Immanuel Wallerstein: Geopolityczne szachy: tło miniwojny na Kaukazie

Immanuel Wallerstein: Geopolityczne szachy: tło miniwojny na Kaukazie

Tskhinvaliprof. Immanuel Wallerstein*

W sierpniu 2008 świat był świadkiem miniwojny na Kaukazie, a także pasjonującej, choć zdecydowanie nieadekwatnej retoryki. Geopolityka jest wielką serią „partii szachów”, w której uczestniczy dwóch graczy, w których każdy dąży do uzyskania przewagi pozycyjnej. W tych grach kluczowa jest znajomość aktualnych reguł rządzących poszczególnymi ruchami. Skoczki nie mogą poruszać się po liniach przekątnych.

W okresie od 1945 do 1989 roku najważniejsza partia szachów toczyła się między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Była nazywana Zimną Wojną, a podstawowe zasady określano metaforycznie słowem „Jałta”. Najważniejsza reguła dotyczyła linii dzielącej Europę na dwie strefy wpływów. Została ona nazwana przez Winstona Churchilla „żelazną kurtyną” i biegła od Szczecina do Triestu[1]. Zasada była taka, że niezależnie od tego, jak dużo zamieszania narobiłyby w Europie pionki, nie mogło dojść do  realnych działań wojennych między USA i ZSRR. Natomiast po zakończeniu każdego takiego zamieszania wszystkie figury miały powrócić na swoje miejsce. Tę regułę można było dokładnie obserwować aż do klęski systemów komunistycznych w 1989 roku, której wyrazistą oznaką było zburzenie muru berlińskiego.

To absolutna prawda, o czym każdy mógł się wtedy przekonać, że w 1989 roku reguły z Jałty zostały uchylone, a gra między Stanami Zjednoczonymi a Rosją (od 1991 roku) zmieniła się radykalnie. Głównym problemem odtąd jest to, że USA źle zrozumiały nowe reguły gry. Ogłosiły się, i zostały ogłoszone przez wielu innych, jedynym supermocarstwem. Używając terminologii szachowej, interpretowano to w ten sposób, że  Stany Zjednoczone mogą dowolnie poruszać się po szachownicy, a ściślej mogą przenosić byłe sowieckie pionki do swojej strefy wpływów. Pod rządami Clintona, a w sposób jeszcze bardziej spektakularny w czasie rządów George’a W. Busha, USA prowadziły grę w taki właśnie sposób.

Pojawił się jednak w związku z tym jeden problem: Stany Zjednoczone nie były jedynym supermocarstwem. Nie były już nawet w ogóle supermocarstwem. Koniec Zimnej Wojny oznaczał, że Ameryka została zdegradowana z pozycji jednego z dwóch supermocarstw do roli jednego silnego państwa w wielostronnej dystrybucji realnej siły w systemie międzypaństwowym. Wiele dużych krajów mogło teraz rozgrywać swoje własne partie szachowe, bez konsultacji swych ruchów z jednym z dwóch byłych supermocarstw. I zaczęły to robić.

Dwie najważniejsze decyzje geopolityczne zapadły w czasie kadencji [Billa] Clintona. Po pierwsze, Stany Zjednoczone usilnie – i względnie skutecznie – dążyły do włączenia byłych sowieckich satelitów do NATO. Kraje te same z niecierpliwością chciały do niego wstąpić, chociaż kluczowe państwa Europy Zachodniej – Niemcy i Francja – były temu dość niechętne. Postrzegały ten manewr USA jako po części wymierzony w nie same, mający na celu ograniczenie dopiero co osiągniętej przez nie wolności aktywności geopolitycznej. Druga kluczowa decyzja Stanów Zjednoczonych polegała na tym, że postanowiły one stać się aktywnym graczem w sprawie zmiany granic w byłej Jugosławii. Skończyło się to usankcjonowaniem i zbrojnym wymuszeniem faktycznego odłączenia Kosowa od Serbii. Rosja, nawet za [Borysa] Jelcyna, nie była zbyt zadowolona z żadnego z tych posunięć USA. Jednakże znajdowała się wtedy w stanie takiego nieładu politycznego i gospodarczego, że jedyne, co mogła zrobić, to wyrażać – dosyć anemicznie należy dodać – swoje niezadowolenie.

Dojście do władzy George’a W. Busha i Władimira Putina nastąpiło mniej więcej w tym samym momencie. [Prezydent] Bush postanowił rozszerzyć wspomnianą taktykę jedynego supermocarstwa (Stany Zjednoczone mogą przemieszczać swoje pionki tak, jak same zadecydują) znacznie dalej niż Clinton. Najpierw, w 2001 roku, wypowiedział amerykańsko-sowiecki układ o ograniczeniu strategicznych systemów obrony przeciwrakietowej z 1972 roku[2]. Później ogłosił, że Stany Zjednoczone nie ratyfikują nowych traktatów podpisanych z czasów Clintona: Traktatu o całkowitym zakazie prób jądrowych z 1996 roku oraz uzgodnionych zmian w traktacie o rozbrojeniu nuklearnym SALT II. Następnie powiadomił, że Stany Zjednoczone będą tworzyć swój Narodowy System Obrony Przeciwrakietowej[3].

No i oczywiście, w 2003 roku Bush dokonał inwazji na Irak. Częścią tego zaangażowania stało się dążenie i osiągnięcie przez USA prawa zakładania baz wojskowych i odbywania przelotów na terenie środkowoazjatyckich byłych republik Związku Sowieckiego. Dodatkowo, USA wspierały budowę omijających Rosję rurociągów transportujących ropę i gaz z Azji Centralnej i Kaukazu. I na koniec, zawarły porozumienie z Polską i Czechami dotyczące budowy baz obrony antyrakietowej, mających rzekomo stanowić ochronę przed irańskimi rakietami. Rosja uznała jednak, że są one wymierzone w nią.

[Władimir] Putin zdecydował się dać znacznie skuteczniejszy odpór niż Jelcyn. Jednak będąc roztropnym graczem, najpierw podjął kroki w celu wzmocnienia fundamentów wewnętrznych państwa – przywracając sku­teczną władzę centralną oraz wzmacniając rosyjski potencjał wojskowy. W tym momencie zmieniła się koniunktura w światowej gospodarce, a Rosja stała się nagle bogatym i potężnym państwem, zdolnym do kontroli nie tylko do wydobycia ropy, lecz również gazu ziemnego, tak potrzebnego krajom zachodnioeuropejskim. Zaraz potem Putin przystąpił do działania. Zawarł porozumienia z Chinami. Utrzymywał bliskie stosunki z Iranem. Zaczął wypierać Stany Zjednoczone z ich baz w Azji Centralnej. I zajął bardzo twarde stanowisko na temat dalszego rozszerzenia NATO o dwie kluczowe strefy – Ukrainę i Gruzję.

Rozpad Związku Sowieckiego doprowadził do pojawienia się w wielu byłych republikach, także w Gruzji, etnicznych ruchów secesyjnych. Kiedy w 1990 roku Gruzja chciała znieść status autonomiczny tych części swojego terytorium, które były zamieszkane przez ludność niegruzińską, te niezwłocznie ogłosiły się  niepodległymi państwami. Nie zostały uznane przez nikogo, jednak Rosja gwarantowała im faktyczną autonomię. Były dwa bezpośrednie bodźce prowadzące do obecnej miniwojny. W lutym 2008 roku Kosowo formalnie przekształciło swoją de facto autonomię w niepodległość de jure. Decyzja ta została wsparta i uznana przez Stany Zjednoczone i wiele państw zachodnioeuropejskich. Rosja ostrzegała wtedy, że logika tego kroku stosuje się w równym stopniu do faktycznych secesji w byłych republikach sowieckich. W odpowiedzi na przypadek Kosowa, Rosja zadziałała natychmiastowo, ustanawiając, po raz pierwszy, bezpośrednie stosunki z Osetią Południową oraz Abchazją.

W kwietniu tego samego roku na posiedzeniu NATO Stany Zjednoczone zaproponowały, aby zaprosić Gruzję i Ukrainę do tzw. Planu Działań na rzecz Członkostwa[4].

Niemcy, Francja i Wielka Brytania sprzeciwiły się temu, twierdząc, że sprowokuje to Rosję. Neoliberalny i silnie proamerykański prezydent Gruzji, Micheil Saakaszwili, był wówczas zdesperowany. Widział, że uznanie zwierzchnictwa Gruzji w stosunku do Osetii Południowej (i Abchazji) oddala się w nieskończoność. Wybrał więc moment nieuwagi Rosji (Putin na olimpiadzie, Miedwiediew na wakacjach), by dokonać inwazji na Osetię Południową. Oczywiście, mizerne południowoosetyjskie siły zbrojne poniosły całkowitą klęskę. Saakaszwili spodziewał się, że będzie mógł wywrzeć presję na Stany Zjednoczone (a także oczywiście na Niemcy i Francję).

Zamiast tego dostał natychmiastową odpowiedź militarną Rosji, która zdruzgotała małą gruzińską armię. Od George’a W. Busha otrzymał retorykę. Ostatecznie, cóż mógł zrobić Bush? Stany Zjednoczone nie są supermocarstwem. Ich siły zbrojne są ściśle zaangażowane w dwie przegrywane wojny na Bliskim Wschodzie. I, co najważniejsze, Stany Zjednoczone potrzebują Rosji o wiele bardziej niż ta potrzebuje USA. Minister spraw zagranicznych FR Siergiej Ławrow stwierdził znamiennie w komentarzu dla „Financial Times”, że „Rosja jest partnerem Zachodu w kwestiach […] Bliskiego Wschodu, Iranu i Korei Północnej”.

Jeśli chodzi o Europę Zachodnią, to Rosja w gruncie rzeczy kontroluje jej zaopatrzenie w gaz. Nie jest przypadkiem, że to prezydent Francji [Nicolas] Sarkozy, a nie Condoleezza Rice, negocjował rozejm między Gruzją a Rosją. Rozejm zawierał dwa zasadnicze ustępstwa ze strony Gruzji. Zobowiązała się zaprzestać używania siły w stosunku do Osetii Południowej, a porozumienie nie zawierało wzmianki na temat integralności terytorialnej Gruzji. Rosja wyszła więc z tego o wiele silniejsza niż była przedtem. Saakaszwili postawił wszystko na jedną kartę, [poniósł klęskę] i dziś jest geopolitycznym bankrutem. Jako ironiczne uzupełnienie dodajmy, że Gruzja, jeden z ostatnich sojuszników Stanów Zjednoczonych w ich koalicji irackiej, wycofała 2 tys. swoich żołnierzy z Iraku. Oddziały te odgrywały kluczową rolę na terenach szyickich, a teraz będą je musiały zastąpić wojska USA, które trzeba będzie wycofać z innych miejsc [stacjonowania].

Jeśli gra się w geopolityczne szachy, najlepiej znać reguły, bo można dać się wymanewrować.

Przeł. z angielskiego: Leszek Sykulski

Źródło: "Geopolityka" 2009, nr 2(3).

 


* Pierwotnie tekst Geopolitical Chess: Background to a Mini-war in the Caucasus ukazał się na stronie internetowej Fernand Braudel Center (Binghamton University). Tłumaczenie i publikacja za zgodą autora.

[1] Faktycznie linia podziału międzyblokowego ta przebiegała głównie wzdłuż granicy wschodnio-niemieckiej (przyp. tłum.).

[2] Anti-Ballistic Missile Treaty (ABM) (przyp. tłum.).

[3] W polskiej publicystyce ochrzczony nieprecyzyjnym mianem „tarczy antyrakietowej” (przyp. tłum.).

[4] Membership Action Plan (MAP) (przyp. tłum.).

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę