Stanisław Bieleń: Pod wieloma względami Ukraina znajduje się na granicy upadku

Stanisław Bieleń: Pod wieloma względami Ukraina znajduje się na granicy upadku

ukr-rusRozmowa z prof. dr. hab. Stanisławem Bieleniem z Uniwersytetu Warszawskiego

Tomasz Szeląg: Wcześniejszy wywiad z Panem Profesorem o sytuacji wokół Krymu i prawie narodów do samostanowienia wywołał falę komentarzy, podobnie jak mocno postawiona teza o polskiej rusofobii…

Prof. Stanisław Bieleń: W stosunkowo krótkim wywiadzie nie było miejsca na wyczerpujący wykład na temat wszystkich aspektów samostanowienia narodów. Z konieczności operujemy skrótami i uproszczeniami, mając nadzieję, że czytelnik czy słuchacz ma na tyle wiedzy i wyobraźni, iż wykorzysta wypowiedź dla własnych przemyśleń i zacznie się zastanawiać nad złożonością materii. Szeroki odzew wśród internautów świadczy jednak o wrażliwości emocjonalnej i poznawczej ludzi z jednej strony, ale z drugiej o ich bezradności wobec trudnych zagadnień z pogranicza prawa międzynarodowego i polityki międzynarodowej.

Jak Pan ocenia sytuację po aneksji Krymu przez Federację Rosyjską?

Rosyjska interwencja na Krymie i jego inkorporacja w skład Federacji pokazały, jak kruche jest prawo międzynarodowe, jak słabe są możliwości jego egzekwowania. Pokazały także mizerię intelektualną komentatorów, brak wiedzy i kwalifikacji merytorycznych, aby taką sytuację kompetentnie analizować i oceniać.

Zamiast wiedzy analitycznej, rozlała się fala histerycznych komentarzy, które przeciętnemu zjadaczowi chleba bynajmniej nie ułatwiają zrozumienia istoty zaistniałej sytuacji. Przede wszystkim, zarówno media jak i politycy posługują się retoryką skrajnie emocjonalną i negatywnie wartościującą, będącą rezultatem syndromu myślenia grupowego, skupiającego uwagę na "agresji Moskwy", w oderwaniu od kontekstu i wydarzeń poprzedzających. Nikt nie chce słyszeć o przyczynach i początkach całego procesu, niemal wszyscy natomiast koncentrują uwagę na skutkach, których zresztą do końca nie znamy.

Na czym ten syndrom polega?

Syndrom taki, dobrze opisany w literaturze amerykańskiej (także jako syndrom "ogłupienia zbiorowego"), znany jest z czasów kryzysu rakietowego na Kubie 1962 r. Wtedy o mało co nie doprowadził do uruchomienia przez USA dźwigni atomowej. Obecnie pojawił się znowu w kontekście interwencji Rosji na Krymie. Do opinii społecznej z trudem przebija się racjonalna argumentacja, a zdrowy rozsądek i umiar w reagowaniu są na wagę złota.

Gdy nieco ochłonęliśmy, zaczyna się uświadamianie konieczności powrotu do realizmu i zachowanie dystansu do wydarzeń na Ukrainie zarówno na poziomie oficjalnym, jak i medialnym.

Czy mógłby Pan jednak bliżej opisać istotę tego syndromu?

Psychologia dostarcza informacji na temat zakłóceń w postrzeganiu wzajemnym stron w sytuacjach kryzysowych. Pod wpływem napięć percepcja rzeczywistości jest ograniczona. Racje schodzą na plan dalszy, a intelektem rządzą emocje. Upraszczanie rzeczywistości prowadzi do jej fałszowania. Przede wszystkim następuje przyspieszenie akcji i reakcji, co oznacza brak czasu na analizę informacji. Świat postrzegany jest w kategoriach czarno-białych. Dostęp do informacji jest zresztą znacznie ograniczony, a dezinformacja, selektywność postrzegania oraz ślepota poznawcza są na porządku dziennym. Typowymi zjawiskami są: autogloryfikacja (samouwielbienie) i brak krytycyzmu, aksjologizacja  konfliktu (nasycenie wartościami) i dehumanizacja (odczłowieczenie) oponenta.

Zaangażowani w konflikt w miarę upływu czasu stają się coraz mniej zdolni zrozumieć położenie drugiej strony. Przestaje się rozumieć racje oponenta, bo on racji po prostu nie ma. Druga strona z założenia jest pozbawiona wszelkiej moralności, jest żądna wygranej, nic więcej. Dlatego pozbawia się ją cech ludzkich. Nie jest to partner do rozmów, ale wróg, którego należy bezwzględnie zwalczać. Nie można z nim rozmawiać, dyskutować, zawierać porozumienia, nie ma po prostu z kim tego robić.

Koncentrowanie się wyłącznie na własnej interpretacji prowadzi do "dialogu głuchych". Trwa medialna i polityczna akcja etykietowania, co łączy się z mechanizmem naznaczenia, związanym z dyskredytacją i stygmatyzacją, deprecjonowaniem poprzez przypinanie mu negatywnego znaku. Etykieta przeciwnika oznacza antycypowanie zachowań wrogich, których należy się spodziewać i na które trzeba być przygotowanym. W tych procesach ujawnia się mechanizm "samospełniającego się proroctwa".

Powstaje błędne koło reakcji i kontrreakcji. Wrogość, która zrazu jest tylko wynikiem wyobraźni, może przerodzić się w otwarty konflikt. Towarzyszą temu uproszczenia poznawcze i zubożenie intelektualne w przekazie informacji i ich interpretacji, wzywanie do użycia przemocy i narastająca gotowość do poświęceń. Zaangażowana emocjonalnie strona wyolbrzymia własną pozytywną, niemal misyjną rolę, przyjmując na siebie rolę obrońcy przed złem. W związku z tym demonstruje gotowość do ponoszenia ofiar. Nie przeraża przy tym wizja strat, a wręcz odwrotnie, odczuwa się satysfakcję z tego, że grożą cierpienia, że robi się coś, co jest bardzo niebezpieczne.

Czy ten syndrom odnosi się do Polski w kontekście kryzysu na Krymie?

Ten krótki zarys symptomów myślenia grupowego w sytuacjach kryzysowych wskazuje wyraźnie, że Polska wpisała się niemal modelowo w rolę gracza ogarniętego skrajnymi emocjami, ze szkodą dla realistycznej oceny przesłanek podejmowanych posunięć, jak i ich rezultatów.

Ten krótki zarys symptomów myślenia grupowego w sytuacjach kryzysowych wskazuje wyraźnie, że Polska wpisała się niemal modelowo w rolę gracza ogarniętego skrajnymi emocjami, ze szkodą dla realistycznej oceny przesłanek podejmowanych posunięć, jak i ich rezultatów.

Przeświadczenie o nadzwyczajnej misji w sprawach Ukrainy skłania do podejmowania działań ryzykownych wobec Rosji (od zaczepek słownych, po wezwania do najostrzejszych sankcji). Towarzyszy temu przekonanie o swojej moralnej wyższości, ale także takie zjawiska, typowe dla polskiej sceny politycznej i medialnej, jak kolektywizacja myślenia, brak kalkulacji zysków i strat, brak diagnozy własnych interesów, poczucie nieomylności, autocenzura poglądów niezgodnych z przekonaniami narzuconymi odgórnie i psychologiczna presja na wszelkiej maści dysydentów.

Przy okazji ujawnia się mizeria polskich ośrodków analitycznych i doradczych. Nikt spośród nich nie zasugerował alternatywnego scenariusza reagowania, nie pojawiły się prawie żadne głosy konkurencyjne wobec narzuconej narracji. Wszystko to świadczy o głębokim deficycie realizmu politycznego w polskiej myśli i praktyce politycznej. Górę biorą kolejny już raz euforyczne uniesienia i zapał do walki zamiast pragmatycznej kalkulacji i kompetentnej oceny zdarzeń.

Skoro, Pana zdaniem, polskie elity są ogarnięte poczuciem misji wobec Ukrainy i "skrajnymi emocjami", to jak powinna wyglądać realistyczna ocena sytuacji?

Odrzucając uprzedzenia i negatywne emocje, należy przede wszystkim uwzględnić fakty, które dają wiele do myślenia. Po rozpadzie ZSRR, Rosja zajmuje – czy to nam się podoba, czy nie – dominującą pozycję w przestrzeni poradzieckiej. Dysponuje szeregiem przewag, których lekceważenie ze strony Zachodu, w tym Polski, kończy się wielkim zaskoczeniem i rozczarowaniem.

Na czym polegają te przewagi?

Od lat było wiadomo, że Rosja nie rezygnuje z obrony "żywotnych" interesów, które w dłuższych okresach biorą górę nad interesami innych podmiotów. Paul Nitze, amerykański zastępca sekretarza obrony USA, podczas kryzysu berlińskiego w 1961 r. sformułował tezę, iż na dłuższą metę z każdego konfliktu zwycięsko wychodzi ten, którego interesy są obiektywnie bardziej żywotne.

Idąc tropem Nitzego, można znaleźć wiele przykładów przemawiających za tym, że Rosja ma w przestrzeni poradzieckiej swoje żywotne interesy, które wygrywają w czasie z interesami państw zachodnich. Wiele wskazuje na to, że pod względem historycznym na Zakaukaziu czy na Ukrainie Rosja ma interesy bardziej żywotne niż USA czy państwa Europy Zachodniej. W świetle takiej wiedzy państwa angażujące się na Wschodzie, w konfrontacji z Rosją, skazane są na porażkę.

A jaką rolę odgrywa czynnik etniczny i językowy?

Na korzyść Rosji działają takie czynniki jak: diaspora rosyjskojęzyczna w "bliskiej zagranicy", silne więzi kulturowe i emocjonalne tej ludności z Rusią i prawosławiem, używanie języka rosyjskiego jako "lingua franca" w całej przestrzeni poradzieckiej. Ok. 100 mln nie-Rosjan posługuje się tym językiem nie tylko w kontaktach oficjalnych. Znajomość języka rosyjskiego pomaga milionom ludzi z "bliskiej zagranicy" w znalezieniu pracy w Rosji, prowadzeniu interesów, studiowaniu na wyższych uczelniach czy porozumiewaniu się na różnych szczeblach życia społecznego.

Jakie inne atuty ma Rosja w przestrzeni poradzieckiej?

Rosja ma większe niż inne potęgi możliwości stosowania nacisków ekonomicznych i politycznych, nie wyłączając interwencji zbrojnych w państwach sąsiedzkich. Działa ona niejako "na miejscu" i w znacznie lepiej rozpoznanym czy "spenetrowanym" środowisku niż Unia Europejska. Biurokratyczna inercja aparatu unijnego nie pozwala na szybkie reakcje i uzgodnienie stanowisk państw członkowskich. Do tego dochodzą rozbieżne interesy Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii czy Włoch, co oznacza trudności w konsolidowaniu polityki Unii Europejskiej jako całości.

Rosja dostarcza także materialnych (instytucjonalnych) gwarancji dla utrzymania bezpieczeństwa w przestrzeni poradzieckiej, choćby w postaci baz wojennych, stacjonowania wojsk na granicach, dostaw broni i uzbrojenia, ofert negocjacyjnych i mediacyjnych na rzecz rozwiązywania sporów. Stoi za tym rosyjska pozycja przetargowa, oparta na sile gospodarczej, monopolu energetycznym, a także mobilności interwencyjnej.

A jak wygląda stosowanie przez Rosję soft power, np. poprzez media?

Rosja uprawia "geopolitykę informacyjną" na obszarze poradzieckim, narzucając swój punkt widzenia. Rosyjskie władze kontrolują media masowe, co pozwala na utrzymywanie spójnej interpretacji zdarzeń, która kierowana jest zarówno do odbiorców wewnętrznych, jak i za granicę.

Warto bowiem zauważyć, że media rosyjskie, zwłaszcza telewizja, cieszą się dużą popularnością w państwach "bliskiej zagranicy", a także w Pribałtyce, wśród ludności rosyjskojęzycznej. Rosyjska przestrzeń informacyjna jest więc ważnym uwarunkowaniem oddziaływania w innych dziedzinach. Media sprzyjają  kultywowaniu pewnej nostalgii za imperium radzieckim, tworząc wrażenie, że Moskwa pozostaje jedynym opiekunem poimperialnej schedy, przynajmniej w wymiarze ideologicznym.

Warto pamiętać, że istotą oddziaływań przy pomocy "soft power" jest opanowanie sfery symbolicznej, dzięki czemu można narzucać pożądaną, zgodną ze swoimi interesami wizję świata. Rosji udało się to osiągnąć w swojej strefie wpływów, podobnie jak Zachodowi udaje się to samo w swojej strefie oddziaływań.

Jak więc poradzić sobie z Rosją w przypadku Ukrainy?

Sytuacja na Ukrainie jest niezwykle trudna. Pod wieloma względami państwo to znajduje się na granicy upadku. Jest też typowym buforem, którego losy zależą bezpośrednio od ścierających się wokół niego potęg, w tym przypadku Rosji i Zachodu. Sami bohaterowie z kijowskiego Majdanu nie grzeszą atencją dla demokracji i kompromisu. Przemilcza się też ich nacjonalistyczną proweniencję.

Wydaje się, że niezależnie od potężnej mobilizacji w sprawie sankcji, Unia Europejska i Stany Zjednoczone nie będą w stanie poradzić sobie bez Rosji. Można oczywiście narzekać na cyniczną grę Władimira Putina i dezawuować go przy pomocy wojny psychologicznej, ale to nie zmniejszy rosyjskich przewag, z którymi Zachód musi się liczyć.

Sytuacja na Ukrainie jest niezwykle trudna. Pod wieloma względami państwo to znajduje się na granicy upadku. Jest też typowym buforem, którego losy zależą bezpośrednio od ścierających się wokół niego potęg, w tym przypadku Rosji i Zachodu.

Co nas zatem czeka: eskalacja czy deeskalacja konfliktu na linii Moskwa-Zachód? Jak Pan widzi dalszy bieg zdarzeń?

Gdy opadnie fala negatywnych emocji wokół Krymu, przyjdzie czas na chłodną diagnozę interesów. Zachód musi skalkulować, czy przy obecnym stosunku sił w przestrzeni poradzieckiej może sobie pozwolić na eskalację wrogości wobec Rosji, czy też jak najszybciej zasiąść z jej udziałem do stołu rokowań.

Nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie urządzać przestrzeni poradzieckiej bez udziału Rosji. Geopolityka, wskazując na realny układ sił, jest w tym względzie bezlitosna. Sankcje nie pomogą, a raczej zaszkodzą na dłuższą metę w rozwiązaniu problemu ukraińskiego. Z tych względów Unia Europejska musi przewartościować swoją strategię wobec Kijowa i Moskwy. Lekceważenie roli Putina, choćby w kontekście bojkotu przez polityków zachodnich igrzysk olimpijskich w Soczi, oraz błędy popełnione podczas negocjacji stowarzyszeniowych z Ukrainą, łącznie z brakiem gwarancji dla otwarcia gospodarki ukraińskiej na konkurencję z Zachodu, wymagają rewizji dotychczasowego stanowiska.

Kto powinien sformułować plan odbudowy dla Ukrainy?

Zamiast szukać winnych kryzysu ukraińskiego, do którego eskalacji przyczynili się najbardziej sami Ukraińcy, warto zastanowić się nad "wielkim planem", który można wypracować jedynie przy udziale Rosji. Aż dziw bierze, jakim paraliżem inicjatywności w tym względzie objęte były dotychczas organizacje międzynarodowe, od ONZ poczynając, poprzez OBWE, Radę Europy, po Inicjatywę Środkowoeuropejską.

Jako zwolennik realizmu politycznego jedyną nadzieję pokładam w dyplomacji mocarstwowej, która od czasów kardynała Richelieu stanowiła  prawdziwą, bo pokojową i inteligentną, deskę ratunku. Trzeba więc dołożyć więcej wysiłku intelektualnego i zdobyć się na odwagę, charakterystyczną dla wielkich postaci historycznych, aby od konfrontacji przejść jak najszybciej do działań kooperacyjnych.

Przed pokojowym Noblistą z Waszyngtonu rysuje się epokowa szansa uwiarygodnienia swoich zasług, których nie było w momencie werdyktu Norweskiego Komitetu Noblowskiego. Nie ma przecież sensu ani nowa "zimna wojna", ani lekceważenie Rosji ze względu na związane z nią interesy Zachodu w rozwiązywaniu kwestii afgańskiej, syryjskiej, irańskiej, koreańskiej i wielu innych.

A jaką rolę przypisuje Pan Unii Europejskiej w rozwiązaniu tego kryzysu?

Unia Europejska nie jest niestety skutecznym graczem geopolitycznym, zresztą nie może nim być z samego założenia, bo nie dla takich celów została powołana. Jej udział w rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego jest jednak ogromny.

Powinna przede wszystkim patronować i pilnie kontrolować przebieg wewnętrznej transformacji ustrojowej państwa ukraińskiego, dążyć do jego stabilizacji poprzez utworzenie rządu złożonego z reprezentacji wszystkich sił politycznych i wszystkich regionów, przeprowadzenie reformy ustrojowej, oznaczającej faktyczną federalizację państwa, dokonanie z udziałem instytucji międzynarodowych rozumnych reform gospodarczych, w tym zagwarantowanie skutecznej kontroli nad wykorzystaniem środków pomocowych.

Obecny rząd Ukrainy, którego Rosja nie uznaje za prawowity, chciałby jak najszybciej stowarzyszyć się z UE. Jakie Pan widzi niebezpieczeństwa na drodze takiego stowarzyszenia?

Romantyczna i optymistyczna wizja stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską wcale nie musi nieść wszystkim mieszkańcom tego kraju perspektywy bajecznej przyszłości. Nie ma żadnej pewności, że obiecywana Ukrainie "droga do krainy szczęśliwości" nie skończy się jeszcze bardziej dramatycznym rozwarstwieniem społeczeństwa, a ceną za modernizację cywilizacyjną i efektywność gospodarki nie stanie się pauperyzacja milionów Ukraińców.

Kto zagwarantuje, że w tej zbiorowości ludzi rozczarowanych i nieprzyzwyczajonych do kultury demokratycznego kompromisu nie dojdzie do kolejnych buntów społecznych, a nawet do wojny domowej?  Kto wtedy zaradzi groźbie rozpadu państwa?

Przy różnych okazjach pokazuję, że Ukraina jest państwem o charakterze buforowym. Ma niezwykle złożoną charakterystykę historyczną, etniczną, religijną i geopolityczną. Przeciąganie Kijowa siłą na którąkolwiek stronę doprowadzi nieuchronnie do jej rozpadu. Dlatego słuchając rad jednego z najmądrzejszych współczesnych realistów politycznych, Henry’ego A. Kissingera, należy zrobić wszystko, aby stała się ona "pomostem" łączącym Rosję z Zachodem, a nie wrogiem Rosji.

Jaką rolę w tej sprawie ma do odegrania Polska?

Atutem Polski są doświadczenia pokojowej transformacji ustrojowej. Polacy udowodnili, że są w stanie drogą dyskusji, a nie wojny rozwiązywać problemy wewnętrzne. Dorobek "okrągłego stołu" powinien być wzorem godnym naśladowania, a nie kojarzyć się z meblem z lamusa historii. Szkoda zatem, że strona polska nie przekonała Ukraińców do narodowej zgody i kompromisu, który mógłby – jak w Polsce – przynieść stopniową delegitymizację starego reżimu, nie wywołując popłochu w rosyjskojęzycznej części Ukrainy i gwałtownej reakcji Kremla.

Nigdy nie jest jednak za późno. Ukrainie potrzebna jest przede wszystkim narodowa zgoda i realistyczna ocena sytuacji. Polscy politycy mają szansę wykazać się w tej sprawie mądrością i roztropnością.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: wiadomości.onet.pl

(Przedruk za zgodą Autora)

Komentarze

komentarze

Powrót na górę