Ambasadorzy dialogu kultur

Witold Szirin Michałowski

Świadomość udziału w dorobku cywilizacyjnym mieszkańców naszej planety udokumentowanego osiągnięciami, wynalazkami, patentami jest dla każdego narodu sprawą ważną. Dla narodu  który w wiek XX wkraczał bez własnego państwa, uniwersytetów, instytucji, bezlitośnie ciemiężony i wynaradawiany przez zaborców, jest to  świadomości jego normalności, sił witalnych, prawa do życia i samodzielnego bytu państwowego.

Nie są zbyt odległe czasy, gdy usiłowano zetrzeć nas z powierzchni Ziemi. Najeźdźcy ze wschodu i z zachodu niszczyli dorobek materialny i kulturalny  wielu pokoleń, rabowali zgromadzone przez ich elity dzieła sztuki, ex terminowali najbardziej światłych, wykształconych, twórczych. Katolickie kościoły zamieniano w stajnie lub muzea ateizmu. Wymazywano z historii cywilizacji ślady dokonań ludzi, którzy czuli, myśleli i mówili po polsku. Straty ponieśliśmy ogromne. Odrabiamy je do dziś. I niestety, nie odrobiliśmy ich jeszcze.

To, że przegrywamy w wyścigu cywilizacyjnym, to, że luka technologiczna, jaka dzieli nas od przodujących krajów świata, powiększała się nieustannie, i że dzieła rąk i myśli technicznej polskich robotników i inżynierów nie wytrzymywały konkurencji z produktami wytworzonymi w Singapurze, Hongkongu i Korei Południowej, było stanem przejściowym. Następne nasze pokolenia w wieku informatyki i przetwarzania danych, będą miały równe szanse.W nowym podziale pracy, systemach motywacji i bodźców, szczególną rolę odgrywa sfera nadbudowy, kształtowana przez literaturę, tradycję i przekaz historyczny pozwalający nam,  być dumnymi z osiągnięć tych rodaków, którzy tworzyli cywilizacyjny dorobek wielu współczesnych narodów. Budowali mosty w Kanadzie, koleje na Syberii, stocznie w Nowej Zelandii, kopalnie w Chile, fortyfikacje w Stanach Zjednoczonych, zapory wodne w Szwajcarii. Zakładali muzea w Mandżurii, balet w Brazylii i politechnikę w Peru. Nieśli chwałę polskiego imienia w czasie, gdy nie istniała Polska. Należy ich zachować w pamięci szczególnej. Nie pozwolić, aby zostali strąceni do otchłani zapomnienia lub zostali uznani za Amerykanów, Brazylijczyków, Rosjan czy Niemców, o bezlitośnie poprzekręcanych nazwiskach.

Utrwalenie w świadomości narodowej przekonania, że jesteśmy spadkobiercami tradycji, jaką stworzyli ci najwartościowsi, najwybitniejsi i najpracowitsi z naszej nacji, będzie nie tylko hołdem im oddanym ale będzie przede wszystkim niezwykle cennym serum, drogocenną szczepionką dla tej, przeważającej niestety ciągle większości byłych obywateli PRL, którzy uważają, że jedyne wyroby, jakie jesteśmy w stanie wyprodukować na poziomie światowym, to… wódka, szynka i wózki meleksy,  na polach golfowych.

Jeżeli chcemy zmienić ten stan rzeczy — a zmienić go musimy, bo zmiana taka, wcześniej czy później stanie się kategorycznym warunkiem istnienia nas  w gronie nadążających za postępem cywilizacji narodów — to odpowiednią szczepionkę należy zacząć podawać już dziś, Inaczej, następne roczniki absolwentów rożnego rodzaju i rangi wyższych uczelni będą startowały w samodzielne życie zawodowe z kompleksem ogólnej niemożności, ubóstwa, zacofania, nienadążania i apatii. Z takimi Somosierry się nie zdobywa.

Z kart naszych podręczników historii — jako wzory osobowe godne najwyższego szacunku i uwielbienia — wyzierają postaci romantycznych bałagułów, przegranych bojowników o słuszną sprawę, tragicznych nosicieli rozlicznych klęsk. O tych, którzy  swoim życiem dawali świadectwo, że było inaczej, słyszano bardzo niewiele. Nazwisko Gzowskiego, Strzeleckiego, Zglenickiego, Bohdanowicza, Szulca i Sas-Monasterskiego znane są jedynie nielicznym. Jeszcze nie tak dawno w kraju rodzinnym obdarzano ich epitetami renegatów, karierowiczów, groszorobów. O Polskę, o Wolność, o Niepodległość walczyło się przecież tylko na koniu z szablą w ręku lub na barykadzie. Na ogół nieszczęśliwie.

Mity zwykle tworzą ci, którzy sami nie walczyli, nie umierali na polu bitwy i nie gnili na katordze. Romantyka pracy organicznej, intelektualnego wysiłku, nowatorskich koncepcji, wielkich naukowych odkryć jest im zupełnie obca.

Przygody, jakie były udziałem Indiany Jonesa bledną przy suchej relacji zawartej w dziennikach inżyniera Grochowskiego penetrującego ruiny miast Dżingis Chana w Bardze, Zarychty kartującego górny bieg płynącej u stóp Machu Piechu Urubamby, Ossendowskiego przemierzającego pustacie Mongolii, Lepeckiego szukającego miejsca dla osadnictwa żydowskiego na Madagaskarze, Tempskiego organizującego pospolite ruszenie na Nowej Zelandii, Strzeleckiego odkrywającego złoto w Australii, obu Malinowskich, Gzowskiego budującego most nad Niagarą i wielu, wielu im podobnych. Ludzi czynu, znakomitych fachowców i żarliwych patriotów. Ludzi, którzy rozszerzali naszą wiedzę o świecie i świata o nas. Ludzi, dzięki którym imię Polaka było w krajach, gdzie pracowali i żyli, synonimem rzetelności zawodowej, uczciwości, inteligencji. To byli  ambasadorowie dialogu kultur

Kazimierz Gzowski i Mikołaj Szulc na kontynencie północnoamerykańskim pozostawili po sobie trwałe dokonania i dobre imię. Obaj byli żołnierzami Powstania Listopadowego, posiadaczami amerykańskich patentów, pierwszych, jakie zgłosili Polacy, i obaj zapisali się trwale w dziejach Kanady. Jeden, jako wybitny budowniczy dróg, mostów i kolei żelaznych, założyciel i mecenas wielu różnych organizacji, businessman i honorowy adiutant królowej Wiktorii… Drugiego, uzdolnionego chemika i poetę za próbę wyzwolenia brytyjskiej kolonii, jaką była w XIX wieku Kanada powieszono na dziedzińcu Fortu Henry.

Syberia ciagle jeszcze będąca rosyjską kolonią jest naszą drugą Ojczyzną.Tylko na budowie kolejowej magistrali przecinającej ja z Moskwy do Władywostoku pracowało przeszło tysiąc inżynierów i techników noszących polskie nazwiska.

I o nich też chyba warto pamięć zachować.

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę