- przez admin
Artur Brzeskot
Są dwie i tylko dwie zmienne, które przesądzają o losie każdego państwa. Pierwsza to układ sił, druga to położenie geograficzne. Ani na pierwszy ani na drugi aspekt narody i politycy czy nawet najwybitniejsi mężowie stanu nie mają żadnego wpływu. Określony układ sił powstaje czy mocarstwa tego chcą czy nie. Oczywiście układ sił może być dla nich mniej lub bardziej korzystny, nie zmienia to faktu, że nie mają na niego wpływu. Na przykład jeden z najbardziej uznanych prezydentów w historii USA Franklin Delano Roosevelt pragnął, a nawet usiłował, aby po zakończeniu II wojny światowej powstał super team wielkich mocarstw: USA, ZSRS, Wielka Brytania, Francja i Chiny, który zgodnie zarządzałby sprawami doczesnego świata (połączenie realizmu i idealizmu) przy pomocy różnych instytucji międzynarodowych (ekonomicznych i politycznych). W tym przede wszystkim w ramach Rady Bezpieczeństwa NZ. Jednak jego zamiary i starania, być może nawet jego modły spaliły na panewce, gdyż po 1945 r. wyłonił się świat bipolarny USA-ZSRS nie mający nic wspólnego z współzależnością czy współpracą – jakiegokolwiek teamu.
Oczywiste jest również to, że narody nie mają żadnego wpływu na położenie geograficzne swojego państwa, gdyż nie są w stanie zmienić miejsca zamieszkania ani z własnej woli ani pod wpływem przemocy, jak miało to miejsce np. vis – à – vis Tatarów krymskich lub Żydów. Choć oba te narody, pomimo brutalnego nacisku przez mocarstwa trzecie, nie porzuciły swojej ziemi obiecanej. Z tego powodu Rosjanie nie porzucą Eurazji i nie przeniosą się nagle na biegun arktyczny. Chiny nie powędrują do Europy, pozostaną w Azji Wschodniej. Japonia, Wielka Brytania i Ameryka nie skolonizują Heartlandu ani nawet Rimlandu dalej pozostaną mocarstwami morskimi.
Ktoś może powiedzieć to po co u licha rozwodzić się nad strategiami dla mocarstw, państw, narodów i innych podmiotów skoro o wszystkim decyduje układ sił i położenie geograficzne? Problem polega na tym, że większość elit i polityków ignoruje koncepcję polityczną balance of power oraz położenie geograficzne swojego państwa. W ten oto sposób stosują oni złe recepty polityczne i przyczyniają się do tego, że ich państwa i narody cierpią, a czasami nawet wymierają. Zatem nawet pomimo obiektywnych ograniczeń jakie nakłada na nas geografia i określony układ sił (balance of power) można odnieść sukces w systemie, a przede wszystkim uniknąć tragedii.
Spróbujmy teraz rozważyć różne przypadki położenia państw na mapie świata biorąc pod uwagę nasze dwie zmienne. Zacznijmy od kazusu, który zostały obdarzony wyjątkową lokalizacją, chodzi o Stany Zjednoczone. Zauważył to już francuski ambasador Jean-Jules Jusserand odbywający tam swoją misję w latach 1902-24 r., przez stwierdzenie faktu: na północy Ameryki słaby sąsiad (Kanada), na południu kolejny słaby sąsiad (Meksyk), na wschodzie tylko ryby (Ocean Atlantycki), na zachodzie dalej ryby (Ocean Pacyficzny). Oprócz tych zewnętrznych geograficznych i geopolitycznych argumentów Ameryka posiada też przewagę wewnętrzną w postaci obfitości ziemi i naturalnych surowców, liczną i niezwykle przedsiębiorczą populację, która była w stanie stworzyć największą gospodarkę na świecie oraz zdolności militarne. Ponadto, USA posiada jeden z największych arsenałów nuklearnych na świecie, co czyni mało prawdopodobny atak na ich terytorium.
Niektórzy politologowie wskazują, że Izrael jest po drugiej stronie tej geograficznej sinusoidy. Ponoć lokalizacja Izraela jest wyjątkowo niekorzystna. Nawet dużo gorsza od Polski – co jest ewidentną nieprawdą. W rzeczywistości położenie Izraela jest dużo lepsze od Meksyku i Kanady, ponieważ Izrael nie ma wspólnej granicy z żadną częścią składową obecnego systemu międzynarodowego (USA-Chiny-Rosja). Jak bardzo takie sąsiedztwo jest niewygodne dość subtelnie opisał to kanadyjski premier Trudeau (ojciec obecnego premiera Kanady Justina Trudeau) stwierdzając m.in., iż sąsiadowanie z Ameryką pod pewnymi względami przypomina sypianie ze słoniem. Bez względu jak przyjazne i opanowane jest to zwierzę Kanadyjczycy bezustannie odczuwają, każde jego drgnięcie lub chrząknięcie. Biedny Trudeau, pomimo tego, że jego kraj posiadał (i nadal posiada) najdłuższą niestrzeżoną granicę na świecie, dobrze pojmował znaczenie amerykańskiej potęgi. Z czym sama Ameryka niekiedy miała i ma problemy. Izrael w przeciwieństwie do Kanady i Meksyku nie musi się obawiać chrząknięcia np. upadłej Syrii, niestabilnego Libanu, słabej Jordanii czy pogrążonego w nieładzie Egiptu – a nawet odległego Iranu – nie wspominając o Arabii Saudyjskiej.
W systemie można odnaleźć dwa i tylko dwa przypadki, które mają najgorsze położenie na świecie. Pierwszy to Polska drugi to Korea (tutaj traktuję obie Koree jako jeden organizm państwowy i naród). Choć należy zaznaczyć, że przypadek Korei jest jeszcze bardziej beznadziejny od naszego. Spróbujmy przeanalizować, oba kazusy. Jaki jest ich stan obecny i jaki będzie w przyszłości? Na tę chwilę Polska posiada wspólną granicę tylko z jednym biegunem siły w strukturze systemu, na północnym wschodzie, czyli z Rosją (obwód kaliningradzki). Korea posiada granicę z dwoma biegunami siły, czyli z Rosją i ChRL. Oba państwa – Polska i Korea – mają też bardzo bliskie relacje z trzecim biegunem siły USA. Choć Stany Zjednoczone nie przynależą geograficznie ani do Europy ani do Azji Wschodniej (amerykańskie terytoria np. Alaska to nie jest Azja Wschodnia, jak uważają niektórzy badacze stosunków międzynarodowych. Z kolei Hawaje i wyspa Guam to geograficzny region Pacyfiku – nie Azji).
Zatem nad Koreą wiszą dwa bieguny siły nad Polską tylko jeden. Jednak jeśli dojdzie do zmian w strukturze systemu Polska może bardzo przybliżyć się do tragicznej sytuacji Korei. Wyjście Ameryki z Europy będzie oznaczało, że będziemy mieli podobnie jak Korea wspólną granicę z dwoma biegunami: na Zachodzie Niemcy i na Wschodzie Rosję. Analogicznie, opuszczenie Azji Wschodniej przez Amerykę oznacza, że Korea będzie miała na głowie trzy bieguny siły ChRL, Rosję i Japonię. Pomimo tego, że Japonia nie ma lądowej granicy z Koreą, to przynależy całym swoim terytorium do regionu Azji Wschodniej tak jak Wielka Brytania przynależy do Europy – w sumie Korea to przypadek krytyczny w realizmie.
Kazus Korei jest o tyle jeszcze gorszy od naszego, że Azja Wschodnia może stanąć wobec widma niezrównoważonego systemu (wielobiegunowości), jeśli Chiny wejdą w rolę potencjalnego hegemona i rozpoczną rywalizację o bezpieczeństwo z USA. W Europie nie widać na horyzoncie takiego zagrożenia, ponieważ ani Rosja ani Niemcy ze swoimi problemami politycznymi, demograficznymi i ekonomicznymi nie są w stanie rzucić wyzwania światu, które byłoby choćby przybliżone do wyczynów wilhelmińskich Niemiec, III Rzeszy czy Związku Sowieckiego.
Jak się kończy los państw położonych pomiędzy biegunami siły? Mogą one być rozebrane po kawałku bez podboju tak jak w XVIII w. I Rzeczypospolita (1772, 1793, 1795), lub rozkrojone w całości tak jak II Rzeczypospolita w 1939 r. Mogą też być niepodbite, ale posiadać ograniczoną suwerenność lub jej całkowity brak (państwa buforowe) jak np. PRL, KRLD, Republika Korei Południowej, Ukraina … etc. Oczywiście można też spróbować uniknąć takiego losu, ale to by oznaczało, że elity naszego państwa muszą natychmiast przestać ignorować anarchiczną naturę systemu międzynarodowego i koncepcję polityczną balance of power. A więc podjąć starania w dwóch obszarach: wewnętrznego i zewnętrznego równoważenia potęgi Rzeczypospolitej. To pierwsze należy do kategorii zwiększania potencjału gospodarczego państwa polskiego, jego siły militarnej, rozwoju mądrych strategii. Przede wszystkim imitacji najsilniejszych w systemie, chodzi o USA i ChRL. Ponieważ na dzisiaj nie odnajdziemy wydajniejszych prototypów sukcesu w strukturze systemu. Możemy także dokonać własnej innowacji, która będzie w stanie przebić oba wskazane wzory – chiński i amerykański społecznie, ekonomicznie, politycznie i militarnie. To drugie należy do wzmacniania i poszerzania własnego sojuszu lub osłabiania i pomniejszania innego.
Niemniej nawet gdyby nasze elity polityczne zastosowały się do realistycznego dictum to pojawia się kolejny dylemat. Jeśli założymy, że potęgi nie da się obliczyć ani praktycznie ani teoretycznie, to co nam z tego, że będziemy w przyszłości dużo silniejsi niż obecnie, skoro dalej nie będziemy wiedzieli, ile potrzebujemy ogólnej mocy, aby poczuć się bezpiecznie we własnym domu? Czy magiczną liczbą rozwiązania naszej zemsty geograficznej będzie liczba dwa, trzy, cztery lub pięć … etc. razy większa od siły niemieckiego i rosyjskiego państwa? Aby ominąć ten dylemat Rzeczypospolita Polska musi w ostateczności osiągnąć nie przewagę nad Rosją i Niemcami, ale regionalną hegemonię w Europie dopiero później dyktować nieprzekraczalne warunki swoim sąsiadom, tak jak czynią to Stany Zjednoczone wobec Meksyku i Kanady. W naszej sytuacji chodzi głównie o Niemcy i Rosję.
Jeśli osiągniemy taką pozycję w Europie nie będziemy już musieli nikogo imitować, to inni będą nas naśladować, nie będziemy też potrzebowali sojuszników, ponieważ nasz los będzie zależał wyłącznie od równoważenia wewnętrznego. Zatem paradoks polskiego położenia geograficznego predysponuje nas do dwóch stanów a) cierpienia, być może ostatecznie wymarcia, czyli anihilacji ze struktury systemu (porażka) i b) braku obliczeniowych limitów mocarstwowości Rzeczypospolitej Polskiej (sukcesu). Właściwie, kiedy prześledzimy naszą historię zauważymy, iż obu tych skrajności już doświadczyliśmy. Pytanie, czy jesteśmy w stanie odrobić lekcje z historii i geografii w zgodzie z imperatywami realizmu?