Mateusz Ambrożek: Nowe rozdanie w Europe, czyli dlaczego Niemcy są skazane na konflikt z Francją

Mateusz Ambrożek: Nowe rozdanie w Europe, czyli dlaczego Niemcy są skazane na konflikt z Francją

Francja_NiemcyMateusz Ambrożek

Ostatnie dni w polityce międzynarodowej zwiastowało w parę istotnych deklaracji. Pierwszą z nich były słowa niemieckiego ministra spraw zagranicznych, Heiko Maasa (któremu dzień później wtórował Emmanuel Macron), o konieczności konstrukcji nowego porządku politycznego w Europie z wyłączeniem Ameryki. Wówczas jak grzyby po deszczu pojawiły się kolejne przepowiednie analityków o zbliżeniu niemiecko-francuskim, które ma na celu rekonstrukcję Unii Europejskiej i wprowadzenie jej na bardziej samodzielne tory, zwłaszcza w kontekście militarnym. Wydaje się jednak, że takie zapowiedzi są niewłaściwe, na co wskazuje klasyczna teoria stosunków międzynarodowych oraz teoria systemów.

PROBLEMY STRUKTURALNE WSPÓŁPRACY NIEMIECKO-FRANCUSKIEJ

Historia rozwoju struktury systemu europejskiego od czasów pojawienia się ogólnoświatowych tąpnięć ewoluowała od próby konsolidacji całej przestrzeni europejskiej po „półtorabiegunową” polaryzację, kolejną próbę unifikacji, aż w końcu zatrzymała się w momencie, którą możemy określić współpracującą rywalizacją. Pierwszy okres to kontrreakcja na pojawienie się pierwszych systemowych symptomów wzrostu nowego potencjalnego hegemona na rubieżach systemu. W połączeniu z dawnym programem postępującej federalizacji struktury europejskiej, elity francuskie i niemieckie, zdając sobie sprawę z pojawienia się nowej sytuacji politycznej zdecydowały się zintensyfikować własne działania i nadać im bieg pod nazwą „Europy dwóch prędkości”, licząc zapewne na stworzenie kolejnego bieguna w globalnym systemie. Ich postępowanie było poniekąd słuszne – w przypadku pojawienia się niestałości w strukturze zapoczątkowanie oraz kontynuowanie pewnych procesów pozwala na utrzymywanie dynamiki przemian przez samo tylko wpasowanie się w aktualny kontekst wydarzeń. Problem polegał wówczas na tym, że ów kontekst był (i jest) wybitnie niesprzyjający. Pierwszym zjawiskiem była już wówczas narastająca opozycja wobec programów federalizacyjnych, wzmożona dodatkowo występowaniem niesprzyjających (dla federalistów) wydarzeń, jak chociażby kryzys migracyjny. Spowodowało to głęboką polaryzację samej Unii. W takim przypadku wymóg równowagi sił wskazuje na konieczność uzyskania zewnętrznego wsparcia. Oczywistym były trzy kierunki. Pierwszym z nich był kierunek amerykański, wówczas – mimo pewnych obaw co do próby przewidywania ruchów prezydenta Trumpa – dominujący. Drugim – kierunek chiński, który był jednak zbyt słabo rozwinięty, by na jego podstawie budować kolejny biegun w światowym systemie w opozycji do innych pretendentów. Trzecim – kierunek rosyjski, który wówczas był niepożądanym ze względu na niesprzyjający klimat ideologiczny w tym państwie.

To był pierwszy moment, w którym perspektywa Niemiec i Francji zaczęła się rozjeżdżać. Niemcy zdali sobie sprawę z faktu, że pogłębianie mechanizmów integracyjnych przyniesie im kłopoty, choćby w postaci narastania nastrojów antyfederalistycznych. Że takie obserwacje były nie bez racji, pokazuje klasyczna teoria systemów. Według niej, pojawienie się pewnego impulsu, który najszerzej możemy określić jako sprzeciw wobec idei liberalnych, powoduje pojawienie się różnego rodzaju mutacji, które powodują nawarstwienie się tendencji o wspólnej podstawowej cesze. Na tej kanwie rodziły się ruchy uważane za populistyczne, antyimigracyjne, protekcjonistyczne, czy wreszcie antyamerykańskie. Oczywistym dla Niemiec było wówczas, że całkowite poparcie tych tendencji w celu ich zneutralizowania będzie niekorzystne z perspektywy wizerunkowej, gdyż mogło ukazać Niemców jako „chorągiewki na wietrze”, ale także politycznej, ponieważ współpraca ze stroną federalistyczną oraz jednocześnie antyfederalistyczną byłaby niemożliwa. Niemcy wybrały zatem bardzo interesującą pozycję państwa wyczekującego i próbującego porozumiewać się w partykularnych sprawach zarówno z jedną, jak i drugą stroną. Francuzi z kolei zatrzymali się na swoim federalizmie oraz poparciu dla „Europy dwóch prędkości”. Francuzi w tych warunkach są, paradoksalnie rzecz ujmując, adwersarzami status quo. „Europa dwóch prędkości” jest zatem nie projektem mającym stanowić nową jakość w zarządzaniu przestrzenią polityczną w Europie, ale jedynie inicjatywą polityczną mającą pomóc w adaptacji do zmieniającej się rzeczywistości tylko w takim stopniu, w jakim nie zagrozi to spoistości Unii Europejskiej takiej, jaką znamy. Paradoksem jest to, co płynie z nauki o teorii systemów – system międzynarodowy jest w stanie funkcjonować o tyle, o ile potrafi się on w całości przystosować do warunków otoczenia, w jakim funkcjonuje. Francja planuje zmienić tylko sposób zarządzania sprawami Unii, bez zmiany ideologiczno-praktycznego rdzenia jej funkcjonowania.

Wydaje się, że ta „półtorabiegunowa” polaryzacja (ten dziwny neologizm bierze się stąd, że Francja stanowi jeden biegun rywalizacja, zaś Niemcy lawirują między centrum a drugim, eurosceptycznym biegunem) na dłuższą metę okazała się pożyteczna dla Niemców. Pozwoliła ona sformułować alternatywny model rządzenia Unią Europejską, który ma odejść od mankamentów Traktatu Lizbońskiego. Przypomnijmy, traktat z 2007 roku wprowadził de facto kompletną atrofię instytucji decyzyjnych. Proces podejmowania decyzji został rozbity pomiędzy kilka rożnych instytucji, zaś najwyższe organy UE posiadały możliwości jedynie arbitrażowe. W przypadku podejmowania trudnych decyzji bywało tak, że instytucje te nie były w stanie skutecznie jej procedować, ponieważ brakowało ośrodka mogącego nadać tym sprawom bieg. Efektem tego było pogłębienie problemów strukturalnych Unii, które w dłuższej perspektywie przyczyniły się do faktycznego zaniku zdolności podejmowania decyzji strategicznie lub choćby wizerunkowo istotnych (vide słynny art. 7).

Wówczas Unia weszła w krótki okres dysfunkcji, który został przełamany próbą konstrukcji nowego strategicznego porozumienia pod postacią „Nowego Trójkąta Weimarskiego”. Pomysł kanclerz Merkel posiadał ten jeden główny walor, który można najogólniej określić jako stworzenie platformy do debaty nad dalszym rozwojem sytuacji w Europie. Niemcy wychodziły bowiem ze słusznej przesłanki – gdy zmusimy dwie strony posiadające kompletnie inne wizje wyglądu Unii Europejskiej, a dodatkowo ustawimy obok nich mediatora, to te w końcu muszą się porozumieć. Niemcy chcieli stworzyć szeroką koalicję na rzecz odbudowy Unii, która pozwoliłaby na wyciszenie sporów ideologicznych, które zostałyby zastąpione pracą na rzecz wzmacniania pozycji Brukseli. Problem polegał jednak na zbyt racjonalnej konstrukcji – Niemcy nie przewidzieli, że obie strony (Francja i Polska) nie będą w stanie ze sobą rozmawiać, w związku z czym potencjalne debaty programowe zaczną się już przed ich rozpoczęciem.

Wobec tego Niemcy stanęły przed kolejnym problemem – funkcjonowania w warunkach faktycznej wielobiegunowości w Europie. Francja zachowywała się jak państwo, które kompletnie nie uświadamia sobie sytuacji, w jakiej się znajduje. W normalnych warunkach równowagi sił Paryż zacząłby konsolidować obóz polityczny wokół siebie, który służyłby wzmacnianiu pozycji Zachodu względem Berlina, co wymusiłoby automatyczne działanie na Niemczech. Wówczas wykreowałby się klasyczny podział dwubiegunowy, dzielący Unię na pół. I faktycznie, w pewnym momencie wydawało się, że Francja rzuci wyzwanie Niemcom. Tym momentem było przejściowe zbliżenie z Waszyngtonem przed kilkoma miesiącami. Okazało się jednak, że dwie strony więcej dzieli niż łączy. Niemcy, w związku z tym zaczęły korzystać z inercji systemowej i współpracować bliżej z Rosją na kanwie wcześniej rozpoczętych inicjatyw. Dzięki temu zmieniło się także znaczenie samej Rosji – miała ona  stanowić gwaranta stabilności oraz delimitacji potencjalnych stref wpływów. Dodając do tego stopniową inicjację działania Chin na świecie, Niemcy stwierdziły, że mogą sobie pozwolić na bardziej samodzielną politykę względem choćby Stanów Zjednoczonych, które rywalizując na wielu odcinkach z Rosją i z Chinami miały zbyt zdywersyfikowaną uwagę, by móc zająć się także Europą.

ARGUMENT SYSTEMOWY JAKO ULTIMA RATIO ZA NIEZDOLNOŚCIĄ WSPÓŁPRACY NIEMIEC I FRANCJI

Powyższe problemy można jednak uznać za wynikające z niezrozumienia podmiotów oraz ich wygórowanych ambicji, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że preferencje poszczególnych państw powoli się kształtują. Państwa na razie starają się mierzyć, na ile mogą sobie pozwolić i co z ich planów może być realnym. W takim przypadku wystarczyłoby zwykłe stworzenie warunków do kooperacji między dwoma państwami. Niemniej jednak, dynamika przemian systemowych (a więc niezależnych od pojedynczych państw) pokazuje, że działanie Niemiec i Francji kieruje się dwiema innymi logikami, z których jedna jest zgodna z „duchem czasów”, zaś druga nie.

Gdy pewne państwo lub organizacja funkcjonuje w pewnych ramach systemu międzynarodowego, to musi przestrzegać jego podstawowych zasad. Analogicznie, zmiana tych zasad determinuje zmianę w funkcjonowaniu danego państwa lub organizacji. Współczesna zmiana w systemie międzynarodowym charakteryzuje się 1) przejściem od systemu jednobiegunowego do wielobiegunowego (być może przejściowo), co wymusza rywalizację między poszczególnymi państwami oraz 2) odejściem od liberalizmu i demokracji jako podstawowych przesłanek działania państw (jeżeli uznamy, że nowym kreatorem trendów są Chiny). Z tego też powodu Niemcy zmieniły formułę zarządzania własną strefą wpływów na bardziej "realistyczną", by móc z jednej strony zabezpieczyć się przed dalszym osłabieniem własnej strefy, ale także skuteczniej reagować na ruchy innych państw.

Istnieje jednak jeszcze jeden powód, wcześniej przez nas niewspominany, który zdeterminuje brak możliwości realizacji długotrwałego porządku "Europy dwóch prędkości". Zmiana zasad funkcjonowania systemu międzynarodowego powoduje kontrreakcje państw przeciwnych tej zmianie. Jest to logiczne – jeżeli ktoś narusza status quo, to natychmiast budzą się jego obrońcy. Dla przykładu, obserwowana aktywność Chin i Rosji na arenie międzynarodowej musiała spowodować reakcje tej grupy państw (m.in. USA), która uważa, że zdominowanie systemu przez te dwa podmioty byłoby dla nich niekorzystne. Analogicznie, wzrost pozycji Niemiec zwiększył aktywność Francji. Paradoksalnie, nienadający się do opisu współczesnych wydarzeń oraz kompletnie do nich nieprzystający porządek "dwóch prędkości" ma zatem znacznie większą moc przyciągania. Wynika to z tego, że Francja i jej program federalizacyjny w dzisiejszych warunkach jest właśnie wykrzywieniem zasady obrony „status quo”. W ostateczności bronić można bowiem jedynie rozkładu relacji w strukturze, a nie legitymizującej ją nadbudowy ideologicznej. Francuzi zaś nie rozróżniają – mówiąc po marksistowsku – bazy (struktury systemu) od nadbudowy, dzięki czemu skupiają swoje wysiłki na obronie jednego i drugiego. W warunkach narastającego napięcia systemowego już tylko sama obrona struktury systemowej jest problemem, co pokazują dosyć chaotyczne i nieskoordynowane działania USA.

Analiza dokonana w powyższym akapicie oznacza jednak perspektywę długoterminową. W perspektywie krótkiej warto zauważyć jedną paradoksalną rzecz. Jeżeli "druga strona" (w tym przypadku Niemcy) z jakiegoś powodu nie będzie mogła prowadzić dalszych działań strukturalno-instytucjonalnych celem przekształcenia UE w porządek, z którego mogliby czerpać benefity, to bardzo prawdopodobne, że inicjatywa przeszłaby w ręce Macrona. I możliwe, że Europa dwóch prędkości zostałaby wprowadzona. Natura, także polityczna, nie znosi próżni i bardzo często w historii da się dostrzec przykłady pojawiania się trendów sprzecznych z ogólnymi tendencjami, które przez pewien czas funkcjonują w przestrzeni politycznej. Dlatego bardzo prawdopodobne, że wizja Macrona może się jeszcze zrealizować.

Problem polega na tym, że nie będzie ona długotrwałą, ponieważ nie jest ona w stanie skutecznie akomodować się do dynamicznego systemu odchodzącego przecież od zasad liberalnych. Kierunek zmian systemu wyznaczają najsilniejsi z rewizjonistów, a ich wizja wartości jest całkowicie inna od zachodnioeuropejskiej wersji. Co więcej, członkowie zachodnioeuropejskiej wspólnoty w dłuższej perspektywie dostrzegliby wady tak szybkiej rezygnacji z polityki równowagi, dzięki której poszczególne państwa mogą zwiększać doraźnie własną pozycję w świecie i potencjał. Być może ta wizja jest nazbyt deterministyczna, jednak doświadczenie historyczne potwierdza ją.

I właśnie w tym miejscu jest pierwszy z dwóch kluczy do zrozumienia tego, dlaczego Niemcy nie są w stanie współpracować długofalowo z Francją. Oba państwa działają według dwóch innych logik, inaczej interpretując rzeczywistość międzynarodową i jednocześnie wyciągając inne przesłanki, które uniemożliwiają im porozumienie się. logika działania francuskiego zasadniczo nie uległa zmianie. Perspektywa francuska jest nadal utrzymywana w starej, odchodzącej powoli konwencji. Max Weber nazwałby ją „etyką przekonań”. Jest ona na wskroś liberalna w rozumieniu teorii stosunków międzynarodowych. Francuzi nie będą prowadzić polityki państwowo centrycznej, ponieważ jej nie rozumieją. Dla nich istotnym jest podtrzymanie postulatu jednolitej Unii, nieustannie integrującej się. Skoro rozbudzenie nastrojów propaństwowych w Europie nie wpłynęło na zmianę wektora polityki francuskiej, to intensyfikacja tych przemian również do tego nie doprowadzi. Można zatem spodziewać się, że działanie francuskie będzie podobne do dotychczasowego, które będzie mogło zostać zaktualizowane o bardziej bilateralne podejście o tyle, o ile nie będzie ono szkodziło interesom wspólnoty jako całości. Działanie francuskie będzie zatem o wiele mniej efektywne aniżeli działanie Niemiec, Rosji czy jakiegokolwiek państwa funkcjonującego w ramach podejścia partykularnego. Francuzi, oprócz gwarancji własnej pozycji międzynarodowej, będą musieli bowiem zadbać o całą zachodnią Europę, tworząc z niej własną strefę wpływów, którą pragną odizolować od globalnych przemian struktury międzynarodowej.

Czy to działanie może się Francji nie opłacić? Na pewno będzie ono bardzo kosztowne, ponieważ Francuzi będą musieli zużywać zasoby polityczne dla gwarancji większej całości, nad którą mogliby równie dobrze dominować także w warunkach multipolarnych. Potencjał francuskiego ośrodka siły oraz mechanizm bilateralizmu i tak gwarantuje ciążenie „mniejszych” ośrodków (Belgii, Luksemburga, Hiszpanii) ku Francji, więc efekt „realistycznego” działania Francji byłby podobny do „liberalnego” bez całej otoczki ideowo-instytucjonalnej. Francuzi jednak nie mogą i nie potrafią wyzyskać tendencji systemowych do wzmacniania własnej pozycji, ponieważ byłoby to sprzeczne z ich systemem wartości.

Nie ma co rozpisywać się nad percepcją Niemiec, która jest diametralnie inna. Niemcy idealnie wpisują się w dynamikę przemian, rozumieją jej sens, działają zgodnie z nią, dywersyfikując kontakty oraz stopniowo zwiększając moc oddziaływania bilateralnego na poszczególne państwa. Co więcej, położenie geopolityczne pretenduje je do zwiększania rywalizacji między Rosją a Chinami, ponieważ zarówno jednemu, jak i drugiemu są oni potrzebni do opanowania Eurazji, zaś dominacja czy to Rosji, czy to Chin stanowi dla drugiego państwa śmiertelne zagrożenie.

Niemniej jednak, istnieje jeden szkopuł tej analizy. Dlaczego zatem Niemcy nie przyspieszają swojej strategii, skoro jest ona słuszną w danych warunkach miejsca i czasu, lecz działają tak zachowawczo, nawet czasami ustępując drugiej stronie? Dzieje się tak głównie z powodów wizerunkowych oraz wspomnianego wcześniej dopasowania do globalnej sytuacji międzynarodowej. Gdyby Niemcy od razu odkryli swoje karty zraziliby do siebie państwa eurosceptyczne, ponieważ natychmiast zostałaby obnażone ich faktyczne imperialne dążenia (inna sprawa, czy mogą zostać one faktycznie zrealizowane, o tym też pisaliśmy). Z drugiej zaś, zraziliby państwa euroentuzjastyczne, co jest istotne z perspektywy chęci utrzymania aktualnego stanu posiadania w Unii.

Podobne wrażenie mogłoby wpłynąć na przyjęcie radykalnie antyniemieckiego kursu, dzięki czemu poszczególne państwa mogłyby przyjąć odrębne orientacje polityczne, np. proamerykańska lub prorosyjską. Złe skalibrowanie nastrojów politycznych z niedostateczną dynamiką przemian może spowodować nadmierne pobudzenie systemu międzynarodowego, a wówczas państwa mogą przyjąć odmienne od zakładanych wektory działania.

Powyższe zachowania pozwalają dostrzec zmianę jakościową w postrzeganiu Niemiec i jej polityki w Europie. Do tej pory uznawano nieformalny prymat Niemiec w Europie jako główną inspirację działania dla Brukseli, o czym świadczyło wcześniejsze prawo Niemiec do formułowania alternatywnych koncepcji legitymizacji władzy w organizacji (vide często wspominany przez nas Nowy Trójkąt Weimarski). Ostatnie decyzje eurofederalistów wskazują jednak na zakwestionowanie pozycji Niemiec jako głównego ośrodka decyzyjnego, co jest ewenementem w przeciągu ostatnich 10 lat. Widać zatem wyraźnie, że porozumienie w Mesebergu miało być pierwszym etapem tego działania – służyło ono związaniu rąk Niemcom poprzez narzucenie agendy przez Francję w kilku politykach sektorowych. Drugim etapem tego działania – który może zostać zrealizowany ostatnimi czasy, a jego pojawienie się jest niewątpliwie szczęśliwym zbiegiem okoliczności dla eurofederalistów – jest chęć narzucenia pełni agendy politycznej Niemcom w warunkach ich kryzysu po to, by zablokować Berlinowi swobodę ruchów politycznych.

Jakie mogą być skutki tegoż działania? Zależy to od potencjału Niemiec. Od dłuższego czasu zapowiadam ogólne słabnięcie Niemiec w systemie europejskim, które w warunkach globalnej rewizji ładu światowego spowodowało konieczność 1) zmiany formuły zarządzania Unią przez Niemcy, 2) znalezienia alternatywnych gwarancji bezpieczeństwa (współpraca z Rosją). Jeżeli sytuacja Niemiec nie zmieni się i będą one dalej znajdować się w kryzysie politycznym, możemy spodziewać się postępującego marszu w kierunku "Europy dwóch prędkości". Wydaje się jednak, że spadek znaczenia Niemiec (o ile nastąpi) nie będzie jednak aż tak drastyczny jak się teraz wydaje, lecz będzie przybierał raczej formę dalszych przepychanek między Berlinem a Paryżem i Brukselą.

Oznacza to, że Unię Europejską dotknęły te same problemy co system światowy. Do tej pory mówiło się raczej o inercji Unii, niemożności sformułowania agendy decyzyjnej. Relacje w strukturze europejskiej były jednak jasne – Niemcy nieformalnie dominują i mają znaczny wpływ, zaś reszta państw posiada znaczenie wprost proporcjonalne do ich potencjału ekonomicznego oraz zgodności względem kryteriów kopenhaskich. Ten stan wyzwolił w poszczególnych podmiotach – które są świadome zagrożeń wynikających z jego utrzymania – chęć zmiany sytuacji, która przejawia się w jawnym kontestowaniu bieżącego porządku i tym samym pozycji Niemiec. Unia Europejska znalazła się zatem w kryzysie przywództwa, jednak w nieco innej skali niż wygląda to w kryzysie globalnym. Mimo podjęcia otwartej rywalizacji między dwoma obozami brakuje bowiem wyraźnego kandydata do objęcia roli przywódcy po ewentualnym trwałym osłabnięciu Niemiec. Innymi słowy, do tej pory mieliśmy jedynie do czynienia z "zawieszeniem" Unii – niemoc Niemiec do tchnięcia nowego ducha w UE spowodowała faktyczny paraliż decyzyjny, który objawiał się inercją organów.

CZY ISTNIEJE CHOĆBY CIEŃ SZANS NA POROZUMIENIE BERLINA I PARYŻA?

Pamiętajmy jednak, że stosunki międzynarodowe potrafią być jednak nieprzewidywalne. Teoretycznie, zawsze możliwa jest zmiana postępowania danego państwa wynikająca ze zmiany perspektywy. Znamy przecież wiele przypadków w historii, zwłaszcza w połowie XVIII wieku, kiedy to wejście na tron cara Piotra III spowodowało „cud domu brandenburskiego” podczas wojny siedmioletniej.

Problem polega na tym, że nie da się zmienić perspektywy i kierunku przemian międzynarodowych, ponieważ państwa zachowują się w większości przypadków niczym zwierzęta stadne. Dzięki temu uruchomienie niepewności oraz potencjalnego wariantu rozwoju sytuacji międzynarodowej spowodowało „teorię domina”, która trwa po dziś dzień. Dlatego to Francja musiałaby zmienić własną perspektywę odczytywania rozwoju stosunków międzynarodowych. Podstawowe prawa socjologii mówią jednak o tym, że skłonność do zmiany perspektywy pewnych wydarzeń jest zjawiskiem zachodzącym często poza naszą świadomością, co implikuje problemy związane z pełnym panowaniem nad własnym rozumem. Potwierdza się to także w tym przypadku, gdyż nawet pomimo faktycznego przejścia w system wielobiegunowy Francuzi działają tak, jakby amerykańska hegemonia nadal funkcjonowała. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że wśród francuskich elit decyzyjnych występuje świadomościowa niemoc do możliwości porzucenia drogi federalistycznej. Ta socjologiczna skłonność grup społecznych do obstawania przy własnych wzorcach rządzenia i dominacji jest stała nawet w przypadku kryzysów, co wynika z ogólnej statyczności ludzkiego myślenia. I to jest właśnie drugi z kluczy, o których pisałem powyżej.

W jaki sposób zatem odczytać pewne sygnały zbliżenia między Francją a Niemcami? Istotnymi są zwłaszcza dwa przypadki – casus Europejskiej Inicjatywy Interwencyjnej oraz spotkanie w Mesebergu. Pierwszy z nich mógł pojawić się dlatego, że nawet przy posiadani długofalowej sprzeczności interesów Niemiec i Francji cel taktyczny, jakim było zwiększenie bezpieczeństwa Europy, był taki sam. Realizowany był tylko z innych pobudek. Dla Niemiec ten krok zwiększał swobodę Europy w zakresie bezpieczeństwa, wzmacniając choćby śladowo potencjał militarny Europy, zaś z perspektywy Francji było to niezbędne z racji konieczności wzmocnienia pozycji militarnej jako jednego z etapu federalizacji. Z kolei spotkanie w Mesebergu, oprócz podobnych przesłanek związanym z uregulowaniem palących spraw, jest powiązane także z ówczesnym osłabieniem wewnętrznym Niemiec, zwłaszcza związanym z informacjami o możliwym ustąpieniu kanclerz Merkel ze stanowiska, co wprowadziło Niemcy w kilkudniowy paraliż decyzyjny. Należy zatem powyższe inicjatywy interpretować nie jako strategiczne partnerstwo, lecz regulację pewnych palących kwestii, które w drugim przypadku wzmocnione były przejściowym osłabieniem Niemiec.

Innymi słowy, aktualna historia przemian systemowo-instytucjonalnych na świecie nie pozwala na stwierdzenie zbliżenia niemiecko-francuskiego. Wskazuje się raczej na to, że ewolucja stosunków między tymi dwoma państwami będzie eskalacją przejściowych etapów wrogości oraz neutralności. Istotnymi są bowiem szczególnie dwie przesłanki – nieprzystawalność logiki, którą kierują się decydenci francuscy do ogólnej logiki przemian systemu międzynarodowego, a także ograniczenia świadomościowe decydentów. Czy z tak paradoksalnych, zdawałoby się rzec, przesłanek Francuzi prześpią możliwość historyczną szansę? Zobaczymy niebawem, ale wszystko wskazuje na to, że tak.

 

 

 

Komentarze

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót na górę