Leszek Moczulski: Na naszych oczach kształtuje się świadomość wspólnoty losu wszystkich Ukraińców

Leszek Moczulski: Na naszych oczach kształtuje się świadomość wspólnoty losu wszystkich Ukraińców

Krymprof. Leszek Moczulski

Potwierdziło się to, o czym rozmawialiśmy na początku grudnia ub. roku[1], że  zbiorowe działania ludzi rozstrzygną o przyszłości Ukrainy. Wyrazistym dowodem może być fakt, że porozumienie z 21 lutego 2014 r. podpisane przez trzech ministrów Unii i przez Janukowycza obowiązywało najwyżej kilkanaście godzin [Chodzi o porozumienie z wynegocjowane w Kijowie przez ministrów spraw zagranicznych Trójkąta Weimarskiego: Radosława Sikorskiego, Franka-Waltera Steinmeiera i Laurenta Fabiusa – ML]. Formalnie można powiedzieć, że zerwał je Janukowycz, bo nie wykonując go uciekł –  ale przecież nie dlatego uciekł, żeby go nie zrealizować, lecz ze strachu, że go ludzie złapią i postawią przed sądem.  Porozumienie zostało w rzeczywistości obalone przez samych ludzi, przez Majdan. Zadecydowali Ukraińcy, a nie politycy.

Majdan zapewne nie reprezentował absolutnie całej Ukrainy. Był jednak niewątpliwie przedstawicielstwem większości obywateli, nie tylko tych żyjących w zachodniej i centralnej części kraju, ale również niemałej części rosyjsko-języcznych mieszkańców trzech wschodnich obwodów (obłasti).

Teraz te proporcje uległy zasadniczej zmianie wraz z rosyjską agresją. Polityczne podziały gwałtownie zredukowano, gdy zagrożony został wspólny interes narodowy.

 Ukraina jest jednym z nielicznych krajów europejskich, w której nadal bardzo żywe są historyczne podziały terytorialne. Dają one o sobie mocniej znać, niż nawet niemieckie czy włoskie. Różne doświadczenia historyczne inaczej odcisnęły się na ludziach, zamieszkałych w poszczególnych częściach tego rozległego kraju. Najważniejszym skutkiem stało się zróżnicowanie tempa pełnego uzyskiwania świadomości narodowej.

Naród to przede wszystkim wspólnota losu. W ciągu ostatniego półtora stulecia rozumienie tej podstawowej zasady, działającej nieprzerwanie przez całą historię, zostało przysłonięte przez czasowy awans kryteriów etnicznych, najbardziej widocznych dla szerokich kręgów ówczesnych społeczeństw. Chodzi przede wszystkim o język, w mniejszym stopniu o religię. Okresowo powoływano się również na przynależność do innej grupy społecznej, ale to już szczęśliwie zanikło. Wszystkie narody europejskie, ukształtowane bezpośrednio po wędrówkach ludów V-VII stulecia, wyrosły z mniejszych czy większych mieszanek etnicznych. W przypadku Ukrainy zjawisko to występuje wyjątkowo silnie, a główne przyczyny są oczywiste. Przez stepy czarnomorskie prawie nieprzerwanie przysuwały się ludy wędrujące ze wschod na zachód, a każdy zostawiał tu trochę własnych genów. Niektóre migracje miały charakter otwarcie agresywny: atakowały rodzimą ludność, mieszkającą już poza granicą stepów. Przez całą swoją historię Ukraina była rzeczywistym przedmurzem Europy, brała na siebie wszystkie ciosy, wychodzące ze wschodu. Osłabiana najazdami Pieczyngów i Połowców, Ruś Kijowska została zdruzgotana i wyludniona przez Mongołów w XIII-XIV w., co od końca XV do drugiej połowy XVII stulecia kontynuowali Tatarzy. Wyludniane ziemie były na nowo zasiedlane przez przybyszów z zewnątrz, do czego doszła masowa kolonizacja ziem stepowych w XIX i jeszcze w XX wieku. Wraz z utratą odrębnej państwowości w XVIII w. doprowadziło to do sytuacji, że poczucie odrębnej wspólnoty losu zaczęło zanikać – naród ukraiński prawie przestał istnieć. Obroniła go garstka intelektualistów oraz wschodnio-galicyjski przyczółek odrodzenia narodowego.

Odmienne losy poszczególnych prowincji inaczej kształtowały ich mieszkańców. Główny podział wyodrębnia ziemie, ongiś stanowiące południową część Rusi Kijowskiej, czyli historyczną Ukrainę. Rozerwane pomiędzy Królestwo Polski oraz Wielkie Księstwo Litewskie, połączone zostały w następstwie Unii Lubelskiej, tworzącej Rzeczpospolitą Obojga Narodów.  Wschodnie i południowe obszary współczesnej Ukrainy były wówczas bezludnymi stepami, na których koczowali Tatarzy – i realnie nie stanowiły części terytorium jakiekolwiek państwa: ani Turcji, ani carstwa moskiewskiego, ani nikogo innego. Obszary położone na wschód od historycznej Ukrainy zostały zasiedlone z Ukrainy naddnieprzańskiej w XVIII w. jako Ukraina Słobodzka. Wiek później ziemie południowe, należące już wówczas do Rosji, zostały skolonizowane przez przybyszów z różnych stron, ale głównie Ukraińców. Krym zachował tatarski charakter etniczny aż do czasu, gdy cały ten naród Stalin przymusowo deportował do Azji Środkowej.

Ukraina historyczna dzieliła się również na dwa odrębne obszary; ta granica istnieje nadal, choć jest już mocno osłabiona. W toku średniowiecznej integracji politycznej tej części Europy, wywołanej zagrożeniem mongolskim, w Królestwie Kazimierza Wielkiego znalazły się dwie prowincje polskie (z istniejących pięciu [pozostałe to Mazowsze, Śląsk i Pomorze]) oraz jedna ruska[2]. W efekcie powstała monarchia jednolita politycznie, ale pluralistyczna wyznaniowo i etnicznie. Był to pierwszy, a po połączeniu z Litwą jedyny w średniowieczu przypadek państwa, w którym obok siebie legalnie funkcjonowały dwie religie. System ten został ukształtowany wspólnym wysiłkiem panów polskich i ruskich; tak zapoczątkowana została tolerancja religijna, która początkowo objęła Rzeczpospolitą, a następnie całą Europę. Również system demokracji obywatelskiej, formujący się przez dwa stulecia na ziemiach Korony, był wspólnym dziełem. Dość przypomnieć, że z województwa Bełzkiego pochodził Jan Zamoyski –  trybun ludu szlacheckiego, co w warunkach wschodniej, agrarnej części Europy było synonimem klasy średniej. Prowadziło to zresztą do zacierania odrębności etnicznych.

Województwa zachodnie – ruskie, bełzkie i podolskie (poza drobnym skrawkiem nad Dniestrem, rozciągające się na wschód od Zbrucza), pozostały przy historycznej nazwie Rusi. Województwa, leżące za Polesiem, u kraja rozległego państwa litewskiego, zaczęto nazywać ziemiami ukrainnymi, później Ukrainą.  Zjednoczone przez sejm lubelski1569 r., szybko zaczęły się upodabniać. Polegało to zwłaszcza na przejmowaniu wolnościowego systemu obywatelskiego – i to nie tylko przez rodzima szlachtę ukraińską, bo środowiskiem najbardziej chłonnym okazali się kozacy. Na Siczy sejmikowano, wybierano i odwoływano atamanów, zbiorowo decydowano o wspólnych przedsięwzięciach, a starszyzna kozacka ubierała się w szlacheckie stroje – współcześnie bardziej popularne na Ukrainie, niż w Polsce. Dążenia kozackie, aby stopniowo pozyskiwać status szlachty zagrodowej (tak jak to było na Żmudzi, Podlasiu czy Mazowszu), były stopowane przez wielkich magnatów, głównie książąt wołyńskich. Doprowadziło to do buntów kozackich i powstania Chmielnickiego, a w następstwie do podziału Ukrainy. Na Zadnieprzu uformowała się Ukraina Hetmańska – państwo demokracji kozackiej. W końcu XVIII w. została ona inkorporowana do imperium rosyjskiego, w tym samym czasie, gdy Rzeczpospolita została rozerwana przez trzech zaborców. Duch obywatelskich wolności, choć czasowo uśpiony, został jednak wszczepiony silniej, niż komukolwiek mogło się wydawać.

Dalsze podziały były wynikiem kolejnych wydarzeń politycznych. Rozbiory Rzeczypospolitej spowodowały, że najbardziej wysunięta na zachód część Rusi/Ukrainy znalazła się w monarchii Habsburgów. Z czasem stworzono we wschodniej Galicki silny ośrodek odrodzenia narodu ukraińskiego. Koleje wojny i rewolucja w Rosji wysunęły jednak na plan pierwszy Kijów, lecz próba utworzenia państwa ukraińskiego załamała się pod naporem bolszewickiej Rosji.

Nadspodziewanie wielką rolę odegrał traktat ryski 1921 r. Okazało się, że wytyczona wówczas granica, sztuczna zarówno geograficznie jak etnicznie, rozdzieliła dwa drastycznie odmienne losy. Na ziemiach, które znalazły się w granicach Rzeczypospolitej skonfliktowane narody nie potrafiły znaleźć wspólnego języka. Wiedziano, że istnieje problem, który należy rozwiązać, ale zabrakło zarówno czasu, jak woli i politycznej wyobraźni. Po stronie sowieckiej podobny problem, choć występujący w znacznie większej skali, postanowiono zlikwidować raz na zawsze siłą. Po krótkim okresie ograniczonego samorządu, z wielkim trudem usiłującego funkcjonować w totalitarnym państwie, Ukraina stała się przedmiotem straszliwego terroru, który kilkakrotnie przechodził w masową eksterminację; po raz ostatni do masowego głodu doszło w końca lat ’40.  Ludobójstwo, pozbawianie podstaw egzystencji przez tzw. rozkułaczanie, masowe wywózki pociągnęły za sobą śmierć czy wygnanie milionów osób, a przerażającą biedę i dławiący strach, jako element dnia codziennego pozostałych.  Ukraińców pozbawiono wolności, sprowadzano do pogardzanych chachłów, temu jednemu z najstarszych narodów europejskich parweniusze moskiewscy ukradli nawet historię (Ruryk otwierał – nadal otwiera! – ciąg carów Rosji).

Odmienność sytuacji zapamiętano doskonale. Po jednej stronie granicy ryskiej ludzie mieli prawo krytykować, domagać się zmian swego narodowego położenia, żądać sprawiedliwości. I czynili to. Po drugiej stronie najdrobniejszy objaw nieposłuszeństwa wbijano butem w ziemie. Dla jednych sprzeciw, bunt był czymś naturalnym, dla drugich najsurowiej ściganą zbrodnią.

Takiej zróżnicowanej przeszłości nie miały ani Ukraina Słobodzka, ani ziemie nadczarnomorskie, zagarniane przez Rosję stopniowo w drugiej połowie XVIII w.  i poddawanie despotycznej władzy carskiej. W ciągu XIX w. na tym obszarze osiedliła się żywiołowo pewna ilość Rosjan, ale dopiero władza sowiecka rozpoczęła przymusową de-ukrainizację. Spowodowała ona m. in. daleko posuniętą zmianę charakteru narodowego Donbasu. Nic dziwnego, że procesy sowietyzacji były tutaj najszybsze. W czasach sowieckich miejscowa ludność cierpiała tak, jak ogół mieszkańców ZSRS. Równie masowe jak w pozostałej części Ukrainy prześladowań, rzezie i planowe ludobójstwo traktowane były, jako część terroru ogólno-sowieckiego, a nie wymierzonego szczególnie w Ukraińców. 

Odrębnie potoczyły się wydarzenia na Krymie. Po eksterminacji i deportacji Tatarów, Sowieci usiłowali przymusowo przesiedlać tutaj chłopów z zachodniej Ukrainy, co się zresztą nie powiodło. Natomiast miasta południowego wybrzeża szubko nabrały charakteru rosyjskiego. Zaludniały ich głównie dwie grupy ludzi: zasłużeni emeryci średnio-wyższego szczebla administracji sowieckiej (nie każdy miał prawo tam zamieszkać) oraz zawodowa kadra i emeryci Floty Czarnomorskiej oraz pracującego na jej rzecz przemysłu.

Odzyskanie niepodległości w 1991 r., co było – podobnie jak w 1918 r. –  prawie wyłącznie dziełem, dokonanym przez mieszkańców historycznej Ukrainy, mogło wydawać się zabiegiem głównie formalnym. Prawie nie istniało poczucie wspólnego losu. Funkcjonowało ono, co najwyżej w niektórych regionach. Najsilniej – jako kontynuacja, na ziemiach, które do 1939 r. były w Rzeczpospolitej. We wschodnich i południowych obwodach poczucie wspólnego losu z Rosją wydawało się silniejsze. Gdyby nie przerażający chaos i bezprawie, które tam panowało, jakaś część oderwałyby się zapewne od nowopowstającego państwa. Patrząc w kategoriach etnicznych, sytuacja była jeszcze gorsza. Znacznie więcej niż połowa mieszkańców posługiwała się w domu językiem rosyjskim, wychowana była w rosyjsko-sowieckiej kulturze. Ukraińskość była dla nich najwyżej folklorem, strojem i przyśpiewkami dla zespołów amatorskich. Tylko w ścisłej Ukrainie zachodniej, za Zbruczem, język rosyjski traktowano, jako obcy. W całym kraju szkoły uczyły języka rosyjskiego, jako własnego, a gdy zaczęto wprowadzać ukraiński –nauczano go, jako obcego, podobnie do angielskiego czy niemieckiego. Nawet mówiąc tym samym językiem, ludzie z różnych okolic nie rozumieli się nawzajem. We wschodniej, a nawet środkowej Ukrainie bojowników walczących z Sowietami o niepodległość swego kraju traktowano jak nazistów, hitlerowskich zbrodniarzy. To prawda, że nie brakowało wśród nich fanatycznych nacjonalistów, że niektórzy – bo przecież nie wszyscy, dopuszczali się czynów straszliwych i haniebnych. Lecz podobnych nacjonalistów nie brakowało również w Polsce, w Czechach, w Niemczech, również w sowieckiej Rosji. Taki był okrutny klimat czasu. Nie wolno zrównywać z nimi ludzi, którzy domagali się wolności.

Taki był punkt narodowego startu Ukrainy. I nagle własna państwowość zaczęła czynić cudy. Ukraina była nieporadna politycznie, źle rządzona, kiepsko gospodarująca, skorumpowana, często niesprawiedliwa wobec własnych obywateli. Ale była – tworzyła zrąb rusztowania, które pozwalało budować wspólne poczucie odrębnego losu.  Mówiono różnymi językami, jeszcze na ulicach miast dominował rosyjski – ale tożsamość ukraińska rosła z roku ma rok.  Głęboka świadomość narodowa, a nie płytka etniczna. Przebiegało to niemalże niedostrzegalnie, ale raz po raz zaskakiwały nagromadzone efekty. Coraz powszechniejszemu poczuciu wspólnego losu – samookreślaniu tożsamości ukraińskiej, zaczęło towarzyszyć zrozumienie, że za ten los sami Ukraińcy ponoszą odpowiedzialność.  Pomarańczowa rewolucja pokazała, że potrafią ją wziąć za swe barki i narzucić rządzącym decyzję. Jednoczący się naród ujawnił swoją siłę i poznał smak zwycięstwa. Polityczne skutki były jeszcze rozczarowujące. Brak rzeczywistej elity – co we współczesnej Europie jest zjawiskiem dość typowym, oraz niedojrzałość klasy politycznej prowadziły do sporów ambicjonalnych oraz konfliktów doraźnych interesów. Wywołany tym kryzys dotyczył już jednak innej Ukrainy. Naród okrzepł, poczucie wspólnego – ale własnego, odrębnego losu nasyciło mocno jeśli nie świadomość, to zbiorową podświadomość ukraińską. Podziały występowały nadal. Językowe łagodniały – wszak przez całą swoją historię Ukraińcy byli społecznością wieloetniczną. Na plan pierwszy wybijać zaczęły się różnice polityczne. Nie bez powodu. Bo Ukraina stanęła przed koniecznością dokonania wyboru, który mógł rozstrzygnąć o jej losie na następne pokolenia. W dodatku, inaczej niż zasiedziałe w uprawianiu demokratycznych procedur państwa zachodnioeuropejskie, nie dysponowała dostatecznie wykształconym instrumentem, który mógłby rozstrzygnąć zgodnie w wolą większości narodu. Ponieważ Ukraina nie mogła i nie chciała zgodzić się na role wahadła, poruszanego przez niezidentyfikowane moce, pozostawała alternatywa: uczestniczymy w integracji europejskiej albo eurazjatyckiej. Drugie rozwiązanie mogło dać spore doraźne korzyści, pierwsze przynosiło ich więcej, lecz w znacznie dłuższej perspektywie.  Zwolennicy obu poglądów, jeśli głosili je uczciwie i zgodnie z własnymi przekonaniami, w równej mierze musza być uznani za patriotów, troszczących się o los ojczyzny. O patriotyzmie nie decyduje bowiem słuszność wyboru (zależny od mądrości wybierającego), tylko zaangażowanie i poczucie odpowiedzialności. Wariant zachodni, bardziej zgodny z charakterem narodowym Ukrainy, cieszył się większym poparciem – choć trudno dokładniej określić, jakim. W każdym razie nie spotykał się z jakimś głośniejszym sprzeciwem czy to społecznym, czy też wychodzącym z kręgów biznesowo-gospodarczych. 

Ingerencja Putina i zaskakująca zmiana orientacji Janukowicza, który w ostatniej chwili odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, wywołało szok. Ludzie zebrani na Placu Niepodległości nazwali się Euromajdanem. Wola wiązania się z Zachodem była silna, lecz rządzący mieli ją za zero. Janukowicz złamał zasadę Nic o nas bez nas, która – choć okresami silnie przytłumiona, co najmniej od pół tysiąca lat tkwi w świadomości ukraińskiej.  Dojrzały naród, a takim stają się Ukraińcy po dwudziestu pary latach własnej państwowości, nie może się zgodzić, aby decydowano za niego.

Zwłaszcza, że rzeczywistym decydentem okazał się dyktator sąsiedzkiego,  ekspansywnego imperium. Zadufany i coraz bardziej niezręczny Putin zdemaskował wariant eurazjatycki: to powrót do ZSRR, dawnego więzienia ludów, tylko zarządzanego przez wąską grupkę wybranych oligarchów. Czym innym jest bliska współpraca, czym innym kolonialna zależność. Przeciwko takiej zależności wystąpili nie tylko zwolennicy opcji zachodniej. Podział polityczny społeczeństwa zaczął się zacierać, na plan pierwszy wybił się wspólny interes narodowy.  Wbrew własnym intencjom, przyczyniła się do tego polityka rosyjska. Jak to zwykle bywa, zagrożenie z zewnątrz gwałtownie przyspiesza procesy integracji narodowej.

Jeśli parę dni po rozpoczęciu permanentnej manifestacji sprzeciwu mówiłem o  wystąpieniu "ludu ukraińskiego", to zdawałem sobie sprawę, że na Majdanie gromadzą się głównie ludzie z historycznej Ukrainy. Ale głównie to nie znaczy wyłącznie. Ludzie, którzy głosowali na Partię Regionów i na Janukowycza, w ogromnej większości nie pragnęli utraty własnego państwa, nie chcieli oddać Ukrainy Rosji. Po prostu uważali, że więzy z Rosją są ważne i korzystne, zwłaszcza współdziałanie ekonomiczne. Te argumenty, wyglądające całkiem poważnie jeszcze pół roku temu, nagle zostały zdemaskowane. Zadbał o to sam Putin. Opcje polityczne poszły w kąt. Na Majdanie zaczęli gromadzić się wszyscy, a gdy siły porządku zaczęły strzelać, w obronie Majdanu ginęli również chłopcy ze wschodnich obwodów Ukrainy. 

Co się dzieje dzisiaj, kiedy flagi rosyjskie wiszą nad Krymem? Jak reagują patrioci ukraińscy, którzy uważali, że Janukowycz ma rację, ale którzy nagle zauważyli, że Janukowycz odnalazł się w Rostowie i mówi po rosyjsku? Bo to jest co innego mówić przeciwko Ukraińcom przez moskiewską rozgłośnię, a co innego być rosyjsko-języcznym Ukraińcem!

Jeżeli dzisiaj mówię "naród ukraiński", to mam ma myśli ogromną przemianę, która nastąpiła – a może tylko ujawniła się w ciągu tych heroicznych zimowych miesięcy. Na widownię wkroczył uformowany, dojrzały naród ukraiński. Blisko ćwierć wieku trwał proces jego odradzania we własnym państwie. 22 lata temu języka ukraińskiego  (co nie jest najważniejszym wyznacznikiem, choć bardzo charakterystycznym) nie można było usłyszeć na ulicach Kijowa. Dziś jest inaczej. Wyrosło nowe pokolenie Ukraińców, przeobraziły się pokolenia ich ojców i ich dziadków.

Dzisiaj widzimy, że również Ukraińcy mówiący po rosyjsku bronią Ukrainy. Podziały polityczne spadły na plan dalszy. Nie zostały zatarte różnice kulturowe, nawet cywilizacyjne – bo to wymaga pokoleń. Ale przestają rozrywać. Traci znaczenie, jakim językiem w danej miejscowości mówi większość. Gdy opowiada się w gazetach czy telewizji, że Charków ma być z natury  rosyjski, to mieszkańcy tej metropolii wschodniej Ukrainy wychodzą na ulicę, aby zaprotestować. W blisko milionowym Doniecku, gdzie większość ludzi mówi po rosyjsku, aby okupować siedzibę gubernatora, trzeba było autokarami dowozić manifestantów spoza bliskiej – i na oścież otwartej rosyjskiej granicy. Jak się widzi w Symferopolu flagi rosyjskie, to dla rosyjsko-języcznych Ukraińców jest to tragedia.

Dzisiaj mamy więc taką sytuację, że, decyduje nie tylko Ukraina historyczna – ten rdzeń niepodległego państwa, ale już cała Ukraina zaczyna decydować. Jest tam na pewno wielu Rosjan, choć trudno powiedzieć ilu. Na Ukrainie mieszka dziś ok. 8 – 10 mln ludzi mówiących po rosyjsku. To  dużo. Ale ogół mieszkańców Ukrainy obliczany jest na 45 milionów. Te 8 czy 10 milionów rosyjsko-języcznych obywateli mieści się gdzieś w przedziale 15-20% ludności Ukrainy. Jakaś część z nich, może nawet znaczna, uważa się za Rosjanami – czuje wspólnotę losu właśnie z nimi. Wielu, coraz więcej ma paszporty rosyjskie. Jak ich określać? Może to wymierająca, ale przetrwała jeszcze wspólnota losu sowieckiego (dlatego bronią pomników Lenina), ale może to już rodzące się nowe poczucie wspólnoty losu razem z Rosjanami mieszkającymi w Rosji? Są rozsiani po całej Ukrainie. W najbardziej atrakcyjnych miejscowościach południowego Krymu niewątpliwi Rosjanie – czy raczej ludzie sowieccy stanowią większość. Ale wewnątrz Krymu, na Krymie stepowym (a to jest większa część Krymu) już nie. Tam większość stanowią Tatarzy krymscy oraz Ukraińcy. Tak zawsze bywa w państwach na obszarach wieloetnicznych, których świadomość narodowa jeszcze nie okrzepła.

Wszystkie chyba polskie gazety przedrukowywały mapki, ukazujące, jak głosowano w ostatnich wyborach prezydenckich. Na Janukowycza 10 obwodów (w 3 przygniatająca większość), na Tymoszenko 16 (w 6 przygniatająca większość).  To już historia, a ostry kontrast pomiędzy czerwonym a niebieskim myli. Ogromna większość ludzi, którzy głosowali na byłego prezydenta pragnie zarówno niepodległej, jak całej terytorialnie Ukrainy. Co więcej, z dnia na dzień staje się coraz bardziej antyrosyjska, tym bardziej zajadle, że czuje się oszukana. To zupełnie nowy, błękitno-żółty obraz Ukrainy. 

W dłuższej perspektywie, takie poczucie świadomości narodowej Ukraińców będzie się umacniać. Taki przebieg procesu jest już przesądzony. Nie tylko dlatego, że Ukraińcy są gospodarzem własnego kraju. Po prostu we współczesnej Europie nie ma innych rozwiązań. Warunki zewnętrzne, w tym cywilizacyjne i kulturowe sprzyjają Ukrainie.

W XIX-wiecznej Europie ruchy wyzwoleńcze mogły być dławione siłą. Także w 1. połowie  XX wieku, w okresie międzywojennym, w Europie wszelkie trudne kwestie można było rozstrzygać siłą militarną. W tym krótkim okresie, czy znacznie mniejszej ilości państw niż dzisiaj, doszło do ponad 20 przewrotów politycznych, których głównym narzędziem było wojsko. Kilka krajów stanęło na krawędzi wojny domowej, taka mordownia przyniosła Hiszpanii bardziej krwawe straty, niż II wojna światowa większości państw zachodnioeuropejskich. Siłą czy groźbą jej użycia doprowadzono do likwidacji, aneksji, rozbiorów czy utraty części terytorium 10 państw. W 2. połowie XX wieku takie zmiany były już niemożliwe. Usztywniał to podział na dwa bloki, ale przede wszystkim, przynajmniej w zachodniej Europie, udział ludzi, udział społeczeństw w rządzeniu był większy i rządy musiały bardziej się z tym liczyć. Państwa satelickie wschodniej Europy zostały całkowicie podporządkowane władztwu sowieckiemu, ale Moskwa nie była w stanie ich zlikwidować ani podzielić. Ostatecznie, poczynając od Polski, wszystkie – w tym Ukraina, wyrwały się z niewoli. Dokonały tego własnym wysiłkiem. Pomoc ze strony wolnego świata występowała, ale była ograniczona. Rozpad strukturalny wschodniego obozu napawał nawet niepokojem. Latem 1991 r. prezydent USA przybył, aby ratować ZSRR przed rozpadem. Przemawiając 1 sierpnia w Kijowie na sesji Rady Najwyższej Ukraińskiej SRR, zapewniał: Wasza przyszłość leży w ZSRR – nowym, lepszym, demokratycznym… Trzy tygodnie później ta sama Rada Najwyższa ogłosiła niepodległość Ukrainy.

Jakże inny jest dzisiejszy świat. Z mniejszą czy większą, lecz nieprzerwanie rosnącą determinacją, USA, kraje UE, Chiny i liczne inne państwa opowiadają się, a nawet czynnie angażują po stronie Ukrainy. Szykowana jest gigantyczna pomoc ekonomiczna. Z pewna zazdrością możemy wspominać, że nam ani w 1918, ani w 1989 r. takiej pomocy nikt nie udzielił.

Dążeniem, a często tylko marzeniem wielkich polityków jest, aby podjęte przez nich działania trafiły w sprzyjający moment.

Ukraina trafiła – szczęśliwie także dla nas, ale i dla reszty Europu. Sprawy jednak, jak zawsze, trochę się komplikują. Niepokoję was wiadomości dnia? Proszę przypomnieć sobie, jak wielcy komentatorzy polityki światowej zastanawiali się, czy i co można zrobić, aby wybitny aktor sceny europejskiej Prezydent Wiktor Fedorowicz Janukowycz nie odcinał się aż tak absolutnie od związków z integracją europejską. Trudno uwierzyć, że to było niespełna cztery miesiące temu.

 

Rozmawiał 2 marca 2014 Mirosław Lewandowski 

 


[1]              zob. Leszek Moczulski – "Gospodarzem sytuacji na Ukrainie jest naród", http://polonus.forumoteka.pl/viewtopic.php?t=2264&sid=1c2b71b6912fb23bf751925b8cc8037b  oraz https://geopolityka.net/rosja-nie-moze-niczego-ukrainie-narzucic/

[2]              Po śmierci Kazimierza Wielkiego na krótko przejęli ją Węgrzy, co znalazło wyraz w tytulaturze ich monarchów: królowie Galicji i Lodomerii (księstw Halickiego i Włodzimierskiego); w 1387 r. przywróciła je Koronie Jadwiga Andegaweńska. 

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę