Kaliningrad – newralgiczny zakątek Europy. Polemika z prof. Adamem Karpińskim

Kaliningrad – newralgiczny zakątek Europy. Polemika z prof. Adamem Karpińskim
Mariusz Kukliński

Jako socjolog z wykształcenia (UW) a od kilkudziesięciu lat dziennikarz z zawodu, z dorobkiem obejmującym m.in. relacjonowanie spotkania Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa w Reykjaviku oraz publiczne konfrontacje z ówczesnym kanclerzem Niemiec, Helmutem Kohlem w pełnej sali The Queen Elizabeth II Conference Centre a z premierem Rosji, Jewgienijem Primakowem w Chatham House, w obronie polskiego interesu narodowego, tak jak go rozumiałem, z dużym zainteresowaniem czytuję „Geopolitykę”, znajdując w niej zawsze wiele inspiracji i materiału do przemyśleń. Na tym tle, z pewnym zaniepokojeniem przyjąłem tekst prof. dr. hab. Adama Karpińskiego pod mało adekwatnym do treści tytułem „Trójkąt Kaliningradzki”.
 

Dla uniknięcia nieporozumień, deklaruję z góry, że ani jako dziennikarz ani jako człowiek nie popieram hipokryzji, kłamstwa, tajności układów pomiędzy poszczególnymi elitarnymi klubami towarzyskimi i wszelkich innych sposobów manipulacji a volta wywinięta przez b. prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy wobec Muammara Kadafiego również i mnie przejmuje niesmakiem,. podobnie jak wcześniejsze umizgi Tony Blaira pod ustawionym na piasku namiotem. Trudno mi jednak dostrzec, co ma to wspólnego z Trójkątem Kaliningradzkim.

Jeszcze większy niepokój wzbudziło we mnie śmiałe stwierdzenie Autora, iż kryzys finansowy jest skutkiem alienacji się [sic!] kultury symbolicznej, co w konsekwencji może doprowadzić do III wojny światowej, i zarazem końca cywilizacji ludzkiej.

Jako słuchacz wykładów i uczestnik seminariów prof., prof. Marii i Stanisława Ossowskich oraz prof. Stefana Nowaka, poświęconych metodologii nauk społecznych, chętnie poznałbym warsztat metodologiczny, na podstawie którego Autor zbudował tak ważką hipotezę. Jako poinformowany amator geopolityki, pamiętam natomiast słynne powiedzenie jednego z przywódców chińskich sprzed bodaj 40 lat, według którego po III wojnie światowej na świecie nie będzie Rosjan, nie będzie Amerykanów, będzie natomiast nadal 300 milionów Chińczyków. Dziś, gdy Pekin jest przeryty podziemnymi tunelami i otoczony pierścieniem rakiet S-400, ta liczba może być sporo wyższa. Jeśli Autor zignorował ich z powodu braków warsztatu naukowego, to pół biedy, bo to można nadrobić. Gorzej jeśli pominął ich odmawiając im człowieczeństwa czy udziału w cywilizacji.

Nie jest dla mnie jasne, czemu nadzieje na rzecz przywrócenia człowiekowi jego właściwego, podmiotowego miejsca w kulturze i jego kondycji moralnej Autor widzi na lewicy, odmawiając takiej roli prawicy. Której lewicy? Lenina, Trockiego, Stalina czy Pol-Pota?

Wyrażony przez Autora postulat, iż „Globalna własność prywatna środków produkcji winna być poddana okresowej ocenie ze spełniania celów społecznych. One winny być nadrzędne wobec celów prywatnych. Oceny te winny być dokonywane przez społeczne gremia reprezentatywne” wydaje mi się niebezpiecznie bliski tym właśnie teoretykom oraz  praktykom polityki, którzy cele społeczne przedkładali nad prywatne na masową skalę.

W „Trójkącie Kaliningradzkim” z przykrością dostrzegam nie tylko brak dyscypliny naukowej ale i niedbały stosunek do faktów. Tylko rysując rzeczywistość bardzo grubą kreską można powiedzieć, że rurociąg północny jest owocem współpracy Niemiec i Rosji. W początkach prac nad nim uczestniczyła Finlandia. W roku 2003, czego byłem naocznym świadkiem, w obecności W. W. Putina i T. Blaira, w Londynie podpisane zostało Memorandum of Understanding w sprawie politycznego poparcia dla jego budowy między Rosją a Wielką Brytanią. Mniejszościowe pakiety akcji Nord Stream objęły spółki z udziałem skarbu państwa Francji i Holandii, projekt techniczny opracowała firma włoska, kompresory dostarczył Rolls-Royce a rury – nawet Japonia. Nie odważyłbym się powiedzieć, że taki właśnie, a nie bilateralny, jak w przypadku układu Ribbentrop-Mołotow, skład stakeholders tego rurociągu nie ma swojego znaczenia geopolitycznego, zarówno dla Polski jak i dla Europy. Zamykanie oczu na wielostronność tego przedsięwzięcia wprowadza polską politykę w sferę groźnych iluzji i bolesnych zaskoczeń.   

Last not least, jako krytyczny czytelnik zatrzymałem się nad stwierdzeniem Autora: „Polska musi i może stać się równoprawnym sojusznikiem i partnerem z Rosją i Niemcami. W przeciwnym wypadku grozi Polsce kolejne zniknięcie z mapy Europy, zachowanie niepodległości pozornej, namiestnikowskiej w Warszawie. Jak na razie Polska twardo wędruje ku temu drugiemu wariantowi”.

Podobnie, jak z hipotezą o zagładzie ludzkości, tak i tu mamy do czynienia ze śmiałą diagnozą i prognozą. Być może, że Autor ma rację. Jako wychowanek warszawskiej szkoły socjologii, w której nacisk kładziono na metodologię nauk społecznych, chętnie jednak poznałbym wskaźniki, na jakich je oparł. Ciekawi mnie, jak w kategoriach operacyjnych – w metodologicznym tego słowa znaczeniu – definiuje on niepodległość i jej szczególne podkategorie: pozorną i namiestnikowską i jak skonstruował empiryczną skalę odzwierciedlającą dostrzegane przez Niego zmiany. Bez zastosowania takich, solidnie ugruntowanych już narzędzi nauk społecznych, zweryfikowanie hipotezy o dokonywaniu się tego rodzaju ewolucji jest niemożliwe i staje się ona nie hipotezą naukową wysuniętą przez profesora i doktora habilitowanego a nie podlegającym weryfikacji credo działacza politycznego.

Jako Polak, chciałbym widzieć Polskę będącą równoprawnym sojusznikiem i partnerem z Rosją i Niemcami. Jako dziennikarz o dość sporym doświadczeniu w sprawach międzynarodowych wiem, że – ze względów geopolitycznych. ekonomicznych i innych – jest to nierealne i to nie tylko w przypadku Polski. Dotyczy to również mocarstwa atomowego, jakim jest Wielka Brytania, co b. minister obrony Denis Healey dowcipnie ujął w powiedzeniu, że brytyjski niezależny arsenał odstraszający może być albo niezależny albo odstraszający, bo bez amerykańskich satelitów nawigacyjnych (amerykańskie) rakiety w jakie wyposażone są brytyjskie strategiczne okręty podwodne, będą ślepe. Jako socjolog dostrzegam, że jest to demagogia.

Mam żal do redakcji „Geopolityki” o odpuszczenie Autorowi braku zdyscyplinowania w Jego wywodach. Spowodowało to rozwodnienie wykładu na temat Kaliningradu i możliwości eksperymentów politycznych w tym newralgicznym zakątku Europy, którym przed laty mieszkańcy Elbląga bezwiednie dali początek odpowiadając na prośbę władz tego rosyjskiego miasta o pomoc żywnościową.
 
 
*****

Mariusz Kukliński – dziennikarz i tłumacz. Ponad 20 lat pracował w PAP, zajmując się sprawami międzynarodowymi (m. in. ruchem Pugwash), następnie naukowymi i technicznymi, później zaś ekonomicznymi, był też korespondentem PAP w Londynie. Odwiedził zarówno Bajkonur, jak i Cape Canaveral, elektrownię jądrową Three Mile Island – po jej awarii w r. 1979,  Lawrence Livermore National Laboratory i Instytut Kurczatowa w Moskwie. Jest pierwszym wśród dziennikarzy laureatem Złotej Odznaki Instytutu Badań Jądrowych, był też członkiem Państwowej Rady Energii Atomowej. Od r. 1986 mieszka i pracuje w Londynie, ostatnio sporo zajmuje się sprawami gazu łupkowego, pisząc na ten temat m.in. do Przeglądu Gazowniczego. Na początku lat 60, przełożył dla Centrum Obliczeniowego PAN podręcznik ówczesnego języka do programowania komputerów – Algol 60. Jako tłumacz od r. 1993 specjalizuje się w tematyce finansowej i w tym charakterze współpracował z czołowymi bankami inwestycyjnymi świata.

 
 
 
 
 
 

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę