficznym, takim jak parki narodowe i krajobrazowe, atrakcyjne turystycznie regiony górskie, pojezierne czy nadmorskie: takie w których krajobraz ze swą  specyfiką a nie kraj występuje na plan pierwszy. Dominantą tych prac jest, na tle turystycznego znaczenia tych regionów, ochrona tamtejszego środowiska naturalnego i uwypuklenie piękna lokalnej przyrody. Najwięcej jest prac, zajmujących się turystyką w poszczególnych regionach administracyjnych – gminach, powiatach, województwach, państwach. Decydują o tym różne przyczyny: przygotowywanie się do przyszłej pracy zawodowej w którymś z tych regionów administracyjnych, jak i względy praktyczne, związane z dostępem do materiałów liczbowych dotyczących ruchu turystycznego i bazy turystycznej, statystycznie gromadzonych w przekroju tych regionów administracyjnych a  znacznie trudniejszych do zebrania w przypadku regionów geograficznych, a jeszcze bardziej w odniesieniu do tych regionów historycznych, których zasięg odbiega od zasięgu przestrzennego jednostek podziału terytorialnego.

I ten właśnie problem stopnia zbieżności, czy też rozbieżności pomiędzy układami regionów historycznych z jednej strony, a regionów administracyjnych z drugiej, otwiera kolejną część mojego referatu.

Regiony historyczne a regiony administracyjne

Państwo tworzy regiony administracyjne i je reprezentuje. Zarówno dobre, jak i złe relacje pomiędzy regionami administracyjnymi a regionami historycznymi zależą jednostronnie od polityki państwa. Obowiązuje w nich generalnie ta podstawowa zasada: Granice regionów historycznych wytycza pług osadnika, granice państw wyrąbuje miecz wojownika. [4] Wyłącznie zatem od państwa zależy przyjazny, bądź wrogi jego stosunek do regionów historycznych, jakie znalazły się w państwa tego granicach. W pierwszej części referatu wskazano jak “unitarne” państwa scentralizowane, wrogie wszelkim ruchom odśrodkowym, obawiają się jakiejkolwiek autonomii lokalnych “małych ojczyzn” i stąd niszczą historyczne kraje na swym terytorium, zastępując je regionami administracyjnymi o granicach tak wytyczonych, aby ich podporządkowanie władzy państwowej było jaknajściślejsze. Nie należy jednak sądzić, iż tylko państwa federalne, o zdecentralizowanej strykturze, są przyjazne regionom historycznym i podtrzymują ich dalsze istnienie pod swą władzą. Tak postępowały również te państwa o strukturze scentralizowanej, które umiały rozumnie rządzić swymi poddanymi, pozwalając lokalnym społecznościom nadal egzystować w tradycyjnych granicach ich historycznych regionów. Dzięki temu wiele z tych historycznych regionów przetrwało wieki a nawet tysiąclecia  mimo zmieniającej się wielokrotnie władzy państwowej, jaka je sobie kolejno podporządkowywała i dziś stanowią one jednostki administracyjne państw, do których należą o tych samych nazwach, i  na takim samym, lub nieznacznie tylko zmienionym terytorium, jak w zamierzchłych czasach, kiedy się wyłoniły z przeddziejowego mroku.

Imperium Romanum stworzyło wręcz kult swej scentralizowanej władzy a jak rozumnie potrafiło przy tym zachować osobowość regionalną terytoriów, które podbiło i na które rozciągnęło swą władzę. Dość porównać mapę Italii sprzed dwóch tysiącleci, z ostatniego wieku starej ery, kiedy to Rzym rozciągnął prawa obywatelskie mieszkańcow stołecznego miasta na wszystkich wolnych mieszkańców Italii, z mapą administracyjną Italii dzisiejszej. Na południe od doliny Padu istniało wtedy 12 lokalnych krain historycznych , poprzedników dzisiejszych na tym obszarze prowincji italskich. Granice między nimi w wielu miejscach uległy pewnym zmianom, lecz trzon terytorialny tych regionów pozostał ten sam, co w czasach antycznych. Także większość nazw tych regionów historycznych pochodzi z tamtej epoki. Jedne, jak Campania, Liguria i Umbria bez zmian, inne zitalizowane: Apulia to dziś Puglia, Latium to Lazio, Aemilia to Emilia -Romagna.Calabria w czasach antycznych odnoszona do ziem po wschodniej stronie Zatoki Tarenckiej, przeszła na zachodnią stronę tej zatoki, jako nowa nazwa antycznego Bruttium. Podobnie z wieków średnich wywodzi się nazwa Basilicata dla  antycznej Ligurii (po tym, jak podlegała basileusowi – cesarzowi wschodniorzymskiemu). Antyczne Samnium rozdzieliło się wtedy na Abruzzo i Molise, antyczne Picenum otrzymało nową nazwę Marche a Etruria nazwę Toscana. Antyczna Italia, po której tyle odziedziczyła postantyczna cywilizacja zachodnia, stanowi dla tej ostatniej wzorzec poszanowania dla dawnych regionów historycznych: burzliwe przemiany polityczne nadawały niejednej z tych krain nowe nazwy, lecz tożsamość i ciągłość historycznego ich trwania pozostawała niezmienną.

Antyczna Italia przejęła  dorobek cywilizacji helleńskiej i pośredniczyła w przejęciu go następnie przez cywilizację zachodnią; a tradycje antycznej Hellady liczą sobie nie dwa, lecz trzy tysiące lat. Taką metrykę mają regiony historyczne Hellady. Pod wprowadzającą w błąd nazwą miast-państw, kryją się tamtejsze kraje – na południu Hellady niewielkie, lecz gęściej zaludnione  na północy, graniczącej z barbarzyńskim sąsiedztwem, nieporównanie większe, lecz mniej od tamtych ludne i na wyraźnie niższym stopniu rozwoju. Na zasięg tych historycznych regionów  Hellady wpływ przemożny miała geografia  fizyczna tego obszaru: granice niemal wszystkich tych “miast-państw” tworzyły pasma górskie, oddzielające je od sąsiadów. Obserwujemy tu szczególną trójjedność regionów geograficznych, historycznych i administracyjnych, gdyż  w podziale administracyjnym Grecji dzisiejszej owe  antyczne regiony historyczne zachowały się równie dobrze, jak ich odpowiedniki z antycznej Italii. Grecja dzieli się na 13 diamerismata – odpowiedników naszych województw, te zaś na 51 nomoi. Jednym z tych “województw” jest Peloponez, na obszarze którego w antycznej Helladzie istniało osiem “miast-państw”: Korynt, Sikyon, Achaja, Elida, Messenia, Lakonia, Arkadia i Argolida; z wyjątkiem najmniejszego z nich Sikyonu, wszystkie pozostałe, to dziś nomoi Peloponezu. Położone na północ od Peloponezu małe antyczne miasta-państwa, od Beocji po Akarnanię, skupiono w jednym “województwie” Grecji Środkowej. Tessalia i Epir – duże miasta-państwa Grecji północnej – trwają dziś w statusie odrębnych “województw”, podobnie jak niewielka Attyka, z uwagi na stołeczne Ateny.

Antyczne dziedzictwo przekazało cywilizacji zachodniej szacunek dla swej regionalnej tradycji. Szacunek, polegający na tym, że jego historyczne regiony, mimo wszelkich późniejszych burz dziejowych, przetrwały jako regiony administracyjne tych, którzy kolejno na tych ziemiach się osiedlali. Jest to ważny objaw kultury a nie barbarzyństwa, w odniesieniu do tego, co wyrażono terminem genius loci. Poznanie, zrozumienie i kultywowanie tego “ducha miejsca” przez odwiedzających to miejsce turystów, stanowi sprawdzian, czy mamy do czynienia z turystyką kwalifikowaną, czy też z barbarzyńskim napływem turystycznych gapiów.

Doświadczenia cywilizacji zachodniej

Powstająca na gruzach cesarstwa zachodniorzymskiego nowa cywilizacja zachodnia rozprzestrzeniła się daleko poza obszary, odziedziczone po cywilizacji antycznej. Tworzyły ją nowe społeczności etniczne, na fali wędrówek ludów zasiedlające terytoria upadłego Imperium Romanum. Przejmując sporo z dorobku tego imperium, wniosły zarazem wiele nowego z własnych praw i obyczajów. Z syntezy tego dziedzictwa zrodził się feudalizm – ustrój cywilizacji zachodniej w tej długiej epoce, którą nazwano średniowieczem. Z charakteru swego sprzyjał on tworzeniu się lokalnych odrębności regionalnych, posiadających duży stopień autonomii. Na terenach dopiero teraz ogarniętych cywilizacją, powstawały nowe regiony historyczne, na terenach odziedziczonych po imperium – konglomeraty nowych z dawnymi, antycznymi.

Co z tego nowego dziedzictwa przetrwało w poszczególnych państwach europejskich do dnia dzisiejszego? Przegląd tego nie mieści się w ramach niniejszego tekstu. Po szczegóły odsyłam do dwutomowego studium sporządzonego przez Aleksandra Patkowskiego i opublikowanego w 1934 roku pod tytułem Ruch regionalistyczny w Europie. Jest to prawdziwa kopalnia informacji dotyczących przetrwania starych, rodzimych regionów historycznych w funkcji regionów administracyjnych różnych państw Europy – bądź też odtwarzania ich w tej funkcji, tam, gdzie wcześniej owe regiony historyczne z rozmaitych przyczyn zniszczono.

W tym kontekście przyjrzeć się bliżej trzeba trzem przykładom odnoszącym się do państw współczesnego trójkąta weimarskiego – Francji, Polski i Niemiec. W każdym z tych trzech państw mamy do czynienia z odmienną w tej kwestii sytuacją.

Francja to państwo, które u schyłku XVIII wieku świadomie i metodycznie zniszczyło swe historyczne regiony, zastępując je departamentami – regionami administracyjnymi dostosowanymi do potrzeb bezdusznej, biurokratycznej centralizacji władzy państwowej. Dokonała tego wielka rewolucja francuska, uwielbiana i naśladowana w XIX wieku, lecz z perspektywy czasu oceniana w XX wieku jako równie brutalna i szkodliwa dla tych, których chciała uszczęśliwić, jak XX-wieczna rewolucja bolszewicka w Rosji. W imię “postępu” zniszczyła historyczne, uświęcone tradycją regiony Francji, aby zatrzeć wszystko, co przypominało znienawidzony ancien regime.Otrzeźwienie przyszło w XX wieku. Zaczęto wołać o powrót do wielkich regionów dawnej  Francji, prezentować ich mapy – i to wcale nie dopiero po drugiej wojnie światowej, w związku z procesem integrowania się Europy: mapę takich regionów opublikował Patkowski w przywołanej książce z lat międzywojennych. W dzisiejszej Francji, w Unii Europejskiej owe 21 wielkich regionów egzystuje równolegle z 95 departamentami Francji na każdym kroku widać, która z obu tych regionalnych struktur odradza się i dominuje a która dogorywa, oczekując do wyrzucenia jej na śmietnik historii.    W tym samym czasie co we Francji, również w Polsce zniszczono stare, samorządne, rodzime regiony historyczne, zastępując je biurokratycznymi regionami administracyjnymi państw zaborczych. W odróżnieniu od Francji, która zniszczenia tego dokonała “na własne życzenie”, tutaj zostało ono narzucone zzewnątrz, jako następstwo rozbiorów Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Niepodległość przywróciła dopiero pierwsza wojna światowa, w epoce dominującego w Europie nacjonalizmu. Było jasne, że powrót do granic przedrozbiorowych nie ma szans urzeczywistnienia, gdyż nie można stawiać znaku równości między Polską a Rzeczpospolitą Obojga Narodów – tą wielonarodową federacją, wyprzedzającą swój czas mini-integracją europejską, w granicach której było miejsce i na Polskę i na Ukrainę i na Białoruś i na Litwę i na połowę Łotwy. Rozejście się tej wielonarodowej federacji na własne drogi odrębnych niepodległych państw było tylko kwestią czasu. Nie zmienia to faktu, że przez całą epokę zaborów polska myśl regionalistyczna traktowała całe terytorium przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, jako jedną, niepodzielną całość.

Dlaczego tak się działo? Przecież żaden z wielkich tej myśli regionalistycznej przedstawicieli – historyków, geografów, etnologów – nie był ciasnym nacjonalistą, pragnącym całe to przedrozbiorowe terytorium anektować dla przyszłej, odrodzonej z zaborów Polski. Dość wskazać na tę “wielką piątkę”, której starsze pokolenie reprezentują Wincenty Pol (1807-1872) i Oskar Kolberg (1814-1890) a młodsze Władysław Jabłonowski (1841-1894), Wacław Nałkowski    (1851-1911) no i nieoceniony Zygmunt Gloger (1845-1910), którego Geografia historyczna ziem dawnej Polski (Kraków 1900), po dziś dzień stanowi niezastąpiony podręcznik geografii historycznej Polski. U każdego z nich, jako części opisywanej całości pojawiają się Wielkopolska i Małopolska, Mazowsze i Podlasie, Kujawy i Prusy Królewskie, Żmudź, Litwa i Inflanty, Ruś Czarna, Ruś Biała i Ruś Czerwona, Podole i Pokucie, Polesie, Wołyń i Ukraina. Regiony historyczne, z których wiele trzeba by poćwiartować aby “sprawiedliwie” rozdzielić je pomiędzy państwa narodowe, wykrojone z terytorium przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wielcy przedstawiciele polskiej myśli regionalistycznej dlatego właśnie ograniczali się do opisywania tradycji historycznej, nie chcąc zabierać głosu na ile tę przeszłość winno się podeptać w imię “jednonarodowych” klatek państwowych. Słowo sprawiedliwie dlatego umieszczono w cudzysłowie, gdyż na obszarach, o przemieszanej wzajemnie a różnej etnicznie ludności, rozdzielić ją można tylko poprzez wypędzenie “obcych”, w razie potrzeby nawet ich częściowo eksterminując, dla skutecznego przestraszenia pozostałych. Co wszystko to urzeczywistnił tragiczny dla Europy wiek XX.

Powstanie listopadowe wybuchło 35 lat po ostatnim rozbiorze Rzeczpospolitej. Wszyscy starsi wiekiem jego uczestnicy dobrze pamiętali jej samorządne regiony historyczne o wielowiekowej tradycji. Czy wówczas, po doświadczeniach rewolucji francuskiej i epoki napoleońskiej mieliby naśladować wzorzec francuski, burząc stare regiony i na ich miejscu tworząc biurokratyczne regiony administracyjne, na wzór departamentów Francji? Przestrzegał przed tym wówczas Maurycy Mochnacki, apelując, aby patrząc w przyszłość nie deptać przeszłości ołtarzy: 

Żeby wskrzesić naród, trzeba wynaleźć zatracone jego jestestwo, z bacznym względem na modyfikacje, którymi je czas zmienił i przekształcił. Nie improwizujemy Polski, ale z grobu wywołujemy Ojczyznę. Nie sporządzamy bez planu i architektów fantastycznego gmachu, ale wygrzebujemy z gruzów starożytną budowlę. We wskrzeszeniu ducha owych instytucji, owych praw i obyczajów, które niegdyś zdobiły republikańską monarchię polskiego narodu, mieści się wielka myśl politycznej restauracji. [5]

Drogi dziejowe Niemiec i Francji w sferze polityki regionalnej podążyły krańcowo odmiennymi torami. Francja już od progu XIV wieku, od panowania Filipa Pięknego, coraz bardziej centralizując władzę państwową,  tłumiąc wszelkie inicjatywy odśrodkowe, systematycznie ogranicza osobowość regionów historycznych Francji. Niemcy wręcz odwrotnie, od powstania Świętego Imperium Rzymskiego w X wieku, aż po kres istnienia podwójnego cesarstwa Habsburgów i Hohenzollernów w wieku XX, są dla całej cywilizacji zachodniej wzorcowym przykładem federacji Landów, wyzwalającej inicjatywy oddolne poszczególnych regionów historycznych Rzeszy. Federalna i samorządna zarazem Rzeczpospolita Obojga Narodów kroczyła w polityce regionalnej tą samą drogą, co Rzesza.

W cytowanym Projekcie konstytucji decentralistycznej Władysław Studnicki tak zestawiał konsekwencje niemieckiego i francuskiego modelu polityki regionalnej: 

Centralizacja w sprawach wspólnych, samodzielność w sprawach lokalnych, były czynnikiem wspaniałego rozwoju gospodarczego Niemiec od ich zjednoczenia w 1871 r. Ujemnym przykładem centralizacji państwowej wielkiego państwa może być Francja, która od wielkiej rewolucji francuskiej wielokrotnie zmieniała formę państwową, lecz zawsze pozostawała centralistyczną.Przy centralizacji państwowej rozwija się nadmiernie stolica na koszt lokalnych centrów. W stolicy koncentruje się życie umysłowe i gospodarcze; stolica rozwija się niepomiernie, wyciągając wszystkie żywotne soki z państwa; wszyscy czujący w sobie zdolności, posiadający ambicję wysunięcia się na jakiekolwiek bądź wybitne stanowisko spieszą do stolicy, tam osiadają. Tymczasem gdyby prowincja miała odpowiednie centry, mogłyby one rozwinąć się samodzielnie i promieniować na całe państwo. Dzięki samodzielności poszczególnych części Rzeszy, Niemcy posiadają takie ośrosdki naukowe, jak Heidelberg, Lipsk, nauki i sztuki jak Monachium itd., znakomite politechniki na prowincji jak Karlsruhe, Darmstadt itd. Centralizacji Francja zawdzięcza, że posiada właściwie jedno tylko centrum umysłowe, bo uniwersytety prowincjonalne francuskie są słabizną, gdy decentralistyczne Niemcy rozwinęły świetnie uniwersytety rozrzucone na całym swym terytorium. [6]

 Historiografia niemiecka, przyrównując zdecentralizowane Landy Rzeszy do antycznych Landów helleńskich, wylansowała określenie “nordycka Hellada”. Określenie na tyle błyskotliwe, co bałamutne, wobec zasadniczo odmiennych wzajemnych powiązań tych Landów w obu przypadkach. Niemieckie Landy były związane federacją, jaką stanowiło Cesarstwo; w Helladzie jej miasta-państwa tylko w nadzwyczajnych sytuacjach wiązały się w takie federacje, jak Związek Etolski czy Związek Achajski, dla wspólnej obrony przed  zewnętrznym wrogiem Hellady; były to poczynania spóźnione, podejmowane w czasie, gdy  utrata niepodległości helleńskich miast-państw była już przesądzoną. Jeden jedyny raz, gdy Hellada, będąc u szczytu swej potęgi i  podzieliła się na dwie federacje, Związek Ateński i Związek Peloponeski, to ich skutkiem była samobójcza dla przyszłości świata helleńskiego wojna peloponeska, którą Arnold J.Toynbee porównał do obu wojen światowych XX wieku, będących samobójstwem rozdartej między państwa narodowe Europy.

Oba cesarstwa Habsburgów i Hohenzollernów upadły w wyniku przegranej przez nie wielkiej wojny 1914-1918, jaką toczyły nie między sobą, tylko wspólnie  z zawiązaną przeciwko nim koalicją zewnętrzną. Padając, pozostawiły Europie dwa przesłania: doświadczenie z przeszłości przeżywanej w państwie federalnym i program  na przyszłość – integrację Europy w podobne państwo federalne. Był to testament obu tych odchodzących do historii mocarstw centralnych: w cesarstwie Hohenzollernów stała się nim Mitteleuropa Fritza Naumanna, opublikowana w 1915 roku, na gruzach cesarstwa Habsburgów – Paneuropa Richarda Coudenhove-Kalergiego, opublikowana w roku 1923. Były to dwa programy działania, stanowiącego kamienie milowe procesu, jaki po drugiej wojnie światowej doprowadził do powstania Unii Europejskiej. Te doświadczenia przeszłości i ten program na przyszłość inspirowały najlepszych Europejczyków. Jednym z nich był Jose Ortega y Gasset, po drugiej wojnie światowej wykładający na wolnym uniwersytecie Berlina Zachodniego, gdzie w tych słowach za tę inspirację dziękował: Dlatego też do owych Niemiec zmiażdżonych politycznie i ekonomicznie, z wypatroszonymi miastami i rzekami pozbawionymi mostów, wszyscy będziemy wracać. Po co? Po naukę.[7]

Turystyka kwalifikowana w zintegrowanej Europie Regionów

Jean Monnet, jeden z Ojców-Założycieli, kładących po drugiej wojnie światowej podwaliny pod integrację Europy, wygłosił o tej integracji takie znamienne zdanie: My nie łączymy państw, my jednoczymy ludzi. Tu leży pies pogrzebany. Dzieło integracji europejskiej nie zostanie zrealizowane, dopóki Unia Europejska będzie tylko luźnym związkiem państw, których przywódcy, w epoce ogarniającej cały świat globalizacji, nadal będą roili i gardłowali o osławionej państw tych suwerenności. Kiedyś była ona synonimem niepodległości, dziś jest już tylko zasłoną dymną, pozwalającą trzymającym władzę na wszelkie nieprawości wobec rządzonych przez nich, którzy pragną być wolnymi a których władza ta – otwarcie lub skrycie – zamienia w poddanych.

Józef  Mackiewicz tak sytuację tę przedstawia: Kiedyś Henryk Sienkiewicz wystąpił z dewizą “Biada narodom, które wolność kochają bardziej, niż ojczyznę”. Była to dewiza ładnie brzmiąca w XIX w.,gdy wolności osobistej było pod dostatkiem, a niewolę utożsamiało się tylko z niewolą narodu. Gdy ludzie nie mieli jeszcze pojęcia, jakie kształty przybrać może totalna niewola ducha ludzkiego w przyszłości… Dziś świat stoi w obliczu grożącej mu katastrofy. Największą z możliwych nie byłaby wojna o wolność, lecz kapitulacja przed totalną niewolą. Toteż przenosząc słowa Henryka Sienkiewicza na czasy dzisiejsze, należy powiedzieć: “Biada narodom, które ojczyznę kochają bardziej niż wolność!”[8]

Po tym, jak wolni duchem Europejczycy napatrzyli się na suwerenne Sowiety Józefa Stalina, suwerenną Koreę Północną spółki Kim Ir Sen & syn, suwerenną Kambodżę pod rządami Pol Pota, suwerenny Irak Saadama Husajna – i tak dalej, trudno się im dziwić, że na widok kogoś gardłującego o suwerenności, przysłowiowy scyzoryk w kieszeni im się otwiera. Pozostając w obszarze przytacznej zmienności dewiz, modnych w różnych epokach, można powiedzieć, że miejsce XIX-wiecznej, głoszącej, iż religia to opium dla ludu, teraz w XXI wieku powinna zająć dewiza: suwerennośc to opium dla durniów.

Epoka zimnej wojny, w czasie której postępowało integrowanie Europy, nauczyła, że w przełamywaniu lodów między obcymi sobie, nielubiącymi się, lub wręcz wrogimi wobec siebie    społeczeństwami, istotną rolę miała do odegrania turystyka młodzieżowa. Wymiany ekip sportowych (sławna “dyplomacja pingpongowa”), masowe międzynarodowe festiwale młodzieży, zorganizowane wyjazdy do zagranicznych ośrodków czy obozów wypoczynkowych – wszystko to razem, mimo iż było koncesjonowane i udostępniane tylko dla wybranych – robiło dobrą robotę w zakresie poznawania się wzajemnego i zaprzyjaźniania ponad granicami państwowymi. Dziś wszystko to jest odległej jak epoka kamienia łupanego,w sytuacji, gdy cały obszar Unii Europejskiej otwarty jest na dowolne przemieszczanie się na jego obszarze mieszkańców wszystkich państw członkoweskich UE. Najliczniej korzysta z tego młodzież, szukająca poza granicami swego państwa miejsc pracy czy studiów, albo po prostu turystyki i rekreacji. Młodzież ta jest nadzieją na ostateczne przełamanie opłotków granicznych wewnątrz Unii i na zrealizowanie idei Monneta, że integracja, to jednoczenie ludzi a nie państw, na wspólnotę europejską się składających. Jej entuzjazm do tej większej, europejskiej ojczyzny, wpływa na starsze pokolenie, coraz liczniej podzielające opinię, że Europa da się lubić.

W tym procesie “wychowywania dla Europy” ogromne zadanie do spełnienia ma właśnie świadoma swych zadań turystyka kwalifikowana. A zadanie to polega na eliminowaniu z mentalności mieszkańców integrującej się Europy fatalnej spuścizny po odchodzącej na śmietnik historii epoce szalejącego XX-wiecznego nacjonalizmu a przejawiającej się w trzech następujących dewiacjach.

Pierwsza z nich, to prowadzące do samobójstwa Europy bratobójcze w jej łonie konflikty. Arnold J. Toynbee kończy swą książkę Hellenizm.Dzieje cywilizacji przestrogą, że tak, jak kiedyś zniszczyły one cywilizację helleńską, tak grożą one dziś przyszłości cywilizacji zachodniej: 

W dziedzinie polityki, odrodzenie helleńskiego kultu ubóstwianych państw lokalnych jest dzisiaj religią panującą Zachodu i gwałtownie westernizującego się świata… Tragiczna historia świata helleńskiego ukazuje, że helleńska forma bałwochwalstwa jest upiorem hellenizmu, którego przygarniamy na własne nieszczęście. Świat współczesny musi egzorcyzmować tego demona zdecydowanie, jeżeli ma się on ocalić od doznania losu jego helleńskiego poprzednika.[9]

Druga dewiacja, to barbarzyńskie niszczenie przez zwycięzcow obu wojen światowych wielowiekowych historycznych regionów Europy, rozrywanych na części, niejednokrotnie wbrew obłudnie głoszonej zasadzie samostanowienia narodów.  W swej książce Prawda o Traktacie Wersalskim przynał to jeden z architektów tego traktatu, David Lloyd George:

Włochy były jedynym państwem Ententy, które wymogło dla siebie – jako przedwstępny warunek swego udziału w wojnie – obietnicę poważnych zdobvyczy terytorialnych. Włochy targowały się uparcie o udział w łupie, zanim zgodziły się przyjść Aliantom z pomocą… Trzeba przyznać, że oddzielenie czysto tyrolskich wsi i dolin od reszty Tyrolu nie dawało się pogodzić z zasadą samostanowienia, założoną milcząco w początkowych celach wojennych Ententy… Włochy miały otrzymać południowy Tyrol, kraj czysto niemiecki… Prezydent nie wysunął żadnych obiekcji przeciw oderwaniu kawałka Tyrolu,zamieszkałego przez 200-tysięczną czysto niemiecką ludność i będącego dla Tyrolczyków miejscem świętym, ponieważ właśnie na tym terytorium urodził się Andrzej Hofer, który zdobył sobie nieśmiertelną sławę swą walką o niepodległość Tyrolu z legionami Napoleona. Wilson oddał to terytorium Włochom bez żadnej kwestii i sprzeciwu… [10]

Trzecia dewiacja, to wypędzenie, bądź eksterminacja mniejszości narodowych, przez wieki zamieszkujących zróżnicowane etnicznie historyczne regiony Europy, czyniące z tych regionów wyjałowione z ich tradycyjnej osobowości peryferyjne przydatki do państwa jednonarodowego. Oto co po takiej operacji ma do powiedzenia Zbigniew Herbert o regionie, który z dawien dawna zamieszkiwali moi przodkowie:

W tej chwili społeczeństwo nasze składa się prawie w stu procentach z Polaków… Dla mnie Polska bez Żydów, bez Ukraińców, bez Ormian, tak jak to było we Lwowie, bez Włochów, bez rodzin pochodzenia włoskiego – przestała być Polską. Ten ideał państwa jednonarodowego jest ideałem faszystowskim, co tu dużo gadać. [11]

Dla kadr turystyki kwalifikowanej zwalczanie tych dewiacji to wdzięczny temat dla prac zarówno licencjackich, jak przede wszystkim prac  magisterskich. Na kierowanych przeze mnie seminariach stanowią one kontynuację tematów wcześniej przygotowywanych i bronionych  w Katedrze Nauki o Cywilizacji na Uniwersytecie Gdańskim. Na bazie tych prac magisterskich powstawały książki, drukowane w toruńskim Wydawnictwie Adam Marszałek. Młode pokolenie polskich Europejczyków prezentuje w nich swą wizję docelową zintegrowanej w federalnym państwie Europy Regionów, jedynym rozwiązaniu, potrafiącym przezwyciężyć zło, poczynione w minionym stuleciu przez europejskie  państwa narodowe. Anna Muller w książce Od autorytaryzmu do demokracji. Transformacja ustrojowa na przykładzie Hiszpanii i Polski pokazuje, jak w sposób pokojowy dokonać przejścia do Unii Europejskiej, zarówno od prawicowej, jak i lewicowej autokracji; Magdalena Adamowicz w książce Droga od państwa narodowego do Unii Europejskiej na przykładach Irlandii i Polski analizuje drogi wyzbycia się narodowej ksenofobii na rzecz solidarności z partnerami z integrującej się Europy; Marta Knoch w książce Święte Rzymskie Cesarstwo (962-1806) i dawna Polska (966- 1795). Osiem wieków dobrego sąsiedztwa atakuje mit o rzekomo odwiecznych, ciągłych zmaganiach polsko-niemieckich; Marta Baczewska w książce Europa państw, czy państwo europejskie? jednoznacznie opowiada się za tym ostatnim, jako docelową Europą Regionów; Joanna Kapcewicz w książce Flandria w Europie Regionów przedstawia jeden z historycznych regionów Europy, poszukujący swego wyzwolenia ze struktury państwowej, w jaką został wtłoczony.

 Fot. Wikimedia Commons


[1]     W. Studnicki, Zagadnienia ustrojowe. Projekt konstytucji decentralistycznej, Warszawa 1929, s. 31.

[2]     St. Wyspiański, Wyzwolenie, Kraków 1959, s.31.

[3]     St. Nowakowski, Geografia jako nauka  i dzieje odkryć geograficznych, Warszawa /b. r. w./, s .45.

[4]     A. Piskozub, Jakiej monografii Odry nam potrzeba? Przesłanki metodologiczne monografii wielkiej bałtyckiej rzeki, (w:) “Odra-Oder. Panorama europejskiej rzeki”, Skórzyn 2008, s. 64n.

[5]     M. Mochnacki, Restauracja Polski, “Dzieła”, t. IV, Poznań 1863, s.55.

[6]     Studnicki, o.c., s. 5-6.

[7]     J. Ortega y Gasset, Rozmyślania o Europie, (w:) “Bunt mas i inne pisma socjologiczne”, Warszawa 1984, s. 742.

[8]     J. Mackiewicz, Zwycięstwo prowokacji, Londyn 1983, s. 202n.

[9]     A. J. Toynbee, Hellenizm. Dzieje cywilizacji, Toruń 2002, s. 248.

[10]    D. Lloyd George, Prawda o Traktacie Wersalskim, Warszawa 1939, t. I, s. 182 i s. 20; t. II, s. 288 i s. 325.

[11]    J. Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami, Paryż 1988, s. 191.

Komentarze

komentarze

Powrót na górę