Andrzej Zapałowski: Ukraina jako czynnik dezintegracji Europy

Andrzej Zapałowski: Ukraina jako czynnik dezintegracji Europy

Lvivdr Andrzej Zapałowski

Dzisiaj na Ukrainie rozpoczęła się walka nie o wsparcie dla tego państwa, mająca na celu utrwalenie jego niepodległości, ale walka o jego aktywa w postaci ziemi i dóbr naturalnych. W tej walce z jednej strony mamy klany oligarchiczne, które traktują obszar państwa jako swoje terytorium biznesowe, z drugiej strony ideologów nacjonalistycznych, którzy chcą wygrać wojnę, którą przegrali ponad 70 lat temu ich dziadkowie, a w końcu społeczeństwo, które w swojej masie chce lepiej i spokojniej żyć.  Problem jest tylko w tym, iż pragnienia społeczne dla oligarchów i nacjonalistów ukraińskich są tylko elementem retoryki, która ma im utorować drogę do władzy. To że przyjdzie moment konfrontacji pomiędzy tymi środowiskami jest pewne. Obydwie grupy dążą do zdobycia zaplecza instytucjonalnego wewnątrz państwa, oraz wpisania się w oczekiwania i interesy państw rozgrywających ukraińska kartą. Obecnie głównym ich wspólnym zagrożeniem jest utrata wsparcia społecznego, spowodowanego perspektywą długiego konfliktu wewnątrz ukraińskiego, który będzie powodował „wybijanie” się kolejnych regionów na autonomię i w ten sposób ograniczał obszaru ich wpływu.

Istotne jest tu także powiązanie i zderzenie się celów i interesów nacjonalistów ukraińskich oraz oligarchów na Ukrainie z interesami Rosji, USA, poszczególnych państw UE, Turcji wraz z niektórymi państwami Bliskiego Wschodu. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, iż Rosja faktycznie chce odzyskać wpływy na Ukrainie z wyłączeniem terytoriów byłej II Rzeczypospolitej, co może być wyjątkowo niebezpieczne w pewnych warunkach dla Polski. Oczywiście swoje cele i ich głębokość uzależnia od rozwoju sytuacji wewnętrznej na Ukrainie, stopnia zaangażowania USA w tym kraju i „neutralności” państw BRICS czy też zainteresowania tym obszarem przez Berlin i Paryż. Dodatkowo strategicznie musi swoimi działaniami „odblokować” dostęp do Naddniestrza, co sytuuje rozprzestrzenienie wspomnianego konfliktu z konieczności w rejonie Besarabii.

Stany Zjednoczone dążą do zneutralizowania obecności Rosji na Ukrainie oraz do uniemożliwienia jej odbudowy wpływów w regionie Azji i Bliskiego Wschodu, a pośrednio na trwałym związaniu tego kraju nieustanną destabilizacją w Europie Wschodniej, co w pewnym stopniu miałoby dotyczyć także Berlina. Dodatkowo niewidocznym graczem może tu być Izrael dla którego ograniczenie wpływów Rosji w rejonie nadczarnomorskim może być spowodowane koniecznością zapewnienia sobie zapasowego obszaru egzystencjalnego w przypadku niekorzystnego, strategicznego położenia tego państwa spowodowanego uzyskaniem broni jądrowej przez niektóre państwa arabskie. Tutaj cele Waszyngtonu i Te Awiwu  się pokrywają, tym bardziej iż setki tysięcy obywateli Izraela pochodzą z tamtych obszarów a wyemigrowali z nich zaledwie dwadzieścia lat temu.

Dla Berlina i Paryża związanie się na Ukrainie poprzez trwały, wymuszony sojuszami konflikt interesów z Moskwą, w wymiarze wieloletnim doprowadziłoby z jednej strony do uderzenia w gospodarki tych państw, a z drugiej do wieloletniej konieczności wspomagania finansowego upadającego państwa, na co z pewnością nie byłoby zgody obywateli tych krajów. Dodatkowym niekorzystnym elementem takiego stanu byłaby deprecjacja pozycji obu stolic na mapie wpływów dyplomatycznych na świecie jako stron konfliktu.

Wydarzenia, których jesteśmy świadkami, zmieniają, wydaje się, trwale geopolityczny obraz Europy Wschodniej. Z jednej strony mamy to, co obawiały się Stany Zjednoczone, a mianowicie wykonanie przez Berlin antyamerykańskiego zwrotu w polityce wewnątrz europejskiej, a z drugiej ugrzęźnięcie Waszyngtonu na Ukrainie. Stany Zjednoczone przez ostatnie lata podchodziły do przemian w Europie wschodniej podług wzorca kreowanych przez siebie rewolucji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Przykład pierwszej istotnej klęski w Syrii pokazał, iż sygnał wystosowany przez Rosję i Chiny w postaci braku zgody na podporządkowanie sobie tego państwa niczego polityków amerykańskich nie nauczył. Próba przeniesienia owych „rewolucji” na grunt Europy wschodniej doprowadził do sukcesów w postaci usunięcia prorosyjskiego rządu z Kijowa, ale dalszy scenariusz wydarzeń na tym obszarze nie uwzględniał w sposób wystarczający elementów tożsamościowych i cywilizacyjnych tego regionu.

Początkowo Berlin, Londyn i Paryż z przychylnością patrzyły na zaangażowanie Waszyngtonu na Ukrainie, gdzie rękami nie europejskimi tworzono i poszerzano przestrzeń wpływów Zachodu kosztem Rosji. Dopóki był to proces polityczno-społeczny o niskich kosztach dla europejskiego podatnika, działania te wspierano. Problem powstał w chwili wybuchu rzeczywistych walk zbrojnych i wydobycie na forum międzynarodowe nietrwałości społeczno- historycznej Ukrainy jako państwa powstałego w wyniku procesów geopolitycznych w 1991 roku, a nie rzeczywistego oddolnego dążenia do stworzenia narodu ukraińskiego w oparciu o czynnik państwowotwórczy.

Politycy europejscy z czasem zaczęli zwracać uwagę, iż konflikt wewnątrz i około ukraiński destabilizuje wewnętrznie Unię Europejską, a w zakresie bezpieczeństwa jeszcze bardziej uzależnia ją od USA jako głównego gracza po stronie Kijowa. Ponadto państwa które wstąpiły do UE w 2004 roku, a które  w zamiarze Brukseli miały stać się elementem przestrzeni gospodarczej i politycznej Wspólnoty, stawały się z czasem z jednej strony agendami politycznymi Waszyngtonu (Polska, Litwa, Łotwa, Estonia,  Rumunia) , a z drugiej zacieśniały współpracę z  Rosją (Węgry, Czechy, Słowacja, Cypr a ostatni nawet „starounijna” Grecja). Wielka Brytania, która jedną nogą stara się być już poza Unią tradycyjnie wspiera USA w walce z większym upodmiotowieniem się Berlina i Paryża w polityce światowej.

Taka sytuacja stała się zagrożeniem dla przewodnictwa Niemiec i Francji w Europie, a dodatkowo jest zagrożeniem pogłębienia procesów dezintegracyjnych w samej Unii. Czynnik ukraiński w polityce europejskiej znacznie przysłonił istotne wyzwania związane z negatywnymi procesami wewnątrzwspólnotowymi. Dla Berlina i Paryża konieczność szybkiego zakończenia wojny domowej na Ukrainie stała się wyzwaniem dużo większym dla polityki wewnętrznej w UE niż w kwestiach polityki światowej. To właśnie na Ukrainie po części waży się los Unii, to od kwestii neutralizacji groźby wojny w Europie wschodniej w pobliżu Bułgarii, Rumuni czy Węgier będzie zależała przyszłość polityczna Wspólnoty, a co za tym idzie pozycja jej gospodarki. 

Obecnie obserwując polityczne działania i deklaracje największych polskich partii rodzi się pytanie – jaka jest dzisiaj i jaka powinna być rola Polski w tej zmieniającej się sytuacji geopolitycznej w Europie? W Rosji, Berlinie i Paryżu Polska jest odbierana jako „lotniskowiec” USA, z którego przeprowadza się operacje polityczne w Europie Wschodniej i państwo, które swoje aktywa narodowe, w sferze gospodarczej coraz bardziej oddaje w zarząd i poniekąd własność państwom zachodnim. Taka polityka powoduje to, że jedni korzystają na nas gospodarczo, a drudzy politycznie. Pytanie tylko, gdzie jest docelowy interes gospodarczo-polityczny Polski? Mamy gwarancje NATO i ochronę UE, to bardzo ważne, ale sytuowanie się w tej przestrzeni geopolitycznej na pozycji Litwy, przy naszym potencjale świadczy tylko o upadku nie tylko myśli politycznej, ale także instynktu samozachowawczego, nie mówiąc o obowiązku dbania o dziedzictwo Rzeczypospolitej na wschodzie, także w wymiarze gospodarczym.

Obecnie Polska, zaangażowana na wschodzie, prowadzi politykę już nie ukraińską, ale zachodnioukraińską. To cele narodowe zachodnich prowincji tego państwa dominują w polskiej polityce. To oczekiwania i wizja tego państwa lansowana przez Warszawę jest bardziej odpowiadająca tej, która powstaje we Lwowie, a nie w Kijowie czy Charkowie. Sami dzielimy to państwo, sami kreujemy środowiska i wspomagamy idee, które są antypolskie i będą nam w przyszłości szkodzić. Prowadzimy w Europie politykę równorzędną  Litwie, która w stosunku do Warszawy zachowuje się jakby była podmiotem o wiele większym i nie miała z trzech stron granic „otwartych” dla rosyjskiego żywiołu. Poświęcamy tam interesy Polaków, którzy bardziej czują polska rację stanu, niż warszawskie elity.

Obecnie, przed wyborami prezydenckimi, bardzo ważnym zadaniem jest wymuszenie społecznej debaty na temat naszej polityki wschodniej i roli Polski w Europie.  Tym bardziej, iż nasza polityka środkowoeuropejska (Grupa Wyszehradzka) legła w gruzach, gdyż Bratysława, Praga i Budapeszt coraz bardziej się od nas dystansują. Polska szukając sobie strategicznych partnerów w Wilnie, czy we Lwowie, sama sytuuje się na pozycji tych „mocarstw” w polityce światowej, kreując sobie „śmiertelnego” wroga w Rosji w imię zasadniczo nie naszych interesów. W ogóle nie bierze się pod uwagę koegzystencji polsko-rosyjskich interesów na niepodległej, federalnej Ukrainie.

Próba skanalizowania dyskusji publicznej w odniesieniu do polityki polskiej w odniesieniu do Ukrainy na „jedynie słuszną” i „agenturę rosyjską” świadczy o kompleksie postkomunistycznym elit politycznych, gdzie tylko jeden kierunek był poprawny, zgodny z interesem państwa. Poglądy stojące w opozycji do oficjalnie głoszonych muszą być z definicji agenturalne. Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych przewodząc strajkowi na mojej uczelni w Krakowie jako działaczowi NZS zarzucano publicznie to, iż byłem agentem CIA. Obecnie w imieniu Rzeczypospolitej działacze Związku Ukraińców w Polsce na swoich stronach zarzucają mi, iż jestem „ruskim agentem”.  Zaiste to, iż strona konfliktu wewnątrz ukraińskiego stygmatyzuje polską politykę, co powinno być jej celem. Wspomniana sytuacja pokazuje słabość polskiej polityki.

 

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę