Rozmowa z dr. Andrzejem Zapałowskim, przewodniczącym rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego.
Mamy kolejną odsłonę kryzysu na Ukrainie. Polska, jak za każdym razem, reaguje podobnie, mimo wcześniejszych nauczek. Z czego – Pana zdaniem – wynika ten upór?
– Bardzo duży wpływ na polska politykę wschodnią mają interesy geopolityczne Zachodu i lobby postbanderowskie w Ameryce. Znaczną rolę odgrywa także ta część społeczności ukraińskiej w Polsce, która zawsze lokuje się w kręgach partii władzy, a ma sympatie do środowisk postbanderowskich. Takie nazwiska jak Mirosław Czech (były sekretarz generalny Unii Wolności), Miron Sycz, Włodzimierz Mokry, czy też w końcu dziennikarze ukraińscy z „Gazety Wyborczej”. Ze wspomnianą gazetą był związany obecny rzecznik prasowy polskiego MSZ. Należy zaznaczyć, iż wspomniane osoby były i są zaprzyjaźnione z obecnym prezydentem i premierem (wywodzą się przecież z tego samego środowiska politycznego). Z drugiej strony mamy PiS, który w sprawach wschodnich kieruje się sugestiami Adama Lipińskiego, który jest znany z sympatii do ukraińskiego nacjonalizmu. Tak więc niezależnie która opcja wygrywa, kierunek jest taki sam. Kolejnym powodem takiego stanu rzeczy jest faktycznie słabe państwo, które nie jest w stanie wyegzekwować od pewnych działaczy mniejszości narodowych respektowania prawa. Widzimy to chociażby w odniesieniu do nielegalnych pomników UPA.
Inną sprawą jest także jakość doradców politycznych w strategicznych instytucjach państwa. Dotyczy to głównie Kancelarii Prezydenta i Premiera. We wspomnianych instytucjach doradcy dzielą się na dwie kategorie, tych zawodowych i profesjonalnie przygotowanych oraz politycznych, mających opinię autorytetów. O ile ci pierwsi zawodowi rozumieją problemy i potrafią stawiać prawdziwe diagnozy, to jednak ich opinie przeważnie trafiają do kosza. Ci drudzy, nic nie wnoszący, mają istotny wpływ na decydentów. Od lat słuchając chociażby Henryka Wujca dochodzę do wniosku, że to właśnie jemu podobni najwięcej szkodzą polskiej polityce wschodniej. Ostatnia sprawą jest to, że nie ma instytucji, która by rozliczała tych ludzi z karygodnych błędów przeszłości.
Czym różni się obecny kryzys od poprzednich?
– W czasie Pomarańczowej Rewolucji wystąpiła część narodu ukraińskiego przeciw drugiej, ale nie było zamiarem nikogo występować zbrojnie przeciw drugiej stronie. Oczywiście była to także gra polityczna mocarstw światowych, głównie USA i Rosji. Obecnie na Ukrainie obserwujemy zupełnie inny proces. Z jednej strony Batkiwszczyna i Udar chciały powtórzyć Pomarańczową Rewolucję pod hasłem zbliżenia z Unią Europejską, a z drugiej Swoboda pod tą przykrywką rozpoczęła proces walki o budowę państwa nacjonalistycznego. Oczywiście wszystko rozłożono na etapy. Tiahnybok, aby mieć wolne ręce wydzielił ze swoich przybudówek środowiska, które mają za zadanie nie podporządkowywać się żadnym ustaleniom i dążyć do przejęcia siłą państwa, sam poprawiając swój wizerunek na Zachodzie. Obecnie obserwujemy drugi etap działań Swobody, czyli zbrojnej akcji na obszarach nie objętych „rewolucją”, która to akcja właśnie w tym momencie prowadzi do wojny domowej.
Jak reagują Polacy z Podkarpacia na to co się obecnie dzieje, np. na zachowanie polityków PiS, którzy w lipcu 2013 niemal stali na czele obchodów 70. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, a teraz krzyczą na Majdanie „Sława Ukrainie…”
– Na Podkarpaciu ludzie na razie wyrażają swoje niezadowolenie w rozmowach prywatnych, ale coraz częściej czytam także teksty protestu przeciwko popieraniu nacjonalistów. Ludzie bardzo wyraźnie rozróżniają protest obywateli Ukrainy, którzy chcą europejskich wartości w życiu publicznym. Z tą częścią społeczeństwa ukraińskiego się utożsamiają. Nie ma natomiast zgody na popieranie nacjonalistów ukraińskich, na ich leczenie na Podkarpaciu. Przecież Lwów jest wolnym miastem, niech tam jadą lekarze, niech tam dostarcza się sprzęt medyczny. 45-milionowy kraj nie ma gdzie leczyć tysiąca rannyc? Kompletna bzdura. Obawiam się, że pod pozorem leczenia do Polski zaczną przenikać skrajnie radykalne środowiska nacjonalistów ukraińskich, którzy w przyszłości mogą powodować napięcia narodowościowe w naszym kraju.
Już teraz w Przemyślu leży około dwudziestu Ukraińców. Pytanie tylko, czy byli aż tak bardzo ranni, że wieziono ich do Polski aż z Kijowa i sam przewóz nie zagroził ich życiu? Mam tylko nadzieję, iż obywatele polscy nie ucierpią na odsuwaniu terminów leczenia ze względu na pomoc bojownikom z Majdanu. Nie zaprzeczam, są sytuacje, kiedy należy pomagać, a nawet się poświęcać, ale pomagać tym, którzy mówią o konieczności powrotu Przemyśla do Ukrainy, to absurd. W 1918 roku to Polacy w Przemyślu takim stawiali zbrojnie opór.
Rozmawiał: Jan Engelgard
Źródło: "Myśl Polska", nr 9-10 (2-9.03.2014).