Andrzej Zapałowski: Dezintegracja Ukrainy staje się faktem

Andrzej Zapałowski: Dezintegracja Ukrainy staje się faktem

DNRepublikadr Andrzej Zapałowski

Jeszcze kilka miesięcy temu istniała szansa na stworzenie na Ukrainie państwa federalnego, oczywiście już bez Krymu. Jednakże rozsadek Kijowa został zastąpiony przez omamy nacjonalizmu.  To, że Swoboda,  Partia Radykalna czy też Prawy Sektor parli do wojny, czy też bardziej do władzy, było oczywiste dla wszystkich obserwatorów ukraińskiej sceny politycznej. Jednakże dla zyskania poparcia społecznego urzędujący prezydent i premier postanowili opowiedzieć się po stronie ukraińskiego szowinizmu i wybrać sobie za wzór Banderę i Szuchewicza.  Oczywiście ten skręt w faszyzujący nacjonalizm, wykluczony w Europie i USA, nie wywołał protestów świata międzynarodowej polityki. To walka z nacjonalistami Marie Le Pena we Francji czy też Nigel’a Farage w Wielkiej Brytanii jest nie tylko poprawnością polityczną, a nawet niezbędną potrzebą w UE, a tolerowanie i wspieranie szowinizmu na Ukrainie jest pożądanie i niezbędne! Unia Europejska, w tym Polska krok po kroku odchodzi od realnej polityki na rzecz polityki pragnień i złudzeń, a to stwarza kolejne zagrożenia dla stabilności w Europie.

Realnością polityczną w stosunku do Kijowa jest przyjęcie faktu, iż Krym jest na obecną chwilę terytorium rosyjskim i to nieformalnie już przyjął świat. Problem jednak polega na tym, iż Zachód przyjął, iż wschód i południe Ukrainy musi pozostać ukraińskie, bez względu na zdanie ludności zamieszkującej te obszary. Jest to poniekąd zobowiązanie Brukseli i Waszyngtonu za namawianie „Majdanu” do konfrontacji ze zwolennikami opcji rosyjskiej w tym państwie. Oczywiście to się ma nijak do zasad samostanowienia ludności obowiązującej w UE. Wspomniane poparcie Zachodu słabnie wprost proporcjonalnie do czasu, który upłynął od przewrotu konstytucyjnego na Ukrainie. Gospodarka nie zna trwałego prymatu celów politycznych nad ekonomicznymi. Dlatego też Kijów coraz bardziej zostaje sam ze swoimi problemami gospodarczymi i społecznymi, a idzie zima, która zaostrzy jeszcze ten element wzajemnych relacji pomiędzy zobowiązaniami Zachodu a oczekiwaniami Ukrainy na rzecz dryfowania tej ostatniej w kierunku szarej strefy bezpieczeństwa międzynarodowego.

Cele, jakie przyświecają separatystom są jasne – suwerenność obwodów, a w konsekwencji integracja polityczna lub gospodarcza z Rosją. Czy jest od tego odwrót? Moim zdaniem, znikomy, ponieważ tysiące zabitych, zrujnowane wsie i miasta, głęboka nienawiść, masowe poparcie dla separatyzmu na tyle oddaliły poszczególne społeczności dotąd zamieszkujące szerokie obszary wspólnego państwa, iż bez wieloletniej obecności na tych terenach tysięcy żołnierzy międzynarodowych wojsk stabilizacyjnych nie da się trwale zaprowadzić spokoju i pokoju. Dla Rosji ingerowanie w wybór mieszkańców Donbasu to nie tylko cel polityczny, ale także niejako przymus. Rosja została wplatana w ten konflikt, a w konsekwencji w wojnę częściowo bezwolnie. Nikt w Moskwie nie mógł sobie pozwolić na utratę kilku procent etnicznych prawosławnych Rosjan na rzecz przeciwnika i pozwolić na zbliżenie infrastruktury polityczno-wojskowej na odległość umożliwiającą uderzenie z zaskoczenia wojskami lądowymi na stolicę państwa. Należy tu zadać sobie pytanie – jaki suwerenny rząd na świecie  by sobie na to pozwolił? Brak tych faktów jako istotnych w momencie planowania operacji przez służby specjalne Zachodu doprowadziło do nieodpowiedzialnych posunięć  na Ukrainie. Tylko koegzystencja wpływów Zachodu (a powinna być głownie Polski) i Rosji na terenie Ukrainy jest i będzie  jedynym istotnym gwarantem stabilizacji regionu.

Udane wybory w „Noworosjii” staną się istotnym czynnikiem dezintegrującym Ukrainę. W momencie ich uznania przez Rosję dojdzie do sytuacji, gdzie atak na te regiony stanie się atakiem na sojusznika Moskwy ze wszystkimi konsekwencjami. Udane wybory będą także istotnym czynnikiem motywującym pozostałe regiony do pójścia drogą Doniecka i Ługańska, gdzie wspomniane republiki będą w stosunku do kolejnych rebelii odgrywały centrum decyzyjne i polityczne. Na taki scenariusz nie zgodzą się skrajni nacjonaliści i partia wojny w Radzie Najwyższej Ukrainy. Utrata Donbasu i groźba utraty kolejnych prowincji to także uderzenie w podstawy finansowe oligarchów, którzy wygrali faktycznie ostatnie wybory na Ukrainie. Rozpocznie się walka o wszystko! Nie tylko polityczna, ale także o byt dla wielu polityków w tym kraju, a to oznacza ze albo dojdzie szybko do jakiegoś porozumienia albo do zaostrzenia konfliktu.

Ukrainie dzisiaj potrzeba wszystkiego: gazu, węgla, pieniędzy czy też żywności. Donbasowi jeszcze bardzie jest niezbędna pomoc. Problem polega na tym, iż Donieck i Ługańsk otrzymają to od Rosji, praktycznie bezpłatnie, a Ukraina także otrzyma od Zachodu, tyle tylko ze głownie obietnice.  Tym, którzy bezkrytycznie brnęli w omamie euforii w poparcie dla Majdanu i każdego, kto bardziej realnie podchodził do wydarzeń na Ukrainie, oskarżali o rusofilizm, a czasami wprost o rosyjską agenturę, przyjdzie chwilowo zamilknąć. Oczywiście ciągle nikt nie zadaje podstawowego pytania – ile  ta awantura Polskę kosztowała politycznie i finansowo? A straty są ogromne.  

Fot. dnrespublika.info

Print Friendly, PDF & Email

Komentarze

komentarze

Powrót na górę