Jan Stec: Nadużycia w stosunkach polsko-ukraińskich

Jan Stec: Nadużycia w stosunkach polsko-ukraińskich

bandera1płk rez. Jan Stec

Problemem wartym poruszenia w kontekście stosunków polsko-ukraińskich jest brak uczciwej i adekwatnej oceny tragicznych zdarzeń z okresu II wojny światowej. Oceny, która by w miarę satysfakcjonowała obydwie strony. Były próby, osiągnięto pewien postęp, zwłaszcza w okresie prezydentury A. Kwaśniewskiego i L. Kuczmy. Były wspólne uroczystości, odsłaniane pomniki, jest Cmentarz Orląt we Lwowie, ale do faktycznego pojednania wciąż jest daleko. Działania wydają się być nierówne. Nasze władze państwowe z prezydentem RP włącznie kilkakrotnie przepraszały Ukraińców za akcję wysiedleńczą „Wisła”. Nie słyszeliśmy natomiast o podobnej uchwale czy rezolucji parlamentu ukraińskiego w sprawie aktów ludobójstwa dokonywanych na ludności polskiej na terenach Zachodniej Ukrainy w latach 1942–1947. To rozzuchwala…

Dziś otwarcie czyni się próby porównania tej tragedii do wspomnianej akcji „Wisła”. To jest nadużycie godzące w stosunki polsko-ukraińskie w dłuższej perspektywie czasowej. Reakcji ze strony polskiej praktycznie nie ma. Dziś zastanawianie się, czy w czasie akcji represyjnych UPA straciło życie 120 czy 150 tysięcy Polaków nie ma sensu. Tego i tak dokładnie nie da się ustalić. Ważne, aby obydwie strony uznały to solidarnie za ludobójstwo i aby tak to zapisano w annałach i podręcznikach historii.

Co się zaś tyczy samej akcji „Wisła” (28 IV – 31 VII 1947) to zasadniczym jej celem było ostateczne zakończenie krwawych walk na terenach południowo-wschodniej Polski. Po przesiedleniach ludności ukraińskiej do ZSRR (1945–1946) pozostało na tych terenach około 160 tys. Ukraińców. Jednocześnie w strukturach Ukraińskiej Powstańczej Armii pozostawało około sześciu tysięcy osób, z czego połowa w oddziałach leśnych. Walki były niezwykle krwawe i zacięte. Ludność miejscowa w swej masie popierała podziemie z przekonania, a częściowo i ze strachu. Decyzja o zbiorowej odpowiedzialności zawsze budzi sprzeciw, ale motywacja była prosta – pozbawione wsparcia ludności oddziały UPA muszą ulec stopniowej degradacji. Tak też i było. Przesiedlono 136 tys. ludzi na teren Dolnego Śląska, Pomorza i Mazur. W trakcie samej akcji przesiedleńczej nikt nie zginął. Prawdą jest, ze wiele wiosek zostało częściowo lub całkowicie spalonych, ale czynili to sami mieszkańcy wykonując polecenia struktur UPA: „po nas zostanie tylko popiół”. Po wysiedleniach, tak jak zakładały władze, oddziały UPA zaczęły szybko topnieć. Niektórzy członkowie podziemia ukraińskiego udali się na nowe tereny wraz z wysiedlonymi rodakami. Na ziemiach zachodnich usiłowali oni kontynuować działalność konspiracyjną, a nawet zorganizować oddziały zbrojne, między innymi na terenie Kotliny Jeleniogórskiej czy w rejonach na północ od Wrocławia. We wrześniu 1947 roku został zlikwidowany (popełnił samobójstwo) kierownik (prowidnyk) Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów na teren Polski (tzw. Zakerzoński Kraj) Jarosław Staruch ps. Stiach, zaś w styczniu 1948 r. ujęto na terenie Wrocławia dowódcę UPA na  Polskę Mirosława Onyszkewycza ps. Orest. To oznaczało koniec działania tej zbrodniczej organizacji na terenie Polski.

Wiele emocji wzbudza funkcjonowanie tak zwanego obozu przejściowego w Jaworznie, nazywanego w literaturze ukraińskiej również wydawanej w Polsce, obozem koncentracyjnym (konctabor). Otóż w tym obozie osadzono 3800 Ukraińców podejrzanych o czynny udział w działalności zbrojnego podziemia. Spośród tych osób 530 czasowo aresztowano, resztę zwolniono. W czasie pobytu w Jaworznie zmarło 161 osób. Nie był to, więc żaden obóz koncentracyjny, choć samo istnienie takiej placówki może budzić emocje.

Pozostaje jeszcze sprawa tzw. akcji odwetowych przeciwko Ukraińcom. Otóż na terenie Polski były dwa takie wypadki w 1945 roku. Obydwu dokonało polskie podziemie zbrojne. Spacyfikowano wówczas dwie wsie: Wierzchowiny w powiecie krasystawskim i Pawłokoma w pow. brzozowskim. Zginęło wówczas z rąk głównie członków NSZ ponad 400 osób. Sprawcy tych zbrodni ponieśli odpowiedzialność. Niewątpliwie na terenie samej Ukrainy incydenty tego rodzaju o znacznie mniejszych rozmiarach miały miejsce. Można by to określić tak: zbrodnia pozostaje zbrodnią niezależnie od tego czy dotyczy ona dziesięciu, stu czy więcej osób. Nie można jej usprawiedliwiać. Ale nie można też porównywać tak różnej skali zjawisk, tym bardziej ważne jest wskazanie pierwotnych inicjatorów i organizatorów tych tragedii.

Obecny stan braku uczciwego bilansu tych trudnych problemów sprzyja rozwojowi nacjonalizmu. Nasze głębokie zaniepokojenie powinny wzbudzać częste ostatnio marsze pamięci UPA na Ukrainie, podczas których pod faszystowskimi sztandarami i emblematami maszerują tysiące młodych ludzi, często nieletnich. Co z nich w przyszłości wyrośnie? Jakich będziemy mieć sąsiadów za 15–20 lat? A ich nieco starsi koledzy, walczący na terenie Donbasu w składzie batalionów ochotniczych nagminnie noszą swastyki i odznaczenia SS. To nie jest, jak się wydaje, tylko problem wpływu nacjonalistycznych organizacji emigracyjnych, ale także, a może przede wszystkim wadliwego oddziaływania systemu oświaty i wychowania na Ukrainie na przestrzeni ubiegłego dwudziestolecia. Popatrzmy też u siebie. Pisałem już o dość powszechnym stosowaniu przez ukraińskie wydawnictwa ukazujące się w Polsce, terminu „polskij konctabor” czyli „polski obóz koncentracyjny” na określenie obozu w Jaworznie. Warto w tym miejscu przytoczyć także inne sformułowanie funkcjonujące w tychże publikacjach, a mianowicie: „UPA złotymi zgłoskami zapisała się w historii narodu ukraińskiego”. I jeszcze jeden przykład: zwierzchnik Cerkwi prawosławnej w Polsce, metropolita Sawa (gen. bryg. były główny kapelan prawosławny WP) z okazji kolejnej rocznicy wydarzeń z 1947 roku powiedział wręcz o zbrodniach dokonanych na narodzie ukraińskim. Pozostawiam to bez komentarza.

 

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę