- przez admin
prof. dr hab. Andrzej Piskozub
W Internecie znalazłem tekst o procesach cyklicznych w życiu społeczeństw. Autorem jego jest pan Waldemar Mierniczek. Widać z tego tekstu, jak bardzo pasjonuje go ta problematyka. Jak wynika z załączonego fragmentu, podczas studiów był on słuchaczem moich wykładów. Zupełnie sobie jego nie przypominam, gdyż nie uczestniczył wówczas w żadnym z kierowanych przeze mnie seminariów, a zaliczanie przez mrowie studentów wykładanych przeze mnie przedmiotów było przelotnym kontaktem, niezwykle rzadko doprowadzającym do bliższego zapoznania się wykładowcy ze studentem. Dlatego z ogromnym zaskoczeniem przyjąłem przeczytaną w tym tekście taką o mnie opinię tego dawnego mojego studenta :
O cyklach Kondratiewa dowiedziałem się po raz pierwszy na studiach na Uniwersytecie Gdańskim od jedynej osobowości wielkiego formatu na tym uniwersytecie Andrzeja Piskozuba. Wprawdzie z Uniwersytetu Gdańskiego wywodzi się dwóch prezydentów Polski oraz kilku ekonomistów przeprowadzających różne operacje gospodarcze zwane niesłusznie reformami, ale w mojej ocenie Andrzej Piskozub przerastał tam wszystkich o kilka głów, które on miał, a oni …. tu skończmy te rozważania.
No, i jak zareagować na takie dictum? Śmiać się, czy płakać? To pewne, że gdy ta laurka uzyska rozgłos, to ogromnie powiększy liczbę osób wobec mnie nieżyczliwych, ludzi o różnej opcji politycznej i o odmiennym światopoglądzie, ale zbratanych wspólnym łańcuchem zawiści i zgodnym okrzykiem oburzenia: dlaczego on, a nie my? Na szczęście moje długie życie zawodowe, z natury rzeczy publiczne, skończyło się definitywnie w połowie 2014 roku. Jestem odtąd osobą prywatną, pozbawioną wszelkich zwierzchników, mogących mi zaszkodzić. Delektuję się lekturą autobiografii Richarda Pipesa pt. Żyłem. Wspomnienia niezależnego, gdyż w niej znajduję tyle wydarzeń życiowych, analogicznych do moich.
Ale w gronie moich najbliższych krewnych i przyjaciół skończą się może po tej laurce owe pobłażliwe uśmiechy na moje wspomnienia, że po otrzymaniu tytułu profesora (czerwiec 1975), aż do strajku „Solidarności” (sierpień 1980) należałem – pomijając oczywiście uczelnianych bonzów partyjnych – do czołowych rozpoznawalnych osobistości Uniwersytetu Gdańskiego, jako jego niezależny i bezpartyjny profesor. Ranking ten zburzył sierpień 1980, kiedy na plan pierwszy wysforowali się „ludzie nowi”, wśród nich wielu z legitymacjami PZPR, którzy gremialnie zbiegli się do Stoczni Gdańskiej, aby swymi tyłkami wysiadywać tam swe przyszłe kariery.. Z dala od tego zgiełku, spędziłem ten sierpień na mojej działce w Skorzewie, wzorem wolterowskiego Kandyda pielęgnując tam swój ogródek i organizując instalację wodną w tamtejszym moim domku letnim. Do dochodzących do głosu nowych sił politycznych czułem taką samą odrazę, jak do ich komunistycznych poprzedników. Potrafiłem zachować swą niezależność w czasach komuny, nie zamierzałem jej zaprzepaszczać i podporządkowywać się nowym zwierzchnikom, z którymi tak samo jak z ich poprzednikami nie mam ochoty do nawiązywania kontaktów towarzyskich.
Tych zaś, którzy zazdroszczą mi wybranej przeze mnie way of life pocieszę informacją, że życie to – jak każde inne – ma swój ograniczony wymiar biologiczny. Nieuchronnie nadchodzi jego jesień, a z nią to, o czym przypomina nam wszystkim Konstanty Ildefons Gałczyński:
Cóż, że przez naród jestem kochany,
Skoro mnie bolą wszystkie organy.
Już żaden organ nie chce mi służyć,
A wszystko skutkiem różnych nadużyć.
I to by było na tyle.