dr Michał Siudak
Wydarzenia ostatnich dni pokazały dobitnie, że polska polityka prowadzona wobec Ukrainy od 1989 roku zbankrutowała. To akurat nie jest w tym momencie najtragiczniejsze – znacznie bardziej bolesne jest to, że polski establiszment nie rozumie, jakie są tego przyczyny.
Zaniechanie i niewiedza elit postkomunistycznych
Polskie środowiska patriotyczne i narodowe twierdzą na ogół, że praprzyczyną fiaska polskiej polityki wobec Ukrainy jest tzw. „mit Giedroycia”. Nie czas na to, aby roztrząsać, czy ta linia polityczna jest słuszna, czy nie, warto jednak podkreślić, że została ona kompletnie wypaczona i zdeformowana przez jej wyznawców, skupionych dookoła środowiska „Gazety Wyborczej”. Można to środowisko oczywiście krytykować, nie można mu jednak odmówić skuteczności. Otóż, dzięki umiejętnej pracy organizacyjnej, dzięki intelektualistom skupionym wokół tego pisma, udało się przekonać stronę ukraińską, że tylko „Gazeta Wyborcza”, jako jedyna w Polsce, prezentuje nowoczesną, proeuropejską wizję stosunków polsko–ukraińskich, jest wyznacznikiem polskiego patriotyzmu i polskiego rozumienia historii. Czy zatem można się dziwić, że bardzo rozsądni publicyści ukraińscy uznali zamontowanie na Grobie Nieznanego Żołnierza tablic upamiętniających formacje militarne, broniące polska ludność przed ludobójstwem UPA, za przejaw polskiego szowinizmu?
Środowisko to uważało, że w kontaktach politycznych z Ukraińcami nie należy w ogóle stawiać sprawy Ludobójstwa Wołyńskiego, antypolskiej działalności UPA… Nie ma się co dziwić, że strona ukraińska jest zdziwiona, że nagle pytanie przeszłości stanęło na pierwszym miejscu w agendzie stosunków wzajemnych.
Zaniechania obozu rządzącego
Winę za obecny kryzys w stosunkach z Ukrainą ponosi także obóz rządzący. To przecież nikt inny, jak intelektualiści związani z obozem władzy powiadali, że obecna ukraińska polityka historyczna, oparta na założeniach filozoficznych i geopolitycznych OUN – UPA, jest wymierzona w Rosję, a nie w Polskę. Ukraińcom musimy wybaczać pewne może przejaskrawienia w polityce historycznej, gdyż ta prowadzi wojnę z rosyjskim agresorem.
Taką postawę można uznać za wysoce nieodpowiedzialną, która wynika z niezrozumienia charakteru ideologii ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, bądź, co gorsza, jego celowego przemilczania – z przyczyn czysto koniunkturalnych. U podstaw tego ruchu politycznego stoi darwinizm społeczny i biologiczny, rasizm i eugenika. Żeby nie być gołosłownym. Oto cytat z jednego z najważniejszych ideologów ukraińskiego nacjonalizmu – Jurija Łypy, który pisał o przyszłości tzw. „rasy ukraińskiej”:
Tutaj przychodzi z pomocą prawo Mendla, rozpadu i powracania mieszanych ras do rodów początkowych. Połowa pokolenia Dynarców będzie typu mieszanego, a połowa rozpadnie się mniej – więcej na elementy początkowe. Jednym słowem w drugim pokoleniu rozpadnie się D na 1/2 D, 1/4 I i 1/4 A. Elementy D i A, jako chłopskie, pozostaną, a element I, który nie lubi chłopstwa, odmendelizuje się ze wsi – pójdzie do miasta, na fabryki, „za morze”.[…]. I w tym jest zadanie – ukraińskiej polityki biologicznej.
(J. Łypa, Rasa ukraińska, 1936).
Dla ukraińskich nacjonalistów bohaterami do naśladowania byli Hitler i Mussolini. Wydaje się, że Polacy, którzy zaznali ogromu krzywd ze strony niemieckiego socjal – nacjonalizmu, powinni być na niego bardzo wrażliwi i nie zapominać, że ukraiński integralny nacjonalizm był przedłużeniem obłędnej i antyludzkiej ideologii, która w Chorwacji nosiła nazwę Chorwackiego Ruchu Narodowego, w Rumunii Żelaznej Gwardii, na Litwie Związku Strzelców Litewskich, a w swojej pierwotnej formie Narodowo – Socjalistycznej Partii Niemiec. Wcielanie tej ideologi w życie zakończyło się stosem trupów w Auschwitz, Mauthausen, Jasenovacu i na Wołyniu.
Przymykanie oczu, z przyczyn czysto koniunkturalnych, na szerzenie się na Ukrainie wpływów nacjonalistów, którzy oczywiście są antyrosyjscy, więc odpowiadają obecnej strategii geopolitycznej Polski, jest więcej niż krótkowzroczne. Ta ideologia jest z gruntu szatańska – zwróci się przeciwko każdemu, kto stanie na jej drodze. Tak jak na Wołyniu – wrogiem numer jeden integralnego ukraińskiego nacjonalizmu byli bolszewicy – ale ponieważ Polacy okazali się bezbronni – wymordowano Polaków.
Co dalej, czyli dlaczego na Kremlu strzelają korki od szampana?
Na tak postawione pytanie odpowiedź może być tylko jedna. Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP najprawdopodobniej nie ma żadnego pomysłu na uregulowanie coraz gorszych stosunków z Ukrainą. Z jednej strony, wydaje zakaz dla przedstawicieli ukraińskiej klasy politycznej związanych z banderyzmem mówiąc "A", a z drugiej, nie chce powiedzieć politycznego "B", które skutkowałby penalizacją tej ideologii na terytorium Rzeczypospolitej. Najprawdopodobniej, czeka nas w najbliższym czasie odbijanie się od ściany ukraińskiego niezrozumienia polskich oczekiwań w sferze tzw. polityki historycznej. Za tym pójdzie pogarszanie stosunków w innych dziedzinach. I nie można zapominać, że na terytorium naszego kraju zamieszkuje prawie 2 mln obywateli Ukrainy, którzy zapewne już są obiektem penetracji regionalnych i światowych graczy politycznych.
Ta niekorzystna dla Polski sytuacja dzieje się dzięki fałszywym apostołom tzw. „mitu Giedroycia” oraz ośrodkom wpływu geopolitycznego, które grały na ciągłe pogarszanie stosunków Rzeczypospolitej z Federacją Rosyjską. Redaktor paryskiej „Kultury” zakładał bowiem możliwość, że Ukraińcy pójdą w antypolski nacjonalizm, ale antidotum na to zjawisko widział we współpracy z Rosją. Niestety, ale polska dyplomacja, na własne życzenie, pozamykała sobie rosyjskie kontakty, co przyznał sam minister Waszczykowski. Wiedzą o tym bardzo dobrze ukraińscy nacjonaliści, tak jak wiedzą rosyjskie służby specjalne, które wśród ukraińskich zwolenników Bandery budowały swoja agenturę jeszcze w latach 20-tych ubiegłego wieku.
Na Kremlu, na wieść o bezradności polskiego ministra spraw zagranicznych w kwestii stosunków polsko–ukraińskich, miała miejsce zapewne prawdziwa kanonada korków szampańskich. Specjaliści rosyjscy wiedzą, ile w Polsce upchali swojej agentury pod płaszczykiem obywatelstwa ukraińskiego, wiedzą, jaki kapitał będzie stanowić w przyszłości rosyjskojęzyczna ludność tzw. pochodzenia ukraińskiego.
Reasumując, wschodni wektor polskiej polityki, rysuje się w barwach szarych, miejscowo przechodzących w czerń.